Prezydent podpisał ustawę medialną. Lada dzień na Woronicza zjawi się nowy prezes Telewizji Polskiej. Czas na krótką zadumę. Jaką władzę ma Prezes? Nie chodzi o wpływ na opinię publiczną lecz życie podwładnych. Od niego zależy sława i pieniądze gwiazd i gwiazdeczek TVP. Kto nie ma pozycji zawodowej poza małym ekranem, całkiem zależy od jego łaski lub niełaski.
Przypomina to dwór królewski Ludwika XIV. Że przesada? Owszem, panują tam gorsze maniery i przestały śmierdzieć ubikacje. (Smród latryn w Wersalu, o którym wspomina diuk Saint-Simone w swoich znakomitych pamiętnikach był silniejszy od odoru kibli na Woronicza w PRL.) Jednak mechanizm społeczny jest podobny. „Na Woro”, jak mówi się w gwarze, wyrasta znaczenie tych ludzi w świecie. Dlatego kiedy Prezes kroczy długim korytarzem przy studiach w bloku „F”, ciągnie się za nim ogon dworaków. Mijany prosty lud telewizyjny pragnie być chociaż muśnięty życzliwym spojrzeniem.
Widziałem kiedyś byłego prezesa, który popełnił niezręczność zjawienia się w TVP po swojej dymisji. I jakaż różnica! O ile przedtem szedł przy nim orszak łowiący łaskawe uśmiechy, to teraz stał samotny, nikt od niego nic nie chciał. Pozbawiony władzy posady i sakiewki nad życiem byłych dworzan - został zignorowany. Choć był i pozostał postacią wybitną w polskim życiu publicznym.
Kiedy Andrzej Urbański zastąpił nagle Bronisława Wildsteina, wielkie było wzburzenie w środowisku. Niżej podpisany pozwolił sobie w odruchu na niegrzeczność, choć szybko to naprawił. Para wielce utalentowanych bliźniaków zerwała lukratywną współpracę bo groziło uzależnienie Telewizji Polskiej od pisowskiego rządu. Słyszane to dzisiaj rzeczy wśród sympatyków PIS? Jednak wtedy był czas moralnego wzmożenia. Zaprzyjaźniony z Urbańskim producent zrobił więc nowemu władcy na „Woro” promocję jego książki. Ach doprawdy, nic wielkiego. Zbiór felietonów mądrych i czasem błyskotliwych, lecz nie tak, żeby uzasadnić grubość tego tomu.
Na promocję stawił się tłum wielbicieli pisarskiego talentu nowego Prezesa. Książka była do nabycia na miejscu po ulgowej cenie, jak zwykle przy tych okazjach. Na długim stole wyłożono ciasta i frukta, do picia tylko soki, kawę i herbatę, bo impreza działa się raczej wcześnie. Kwiat tele-towarzystwa przetykany gdzieniegdzie kalafiorem bawił się rozmową o ostatnim obrocie fortuny w TVP.
W głębi sali zasiadł Andrzej Urbański do podpisywania książki. A niech nikt nie myśli, że łatwo było uzyskać autograf! Jednak nie dlatego, iżby autor się wzbraniał. Przeciwnie, wiedział przecież, po co ta impreza, ale ustawiła się do niego długa kolejka złaknionych czytelników. Każdy chciał przystąpić do najnowszej krynicy wiedzy i dowcipu. Zaś przy okazji jakby ucałować pierścień Prezesa. Zaprzyjaźniony producent oglądał ową scenkę z półuśmiechem, zbyt dobrze wychowany, by skrzywić kąciki ust ku ironii.
Z kogo się śmiejecie? Z samych siebie, bo natura ludzka u każdego jednaka. Czyż więc trzeba dodawać, że autor tego tekstu także ustawił się w kolejce? Miałem wtedy w TVP program pt. Kinematograf. Prezes mógł go zdjąć, ale zachował się z królewską klasą. Co mi przypomina z pamiętników Saint-Simona, jak Ludwik XIV uchylał kapelusza swoim pokojówkom.
Panie Andrzeju, nawzajem serdeczności!
PS. Tekst ukazał sie na portalu www.sdp.pl
W TVP Kultura występuję w talk show o ideach "Tanie Dranie: Kłopotowski/Moroz komentują świat. Poniedziałki ok. 22.00
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura