Krzysztof Kłopotowski Krzysztof Kłopotowski
5242
BLOG

Dlaczego Polański jest ważny dla Polaków

Krzysztof Kłopotowski Krzysztof Kłopotowski Kultura Obserwuj notkę 162

   Wywołałem mały skandal obroną Polańskiego w związku z decyzją ministra Ziobry. To moja kolejna obrona reżysera, bo wiem, o kim i o czym mówię. Przypominam artykuł sprzed kilku lat, żebyście wiedzieli, z kim macie do czynienia, zanim osądzicie.


Nasz Mefisto

   Roman Polański otrzymał w Warszawie europejską nagrodę filmową za całokształt twórczości. Kim jest, że fascynuje Polaków własną fascynacją złem? Czy nie paktujemy z diabłem za pośrednictwem reżysera, którego przypadek a może przeznaczenie, rzuciło do naszego kraju? Niemcy mają Mefistofelesa kuszącego Fausta. My nie mieliśmy artysty formatu Goethego. Mamy Polańskiego. Przeżywamy z nim dramat upadku na dno udręki aby wejść na szczyt spełnienia i sławy. Na to by się nie zdobył Polak-katolik, ani etniczny Polak „prawdziwy”, więc względnie poczciwy.
   Do demonizmu trzeba polskiego Żyda tragicznie doświadczonego przez los. Wnosi on pewien kapitał, bez którego kultura polska byłaby uboższa. Nie wiem, komu powinniśmy dziękować za Polańskiego – Bogu czy wręcz przeciwnie - ale dziękować trzeba. Gdyby jednak został w Polsce, to byśmy go przyciosali do roli autorytetu moralno-politycznego. Na szczęście emigrował aby wcielić się w Fausta kuszonego przez Mefista, a wobec nas samemu zostać kusicielem.
   Dzisiaj diabła nie traktujemy dosłownie. To raczej symbol zakazanej wiedzy i siły wyklętej przez chrześcijaństwo. Działają one w ludzkiej duszy pod postacią Księcia Ciemności. Czy jest to tylko metafora? Wątpimy, by za metaforą kryła się osoba, jednak siły te są całkiem realne. Obiecują potęgę, która pozwoli każdemu wyrównać rachunki, jeśli się odważy.
   Rojenia o pakcie z diabłem wynikają z frustracji wielkiego narodu lub człowieka, że nie ma należnego wpływu w świecie. Kiedy Goethe pisał „Fausta”, rozdrobnione Niemcy posiadały wielką kulturę lecz były karłem politycznym. My, Polacy nie wierzymy w swą wielkość duchową. Nasze frustracje są polityczne, lecz nie paktujemy ze złem. Raczej ulegamy złu ze słabości, niż z wyrachowania. Ale mamy polskich Żydów z wielkim, choć mało u nas znanym dorobkiem moralnym i umysłowym gromadzonym w gettach od stuleci, w tym przemyśleń na temat ciemnych sił. Gdyby Polański był Polakiem-katolikiem, moim zdaniem nie rozważałby pokusy paktowania z diabłem, którą odsłania w kilku filmach. Natomiast jako polski artysta żydowskiego pochodzenia może w głębi duszy pragnąć mocy za wszelką cenę. To aż nadto zrozumiałe u bezsilnego człowieka, który przeżył Zagładę. Na ile ulega demonicznej skłonności a na ile się nią bawi, wie tylko on sam. Na pewno badając w kinie ciemne zakamarki ludzkiej duszy wzbogaca polską umysłowość. Dzięki niemu będziemy mądrzejsi, jeśli odrzucimy poprawność polityczną w analizie jego sztuki.
   Rodzice Polańskiego mogli pozostać przed wojną we Francji i przy nazwisku Liebling. Wtedy jego twórczość nie należałaby do kręgu kultury polskiej. Byłaby kinem zepsutego Francuza. Jednak w 1937 przyjechali do nas na swoje nieszczęście, ale naszą korzyść. Matka Romka zginęła w obozie, ojciec przeżył. On sam uciekł z getta, przechował się u wieśniaków. Punkt widzenia ofiary, która musi przeżyć za wszelką cenę przyjął już jako dziecko. Resztę życia badał relację ofiara - oprawca i w jaki sposób można zamienić się rolami. „Dwaj ludzie z szafą” to mój jedyny film, który coś znaczył – mówi. - Był o nietolerancji społeczeństwa dla kogoś, kto jest inny - zapewnia. Myślę jednak, że reżyser zaciera ślady, jak każdy uciekinier. Wszystkie jego prace mają pewien głębszy sens i wcale nie tak poczciwy. Ten czarodziej formy jest również przewrotnym myślicielem.

