Ponieważ popełniłem błąd, prowadząc rozmowę z blogerem elGuapo na, jak się wszelako okazało dopiero podczas rozmowy, 'terytorium nieprzyjaznym', spotkała mnie błędu konsekwencja - zostałem poproszony o "spieprzanie". Niekulturalnie zatem z mojej strony byłoby się do gospodarza, a zarazem autora tak kulturalnie sformułowanego postulatu, nie przychylić.
Z uwagi jednak na fakt, że dyskusja toczyła się ciekawie i nie bez podstaw jest uznać ją za nie zakończoną, mam nadzieję, że uda się wątek pociągnąć tutaj (gdzie konieczność 'spieprzania' na pewno nie zagrozi ani mnie, ani elGuapo, ani prawdopodobnie żadnemu z potencjalnych innych partycypantów).
W dyskusji elGuapo, który chyba jest obecnie w trakcie swojego rodzaju duchowej wędrówki ku koncepcji pragmatycznego sojuszu szerokiego frontu światopoglądowego, wyraził swoje ubolewanie, że doszło do sporu pomiędzy mną i djansem z jednej strony (jako przedstawicieli myśli antysocjalistycznej) a reprezentantem nurtu, który elGuapo zdaje się nazywać "socjalizmem narodowo-kościelnym".
Całość dyskusji może znaleźć tutaj, od tego komentarza, zaś jej warty kontynuowania wątek zawiera się w poniższych fragmentach:
EG: Jeśli mam do wyboru socjalizm narodowo-kościelny i kosmopolityczno-postmodernistyczny, to zdecydowanie wolę ten pierwszy (...)
Ja: Przyznam szczerze, że dla mnie takie rozgraniczanie i osobne wartościowanie różnych odmian lewactwa to zbyt karkołomne przedsięwzięcie. Pierwszy to Hitler, drugi to neo-Trocki... Niby Hitler mniej szkodliwy, ale jednoznacznie zestopniować ich jakoś nie umiem.
---
EG: Ten pierwszy pójdzie na sojusz z wolnorynkowcami, żeby skopać lewakom tyłki
JA: Szczerze ciekawym, jak byś rozwinął ten pogląd. Dla mnie bowiem jakoś ten scenariusz jest dalece mało oczywisty - ot choćby obserwując rodzime poletko.
---
EG: My z natury rzeczy jesteśmy po jednej stronie, bo lewactwo postmodernistyczne jest naszym obu stronom niemiłe
JA: Tu chyba jest główna oś sporu pomiędzy nami. Otóż dla mnie kosmpolityczny postmodernizm nie jest żadnym złem nadrzędnym, tylko szkodliwą konsekwencją egalitarno-zamordystycznego lewactwa. Przysłowiowokisielowy "problem, z którym dzielnie zmaga się socjalizm".
Ty chcesz się 'dogadać' z częścią lewaków idąc na kompromis w paru kwestiach, aby zwalczyć inne kwestie, dla Ciebie jawiące się jako ważniejsze. Ja chcę zlikwidować lewactwo u jego rdzenia, co spowoduje, że kwestie Cię drażniące nigdy się nie pojawią.
---
EG: Skoro więc jesteśmy niejako na siebie skazani, jak nie przymierzając rozbitkowie na szalupie, to warto moizm zdaniem popracować nad możliwie pokojowym współżyciem
JA: Sęk w tym, że ja wcale nie uważam, że jestem na bezrefleksyjnych neo-bolszewików skazany. Jak już wspomniałem, nie podzielam Twojego poczucia bliższości akurat dla tej odmiany lewactwa. Jestem za wolnością i poszanowaniem jednostki. Brzydzę się wszelką urwaniłowką, przymusem i świętym przekonaniem, że najmojsze racje i poglądy trzeba szybciutko narzucić wszystkim wokoło, wtedy świat będzie lepszy.
I tu się póki co rozmowa skończyła, ze względu na konieczność mojego "spieprzania", co zresztą skwitował elGuapo słowami, od których tytuł wzięła ta notka: Nic dziwnego, że przy takim podejściu nasi wspólni wrogowie kładą nas na łopatki lewą ręką :/
Więc ja Cię zapytuję ponownie, elGuapo - z jakich przesłanek bierzesz to, kim są moi wrogowie, Twoi wrogowie, ich (czyli postulującego 'spieprzanie' i jego pupili) wrogowie, i skąd przekonanie, że aby na pewno ci wszyscy to są nasi wrogowie?
Inne tematy w dziale Polityka