Zaprezentowany przez kalifornijkę Orly Taitz akt urodzenia Baracka Obamy, rzekomo dowodzący, że obecny prezydent USA urodził się za granicami Stanów okazał się być fałszywką. Na szczęście dla Stanów Zjednoczonych.
W świetle amerykańskiej konstytucji prezydentem kraju może zostać jedynie obywatel urodzony na jego terytorium. Dokument przedstawiony przez Taitz, gdyby okazał się prawdziwy, mógłby zdyskredytować Obamę, jako człowieka pełniącego ten urząd. Od stanowiska kalifornijskiej prawniczki, wokół której zdążyła się skupić grupa ludzi nazwanych już przez media Birthersami (Birth >>ang.<< - narodziny), odcięły się środowiska konserwatywne na czele z Partią Republikańską.
Portal ,,The Inquisitor'' podał informacje demaskujące fałszywkę zaprezentowaną przez Orly Taitz. W dokumencie pochodzącym z lutego 1964 roku zawarta jest informacja, że został on wydany przez Republikę Kenii. Ekipa portalu informuje jednak, że w tym czasie Kenia pozostawała nadal kolonią Wielkiej Brytanii, a samodzielność prawną uzyskała dopiero w grudniu - 10 miesięcy później.
Wygląda na to, że regularnie atakowanemu z prawej strony Barackowi Obamie upiekło się po raz kolejny. Pierwszy czarny prezydent USA może odetchnąć z ulgą, a razem z nim cały aparat władzy tego państwa. Bez względu na to, czy zarzuty stawiane Obamie są prawdziwe, czy nie, scenariusz w którym zostaje on odwołany z fotela prezydenckiego za złamanie konstytucji to dla Stanów najgorsza z opcji - dużo gorsza niż odbębnienie pełnej kadencji przez największego lewaka na tym stanowisku od dziesiątek lat.
Odwołanie Baracka Obamy oznaczałoby permanentną, jeszcze większą od niestabilności powodowanej lewicowymi reformami prezydenta, destabilizację Stanów Zjednoczonych. Taki rozwój wypadków groziłby wzburzeniem czarnej Ameryki, zamieszkami na tle rasowym, a nawet secesją niektórych stanów, w zależności od zajętego stanowiska w sprawie. Czarni mogliby uznać odwołanie ich pobratymcy za spisek białych neokonserwatywnych bankierów i poderżnięcie gardła rewolucji, której symbolem stał się dla nich Obama. Od tego krok do nieuznania następcy, co pociągnęłoby za sobą ryzyko wojny domowej i totalnej anarchii na terenie całego kraju.
Należy pamietać, że USA pozostają państwem federalnym i wystarczy podgrzać atmosferę do odpowiedniego stopnia, by interes wspólnoty przestał mieć większe znaczenie od interesu stanowego, a piękna rodzina składająca się z pięćdziesięciu stanów rozpadnie się, niczym nowoczesna wielopokoleniowa rodzina, której jedyny spójnik - senior rodu - nagle umiera na zawał.
Dlatego też cieszę się, że afera związana z pochodzeniem Baracka Obamy wydaje się wyciszać. Lepszy lewak, pacyfista i szkodliwy dla interesu Zachodu polityk na stanowisku prezydenta USA, niż destabilizacja i upadek tej największej na świecie potęgi, tak bardzo dziś potrzebnej światu.
Inne tematy w dziale Polityka