Ciemna strona seksu

  Uległość, dominacja i seks jako źródło władzy, to główne motywy wczesnych jego filmów. „Wstręt” i „Matnia” ukazują, że podział na mężczyzn i kobiety ma mniejszą dla niego wagę niż na gwałcicieli i ofiary gwałtu, i to z zamianą ról. W wieku trzydziestu paru lat, gdy dynamika płci należy do spraw najważniejszych w życiu, wyłożył swój pogląd na popęd służący przetrwaniu gatunku. Płodzenie dzieci nie było najważniejsze  „Wstręt” dzieli świat na dwa wrogie obozy: pub, gdzie mężczyźni snują plany polowań na kobiety oraz salon kosmetyczny, gdzie kobiety opłakują straty i knują odwet. Choć z natury źródło rozkoszy, seks jest pasmem udręki. Catherine Deneuve pragnie mężczyzny i brzydzi się tym pragnieniem. Żyje pomiędzy siostrą, która hałaśliwie kopuluje za ścianą z żonatym kochankiem, a klasztorem żeńskim za oknem, przypominającym sygnaturką o cnocie celibatu. Dziewczyna posuwa kościelny zakaz do szaleństwa - ze wstrętu do seksu morduje adoratorów: cnotliwego młodzieńca i obleśnego kamienicznika, biegunowo przeciwne wersje męskiej żądzy. Pociesza się wszakże fantazją o brudnym brutalu, który gwałci ją co noc. Wreszcie trafia w objęcia kochanka swojej siostry; wynosi ją z miejsca zbrodni, z wyraźnym pożądaniem. Zbliżenie zdjęcia bohaterki z okresu pokwitania wyjaśnia, że ma uraz z dzieciństwa. Czyżby padła ofiarą pedofilii?
   W psychoanalitycznej wizji seksu jako źródła udręki wcale nie dziwi obsesja kastracji. Cóż bowiem znaczy obdarte ze skóry cienkie truchło królika, symbolu płodności? Wygląda na talerzu niczym wyrwany z ciała penis. Dziewczyna jeszcze odcina królikowi łeb, który chowa do eleganckiej torebki na rękę. Podświadomie marzy więc o penetracji swej pochwy, której symbolem jest torebka, przez „łeb” falliczny. Z kolei dla mężczyzny jest to symbol lęku przed uzębioną waginą, dobrze znany psychoanalitykom. Lęk widać również w komedii „Nieustraszeni zabójcy wampirów”, gdzie odnosi się już wprost do samego reżysera, skoro obsadził tam siebie samego w roli symbolicznie kastrowanego co chwilę młodzieńca.
   Chwiejność męstwa widoczna jest także w „Matni”. Młoda żona przebiera starszego męża za kobietę akurat przed przybyciem do zamku gangstera, który przejmuje kontrolę nad ich domem. Mąż przejdzie serię upokorzeń, a mimo to próbuje nawiązać przyjazny kontakt z oprawcą. Wypadając na samym początku z męskiej roli, traci siłę. Odwaga, lojalność, władza, nawet moralność jest po stronie oprawcy. Prawdziwy pan sytuacji musi grać rolę służącego tylko wtedy, gdy przybywają goście. Mąż w końcu zabije gangstera, lecz straci godność i żonę. Role seksualne zależą więc od układu sił, a nie od biologii. A przecież uwałaszony przez gangstera mąż był bohaterem wojennym! Polański mówi nam, że nie można wierzyć heroicznej reputacji, to ledwie maska publiczna. Nasza pozycja w grze życia zależy od męstwa w stosunkach prywatnych.
   Trzydzieści lat później, gdy zwykle słabnie popęd a wzmacnia się umysł, seks nabierze dla reżysera sensu metafizycznego. W filmie „Dziewiąte wrota” powierza swojej o żonie młodszej o 30 lat - rolę opiekuńczego diabła. Podczas końcowej sceny naga Emanuelle Seigner siada okrakiem na kochanku i gwałci go, na tle płonącego zamku. Wcześniej było widać, że nosi ona skarpetki nie do pary, czerwoną i niebieską: kolor żeński i męski. Zatem płeć ciągle jest dla Polańskiego ambiwalentna, stanowi nie tyle fakt biologiczny, co psychologiczny, może zależeć od okoliczności, jest wyborem sytuacyjnym.
   Człowiek gra bierną rolę wobec podświadomych sił a kiedy da się posiąść pięknemu diabłu - przeżywa orgazm absolutny na ruinach tradycyjnych wartości, które symbolizuje płonący zamek. To stanowczo nie jest motyw polsko-katolicki, lecz jakże potrzebny dla poczucia ludzkiej pełni.

