Sprawdziłem w Wikipedii, w jakim kraju znajduje się Mount Everest. Najpierw pomyślałem, że to jakiś żart związany z antynikotynową obsesją. No bo czy naprawdę jakiś kraj może nazywać się Niepal? Oczywiście czeski błąd. Nepal. Kiedy już wyjaśniłem tę sprawę, okazało się, że rząd Nepalu nie chce dawać zgody na jeżdżenie rowerami po tym ich Mount Evereście. Przeanalizowałem te przypadki i doszedłem do wniosku, że trzeba rzecz dobrze uzasadnić. Napisałem list do pana RamBarana, który, tak się składa, jest prezydentem Nepalu. Przedstawiłem się, napisałem parę słów, skąd pochodzę, że Kościuszko, Kopernik, Witt Stwosz i takie tam. I że łączy nas pokrewieństwo losów (tu musiałem trochę zachachmęcić, nie mam pojęcia, jakie były losy Nepalu, ale jak się napisze, że, podobnie jak nasz, musiał kraj być niezłomny i przetrwać niezliczone, a potężne przeciwności, to zawsze pasuje) i przeszedłem do sedna. A mianowicie, że chcę wjechać na szczyt ku czci Nepalu, przyjaźni polsko-nepalskiej oraz ku upamiętnieniu wszystkich nieżyjących Nepalczyków, którzy zmarli tragicznie.W
W nocy śniły mi się twarze ludzi w dziwnych czapkach. Całe mnóstwo twarzy.
Pan Stefan, który prowadzi hurtownię z głupimi rzeczami, które rozprowadza po sklepach z głupimi rzeczami w całej Europie, zgodził się być moim sponsorem. Ma wobec mnie dług wdzięczności. To ja bowiem, pierwszy w Polsce specjalista od ulepszania, ulepszyłem jego pierdzące poduszki.
- Bez sensu sprzedawać pierdzące poduszki, które nie pierdzą,a tylko wydają dźwięk pierdzenia - powiedziałem mu kiedyś. I opracowałem projekt poduszki, która puszcza porządne, nieźle smrodliwe bąki. Usiądziesz i atmosfera jest zepsuta na cały wieczór. Boki zrywać! Potem, wspólnie z Jarkiem ulepszyliśmy to jeszcze bardziej, różnicując smrody na pomięsne, poparówkowe, pogroszkowe, pofasolowe, pozgniłojajkowe, popleśniowoserkowe i niemal bezwonne, delikatne, dziecięce, pocycusiumamusi.
Powiem krótko. TO BYŁ HIT.
Projekt oddałem za friko, z czystej przyjemności dawania panu Stefanowi. Dlatego teraz siedział przede mną z zafrasowaną miną, ale nie mówił -nie-, tylko pytał, ile mi potrzeba.
W domu czekał e-mail z Nepalu od pani Ary Beli, sekretarki pana RamBarana. Dali Zgodę!!!! Problemem okazało się tylko ustalenie terminu, bo góra jest diabelnie oblężona. Nie ma dnia, żeby ktoś tam nie chodził. U podnóża czekają ponoć tłumy w kolejce, jak w przychodni. Nieźle.
Inne tematy w dziale Rozmaitości