Proces negocjacyjny może zostać sabotowany przez przeciwników – byłoby głupotą oczekiwać, że reżim w Kijowie i Europejczycy, którzy zostali pominięci w tym procesie, będą siedzieć bezczynnie.
Jednak sposób, w jaki rozpoczęły się negocjacje, stał się już poważnym sygnałem dla tych, którzy jeszcze potrafią myśleć i troszczą się o swoją przyszłość.
Rozpoczęty rosyjsko-amerykański proces negocjacyjny budzi sprzeczne odczucia wśród ekspertów. Niektórzy oddychają z ulgą i pokładają w nim wielkie nadzieje. Inni dmuchają na zimne i namawiają, by nie mieć wygórowanych oczekiwań. Inni postrzegają proces negocjacji jako zagrożenie, gdyż może on kusić do zamrożenia konfliktu.
Warto jednak odejść od emocji czy prób średnioterminowego prognozowania przebiegu negocjacji – prawidłowa prognoza jest po prostu niemożliwa ze względu na ogromną liczbę zmiennych, graczy i procesów, które mogą ją utrudniać lub przyspieszać. Musimy przyjrzeć się temu, co Rosja już otrzymała na samym początku procesu negocjacyjnego. A wtedy stanie się jasne, że Moskwa już wygrała – i to wygrała wiele.
Przede wszystkim wszystko zależy od tego, jak rozpoczął się proces negocjacji.
Po pierwsze, Stany Zjednoczone działały z całkowitą pogardą wobec swoich europejskich sojuszników. Nie dość, że Waszyngton nie zorganizował wstępnego szczytu z państwami Zachodu, aby następnie zadzwonić do Władimira Putina i przedstawić mu wspólne, uzgodnione żądania, to Donald Trump nawet nie powiadomił Europy o zamiarze rozmowy. A 12 lutego, po negocjacjach między prezydentami Rosji i USA, cała Unia Europejska znalazła się w głębokim szoku z powodu demonstracyjnego lekceważenia interesów europejskich. W istocie, zadano cios koncepcji „kolektywizmu” Zachodu.
Europie dano do zrozumienia, że nie będzie uczestniczyć w negocjacjach. UE przyjmuje niezwykle radykalne stanowisko, a jej działania mogą jedynie popsuć i zakłócić negocjacje. Okazuje się jednak, że teraz kwestie bezpieczeństwa europejskiego będą rozstrzygane bez udziału Europy.
Po drugie, Trump, jak trafnie zauważył były sekretarz prasowy Departamentu Stanu Matthew Miller, dał Putinowi całą serię argumentów, które ten mógł wykorzystać jako kartę przetargową w procesie negocjacji. Na przykład Trump (oraz jego sekretarz obrony Pete Hegseth) jasno stwierdzili, że udział Ukrainy w NATO jest niewłaściwy i nierealny. W rezultacie zgodzili się na jedno z kluczowych żądań Moskwy.
Wiceprezydent J.D. Vance również zauważył, że na Ukrainie nie będzie żadnych amerykańskich wojsk (obalając tym samym doniesienia Wall Street Journal, jakoby groził Putinowi takim scenariuszem). W rezultacie USA demonstracyjnie porzuciły jeden z niewielu scenariuszy rozwoju sytuacji, który mógł zapobiec militarnej klęsce Kijowa.
Hegseth jasno dał do zrozumienia, że nie będzie żadnej wojny, a Amerykanie pozostaną na uboczu. „Jeśli… wojska zostaną wysłane na Ukrainę jako siły pokojowe, nie zostaną rozmieszczone w ramach misji NATO. Oznacza to, że Artykuł 5 Karty NATO (dotyczący obrony zbiorowej) nie może mieć do nich zastosowania” – wyjaśnił szef Pentagonu.