Pokusa paktu z diabłem

   Polański zapewnił sobie światową karierę adaptacją powieści Iry Levina „Dziecko Rosemary”. Pokazuje zdolnego artystę, któremu kariera się nie układa. On sam wówczas czekał na propozycje, póki producent Robert Evans nie dał scenariusza „temu małemu Polakowi”, jak czule go nazywał. W filmie główny bohater Guy znajduje się w podobnej sytuacji oczekiwania na początek kariery, aż dostaje ofertę aby wypożyczył żonę diabłu w celu zapłodnienia. Zgadza się na to i zdobywa powodzenie. Jego żona Rosemary zachodzi w ciążę z Szatanem, a gdy poznaje przerażającą prawdę, w końcowej scenie śpiewa kołysankę dziecku. Ten śpiew musi siać grozę w sercu każdej kobiety stawiając instynkt macierzyński przeciwko metafizycznej podstawie wartości. Instynkt zwycięża. W tle fabuły przybywa do Nowego Jorku niedołężny papież.
   Jeśli reżyser myślał, że pobawi się zwietrzałą formą kultury religijnej, to chyba zrobił błąd. Symbol zła okazał się żywotny. Jego życie i sztuka ukazały niepokojącą zależność. Już w trakcie zdjęć Mia Farrow (Rosemary) dostała list rozwodowy od Franka Sinatry, swego męża i włoskiego katolika. Po kilku miesiącach kompozytor sławnej kołysanki dla diabła, Krzysztof Komeda, potknął się na chodniku i zabił. Banda Masona zamordowała żonę reżysera Sharon Tate będącą w ciąży z jego dzieckiem, oraz jego przyjaciół. Ale kariera za to ruszyła z miejsca. Reżyser musiał tylko przetrawić tragedię osobistą pomagając sobie ekranizacją „Makbeta”.
   Jego interpretacja szekspirowskiej tragedii wygląda jak usprawiedliwienie złych wyborów człowieka. Zbrodnia wynika z wyroku losu. Makbet jest wykonawcą wyroczni, a nie sprawcą zła. W planie metafizycznym nie ponosi winy nie mając wpływu na swoje przeznaczenie. Uwierzył wróżbie czarownic i wyciągnął z niej wnioski idąc po trupach do tronu. Makbet wie, z kim współpracuje: określa czarownice mianem diabła ale zawarł pakt bez wiedzy o wszystkich skutkach. W przełomowym momencie fabuły chce ujrzeć dalszą przyszłość, wypija więc ohydny napój czarownic a składniki zawierają między innymi „język bluźnierczego Żyda”. Jest to szekspirowska ocena roli Żydów w procesie rozwoju ludzkiej świadomości. Znaczy, że ich „bluźnierstwa” dają wiedzę i władzę, ale mają tragiczne konsekwencje. Polański zachowuje to w tekście, chociaż mógł wyciąć, jako przejaw anachronicznego antysemityzmu epoki dramaturga. Na końcu dopisuje do klasycznego tekstu - odsuniętego od tronu syna Duncana. Ambitny młodzieniec podchodzi do siedliska czarownic podsłuchując ich głosy. Powtórzy zbrodnie Makbeta. Od losu nie można uciec.
   Film jest bardziej krwawy, niż oryginał. Wprowadza scenę mordu króla, której nie ma w sztuce. W scenach zabójstw reżyser używa wielokrotnych pchnięć sztyletem, podobnie jak zginęła żona i jego przyjaciele. Myślę, że pracą nad inscenizacją tej tragedii oczyszczał wyobraźnię z koszmarów i poczucia winy, poddając je racjonalnej ocenie świadomości w procesie twórczym. W „Tragedii Makbeta” ukazuje piekło żądzy władzy i sławy. Takim piekłem w wulgarnej wersji jest też Hollywood. Aby zrobić wielką karierę trzeba czasem zawrzeć pakt z diabłem a u boku mieć Lady Makbet, choćby zapłaciła życiem za udział w ambicjach męża.
   Oczyszczony z poczucia winy na ile było to możliwe, po paru latach zrobił znakomite „Chinatown”. Przy okazji reżyser ostrzega krytyków: Szukanie prawdy w cudzym życiu prywatnym prowadzi do katastrofy. Pojawia się oto sam Polański i grozi symboliczną kastracją Jackowi Nicholsonowi za wściubianie nosa w nie swoje sprawy: Grając małego bandziora rozcina mu nożem nos. Reżyser odniósł tym filmem wielki sukces. Musiał tylko uciekać z Ameryki, okryty niesławą, ścigany za rzekomy gwałt na nieletniej. W „Chinatown” patriarcha rodu też dopuścił się pedofilii oraz kazirodztwa. Jednak Polański nie popełnił incestu. Reżyser został oskarżony tylko o pedofilię. Było to również źródło urazu Catherine Denevue we „Wstręcie”. Czyżby motyw zamiany ról ofiary i oprawcy?

Złe pochodzenie dziecka Rosemary

   Bluźniercza powieść Iry Levina, podstawa scenariusza „Dziecka Rosemary”, brzmi echem obelgi antysemickiej o „Synagodze Szatana”. W ten sposób fanatyczni chrześcijanie wyrażali się w średniowieczu o Żydach. Autor powieści stanowi przykład ofiary przejmującej katolicki punkt widzenia na „bluźnierczych Żydów”. Jego dzieło jest dla Levina mniejszym skandalem, niż byłoby dla katolika. Bardziej pasuje do tradycji swobodnej spekulacji religijnej judaizmu - rozważania różnych możliwości, bez gorsetu dogmatów, jak w katolicyzmie. Reżyser pilnuje zaś, aby sataniczni spiskowcy mieli rysy twarzy uważane za semickie. Nie ma przypadków obsadowych u artysty świadomego formy, jak Polański. Co nam w ten sposób mówi? Kościół traci panowanie nad światem. Jest sklerotyczny i wrogi, ale nie-ortodoksyjni Żydzi szykują kolejną odnowę duchową i odwet. Kiedyś dali światu Jezusa Chrystusa. A teraz dadzą Adriana Antychrysta. Taki jest sens filmu, jeśli ktoś ma tylko odwagę wyciągnąć wniosek z przesłanek podanych w pełnym świetle reflektorów. 
   Spróbujmy przyjąć pewną hipotezę na temat motywów i punktu widzenia reżysera. To był rok 1968. Kościół przeżywał kryzys. Od początku istnienia wpajał światu nienawiść do Żydów. Skutki soboru watykańskiego jeszcze się nie ujawniły, w tym poniechanie walki z judaizmem i próba dialogu. Dopiero za 10 lat miał pojawić się Jan Paweł II nadając katolicyzmowi wigor i szukając zgody ze „starszymi braćmi w wierze”. Być może Polański nie przyjąłby „Dziecka Rosemary” do realizacji za pontyfikatu polskiego papieża, ponieważ jest nie tylko Żydem, lecz również Polakiem. Wtedy duch czasu był zupełnie inny. Na początku lat 1960. wielu Żydów w Ameryce odrzuciło konserwatywny „system” stając na czele ruchu praw obywatelskich dla Murzynów oraz równie ważnej rewolucji seksualnej. W zamęcie szerzyły się idee radykalne, cyniczne i naiwne. Kult Antychrysta mógł komuś wydawać się ozdrowieńczy i usprawiedliwiony, jako opozycja wobec kultu Chrystusa. Chrześcijaństwo spowodowało przecież ponad tysiącletnią mękę Synagogi zadawaną przez Kościół, o czym nigdy nie wolno zapominać. Zamiana ról oprawcy i ofiary nasuwała się sama – a jest to jeden z ulubionych motywów reżysera.
   „Dziecko Rosemary” wprowadza działanie – pomoc w narodzinach Antychrysta - jakie nie pojawiłoby się w polskiej świadomości bez udziału Polańskiego. Polak-katolik nie śmiałby tego upublicznić, nawet gdyby potrafił w ten sposób pomyśleć. Co prawda cztery lata później znarowiony katolik Andrzej Żuławski nakręcił w Polsce „Diabła”, ale jego bohater unika kontaktu z wcieleniem zła, ono samo narzuca się Jakubowi; gra go zresztą aktor bardzo podobny fizycznie do reżysera (Leszek Teleszyński). Stawką u Żuławskiego nie jest pozycja pomocnika przy boku władcy świata, lecz wyrwanie się kuszeniu, jeśli to możliwe. Polacy nie chcą być „światłem narodów” w każdych okolicznościach.
   Polański wraca do motywu paktu z diabłem 30 lat później. „Dziewiąte wrota” to znów opowieść o pragnieniu mocy. Teraz ma już 66 lat i inny problem. Tym razem stawka nie będzie globalna, ale zbawienie indywidualne. Fabuła pokazuje wybawienie jednostki z ciemnoty i śmierci przez tajemną wiedzę. Trop prowadzi do myślenia kabalistycznego, choć Kabała uczy kontaktu z Bogiem a nie jego przeciwnikiem. A co robi Polański? Diabła nie pokazuje jako destrukcyjnego demona. Daje mu postać Lucyfera z królestwa światła, samoświadomości, wiedzy, zaciekle zwalczanej przez Kościół w średniowieczu. W tym filmie autor księgi drogowskazów do diabła został żywcem spalony na stosie, chociaż okazuje się, że jego droga prowadzi do dobra! Nie ma co do tego wątpliwości skoro w szczęśliwym zakończeniu bohater wchodzi w światło powszechnie kojarzone z dobrem. I znów Polak - katolik nie zrobiłby tego filmu, nie tylko z braku wrogości dla katolicyzmu, tlącej się w tle fabuły jak swąd z wygasłych stosów inkwizycji. Polakowi to by po prostu nie wyszło, ponieważ w polskiej kulturze nie ma kultu wiedzy. „Dziewiąte wrota” są dla nas zabawą starodrukami. Natomiast w judaizmie studiowanie ksiąg świętych, a także świeckich, jest obowiązkiem każdego mężczyzny.