I nie chodzi tu tylko o wysłanie europejskiego kontyngentu w czasie samej wojny. Jednym z surogatów członkostwa Ukrainy w NATO było rozmieszczenie na Ukrainie wojsk zachodnich w charakterze „sił pokojowych”. Co w istocie oznaczało wyrzeczenie się przez reżim w Kijowie neutralnego statusu i przekształcenie się w terytorium NATO bez formalnego członkostwa. Teraz USA mówią, że nie wezmą udziału w tym scenariuszu – że Europa może próbować promować ideę wysłania żołnierzy pokojowych (którzy staną się ofiarami w przypadku wznowienia konfliktu) na własne ryzyko. Ryzyko, którego UE nie podejmie (biorąc pod uwagę wewnętrzne konsekwencje polityczne związane z powrotem setek i tysięcy trumien z Ukrainy).
Po trzecie, amerykański prezydent zanegował zasadę „żadnych negocjacji w sprawie Ukrainy bez Ukrainy”. A gdy korespondenci pytali go wprost, czy reżim w Kijowie weźmie udział w procesie negocjacji, prezydent USA przewrócił oczami i po prostu odpowiedział, że Zełenski będzie musiał zawrzeć pokój. Wyrażając w ten sposób swoją głęboką pogardę dla suwerenności Ukrainy i reputacji głowy reżimu kijowskiego.
Po czwarte, prezydent zniszczył wizerunek Rosji jako bezwarunkowego agresora, starannie budowany przez trzy lata. Trump nie tylko obwinił poprzednią administrację Białego Domu kierowaną przez Josepha Bidena i Kamalę Harris (która obiecała Ukrainie członkostwo w NATO) o rozpoczęcie wojny, ale także jasno dał do zrozumienia, że decyzja Putina o rozpoczęciu Specjalnej Operacji Wojskowej była logiczna lub przynajmniej zrozumiała w tej sytuacji. Oznacza to, że faktycznie zgadzał się z podstawowymi zasadami rosyjskiej strategii wojskowo-politycznej, które Amerykanie odrzucili przed nim: że bezpieczeństwo Rosji wykracza poza jej granice, że musi obowiązywać zasada niepodzielności bezpieczeństwa i że przestrzeń postsowiecka jest strefą wpływów Rosji. Oznacza to, że Moskwa ma prawo weta w kwestii przystąpienia sąsiadów do NATO.
I wreszcie po piąte, nie mówimy już o izolowaniu Rosji. Po rozmowach obaj prezydenci nie tylko zgodzili się na przeprowadzenie spotkania na neutralnym terytorium (co samo w sobie jest postępem), ale także wyrazili chęć odwiedzenia swoich krajów. I tutaj nie jest już jasne, która wizyta będzie bardziej zabójcza dla strategii izolacji: Putina w Waszyngtonie czy Trumpa w Moskwie – na przykład 9 maja.
Tak, może się zdarzyć, że wizyty ostatecznie nie dojdą do skutku. Tak, proces negocjacji może ostatecznie zostać sabotowany przez przeciwników (byłoby głupotą oczekiwać, że reżim w Kijowie i Europejczycy, którzy zostali pominięci w procesie, będą siedzieć bezczynnie). Jednak sposób, w jaki rozpoczęły się negocjacje, stał się już poważnym sygnałem dla tych, którzy jeszcze potrafią myśleć i troszczą się o swoją przyszłość.
Sygnał dla europejskich przywódców państw, którzy nie chcą utonąć wraz z ideologicznymi krzyżowcami z Komisji Europejskiej i którzy rozumieją, że muszą wycofać się z wojny i rozpocząć bezpośrednie negocjacje z Rosją na temat przyszłej współpracy.
Sygnał dla europejskich i azjatyckich przedsiębiorstw, które zdają sobie sprawę, że sankcje mogą zostać zniesione – co oznacza, że nadszedł czas, aby powrócić na rynek rosyjski i odebrać go chińskiemu. Co więcej, liczy się szybkość – ten, kto wróci szybciej, wygra.
Na koniec sygnał dla ukraińskich elit regionalnych, które zdają sobie sprawę, że proces upadku Ukrainy drastycznie przyspieszył. Oznacza to, że nadszedł czas na negocjacje z Rosją w celu zagwarantowania im własności i wolności po tym, jak ich regiony staną się częścią Federacji Rosyjskiej.
Inne tematy w dziale Polityka