Za co Zagłada

   Przedostatni film Polańskiego mówi wprost o tragicznym losie Żydów. Reżyser nalega, że „Pianista” jest polskim filmem, choć to tylko koprodukcja polskiej kinematografii. Tym razem nie próbuje rewizjonizmu moralnego. Wyjątkowa zbrodnia na niewinnym narodzie - oto jego wykładnia Holocaustu. Takie rozumienie bardzo pasuje mentalności polskiej. Uważamy i siebie i Żydów za ofiary złych Niemców. Ale wśród Żydów oceny są podzielone. Owszem, ogromna większość uważa się za niewinne ofiary nazizmu, lecz zdaniem pewnych żydowskich ortodoksów Zagłada była karą za zerwanie przymierza z Bogiem. Uważają, że nie należało się asymilować, co przybrało masowe rozmiary od czasu Oświecenia, ale pozostać w izolacji, studiować Torę, doskonalić moralnie i czekać na Mesjasza.
   Antysemityzm zawsze istniał w kulturze europejskiej. Wszakże stał się ludobójczy dopiero wtedy, gdy zasymilowani Żydzi sprzymierzyli się z rewolucyjnym skrzydłem reformatorów społecznych – komunistami. Obalając tradycyjny ład pragnęli znieść swoją odmienność i wyplenić nienawiść do siebie. Marksizm ma źródło antysemickie. Marks chciał uwolnić Żydów od żydostwa niszcząc kapitalizm, który utożsamił z żydostwem. Reakcje świata były różne: sięgały od entuzjazmu asymilujących się Żydów po zgrozę konserwatystów. Hitler wskazywał na bolszewickie zagrożenie dla uzasadnienia swych zbrodni. Komunizm części zasymilowanych Żydów ułatwił nazizmowi zagładę nawet tych najdalszych od bolszewizmu.      Marksizm praktyczny zabił kilkadziesiąt milionów ludzi tak samo niewinnych, jak mieszkańcy gett. Pierwsi byli wrogami „klasowymi” a drudzy „rasowymi”.
„Od czasów Spinozy niektórzy z najbardziej światłych i odważnych myślicieli żydowskich wymyślali nowy świat, gdzie nie będzie Żydów, ani gojów. Jednak stare elity i tłum wszędzie odrzucały to marzenie uniwersalistyczne jako żydowską intrygę przeciw istniejącemu porządkowi społecznemu. Byli jeszcze bardziej znienawidzeni, gdyż żądali od gojów, żeby odrzucili także swoją przeszłość.” – zauważa Arthur Hertzberg („Jews. Essence and Character of A People”). Były prezes Amerykańskiego Kongresu Żydowskiego rzecz jasna nie usprawiedliwia w tych słowach Holocaustu, ale jednak zrównuje nazizm i komunizm. 
   Wszakże Polański całkowicie odrzucił taki punkt widzenia. Wprawdzie mówi w filmie o bankierach żydowskich w USA, którzy powinni pomóc gettu, ale przemilcza masowy udział Żydów w Kominternie oraz NKWD. Żydzi sowieccy mieli – lub nie mieli – tyle samo możliwości pomocy warszawskiemu gettu, ile bankierzy w Ameryce. A przecież reżyser bywał już bardziej elastyczny moralnie. Dla kariery, pieniędzy albo z ciekawości rozważał skutki paktu z diabłem. Poważył się spłodzić na ekranie dziecko Rosemary podejmując antysemicką obelgę o „Synagodze Szatana”. Badał gwałt z punktu widzenia nie tylko ofiary, lecz także oprawcy. Tym razem jednak nie zainteresowała go zamiana ról. Ani na chwilę nie chciał ujrzeć Holocaustu okiem ideowego nazisty – antykomunisty nawet po to, żeby go potępić. Naziści są tylko groteskowi, zaś dobry Niemiec nie jest nazistą. Postąpił więc jak Polak-katolik zamknięty na racje swego przeciwnika. Dlatego „Pianista” jest propagandą pewnego punktu widzenia a nie wolnym dziełem sztuki, które ukazałoby motywy obu stron konfliktu. Poprzednio ani judeochrześcijański Bóg, ani tradycyjna moralność nie dostały od reżysera takiego przywileju na wyłączność racji.

Obrazoburca

   Dlaczego filmy Polańskiego fascynują, choć bywają odrażające? Nie tylko dlatego, że jest wielkim artystą. Ten archetypowy Żyd wkroczył do kina obalając idole, jak Abraham który wkroczył do historii obalając bożki swego ojca Teraha. Reżyser podważa poglądy na płeć i boski absolut. Wprowadza obrazy diabelskiego zła do masowej wyobraźni. Nasz Mefisto wywołuje w widzach oprócz grozy - poczucie psychicznej pełni równoważąc dobro jego przeciwieństwem. Ukazuje demoniczną stronę seksu i okrucieństwo tłumione w polskiej kulturze katolickiej. Okruch swej tragicznej samowiedzy rzucił nam pod nogi grając Papkina w „Zemście” Andrzeja Wajdy. W tym filmie nie jest byle błaznem ale słabeuszem, który musi przeżyć między mocarzami dzięki swojej hucpie. Polski honor szlachecki, przyzwoitość, prawdomówność, bogobojność drogie innym postaciom tej komedii są dla niego pustymi formami obyczaju potężniejszych głupców, którzy nic nie wiedzą o cenie przetrwania Żyda we wrogim świecie chrześcijaństwa.
   Choć igra naszym świętym oburzeniem Polańskiemu należy się wyrozumiałość. Niech ma współczucie dla udręki, uznanie dla zuchwalstwa, podziw dla umiejętności. Stawia pytania, których sami nie chcemy sobie stawiać a odpowiedzi przyprawiają niekiedy o dreszcze. Poszerza skalę polskości o groźną, lecz moim zdaniem potrzebną dla rozwoju dojrzałej kultury, postać libertyna wystawiającego wartości na próbę. Podaje nam ton, który bez niego tak mocno by nie zabrzmiał. I na szczęście nie został naszym autorytetem moralno-politycznym.
.

 


 

W TVP Kultura występuję w talk show o ideach "Tanie Dranie: Kłopotowski/Moroz komentują świat. Poniedziałki ok. 22.00

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (162)

Inne tematy w dziale Kultura