Dwa wpisy temu wystosowałem apel do ekologistów, aby w resztkach szacunku dla nauki zaczęli raczej wieszczyć globalne oziębienie, jako jedyne mające jeszcze jakieś naukowe podstawy. Apel wydawał mi się beznadziejny, ale w kontekście ostatnich dni należy się spodziewać, że może jednak zostać wysłuchany. Marznący przy horrendalnych mrozach ludzie mogą bowiem nabrać paskudnej tendencji do sceptycyzmu. Tym bardziej, że wg danych GISS styczeń 2008 roku był globalnie aż o 0,75 stopni chłodniejszy niż w roku 2007. „Globalne ocieplenie” o 0,74 stopnia w ciągu całego XX wieku, jako powód do rozsiewanej przez Ala Gore’a i IPCC globalnej histerii, wygląda w tym kontekście dość groteskowo.
Ciekawe jak będzie w tym roku. Może się okazać, że mijająca dekada „odrobi straty” całej epoki przemysłowej. W IPCC musi wrzeć. Tamtejsze zapotrzebowanie na nowe scenariusze prawdopodobnie właśnie przerosło to w Bollywood.
Janusz Korwin Mikke ostatnio podsunął ekologistom niezły pomysł, który powinni wykorzystać: niech przez pół roku wieszczą globalne ocieplenie (zaczynając wczesną wiosną), a przez drugie pół globalne oziębienie (to jesienią, oczywiście). Jako że ludzka krótka pamięć to najchętniej wykorzystywany przez lewaków czynnik dla skutecznego głoszenia swoich absurdów, może wyjdzie i tym razem.
OK, teraz już poważniej. Niniejszy wpis nie będzie jeszcze ostatnim w cyklu – zanim ponabijamy się z katastroficznych wizji przyszłości świata opętanego przez rozpasanych kapitalistycznych emitorów CO2, wypada dorżnąć ostatnie szańce oporu przed zdrowym rozsądkiem i faktami, na jakich okopali się zielono-czerwoni partyzanci.
Kilka wpisów temu prezentowałem rozważania na temat rzeczywistego wpływu CO2 na efekt cieplarniany, a w rezultacie na temperaturę Ziemi. Głównym argumentem była logarytmiczna zależność tego wpływu od stężenia (to fakt, ekologiści również tego nie podważają), czyli tym mniejszy efekt, im więcej dodatkowego CO2 wprowadzamy do atmosfery. Prezentował to wykres, którego źródło co prawda nie spodobało się paru zielonym komentatorom, niemniej jednak żadnej możliwości manipulacji w tym nie ma. To czysta matematyka. Dla świętego ekologistycznego spokoju i wobec niechęci do źródeł o brzydko brzmiących nazwach, sam przygotowałem wykres, który pokaże, jak taka zależność wygląda w tym przypadku. Jednocześnie każdy może sobie spróbować zrobić w domu taki sam i sprawdzić, czy nie kłamię.
Tak czy siak wciąż przedmiotem sporu jest rzeczywisty udział CO2 (całkowitego, nie tylko tego pochodzenia ludzkiego) w całkowitym efekcie cieplarnianym. Większość poglądów mówi o wpływie w dość szerokim zakresie ok. 2-15%, natomiast część rozszalałych ekologistów żąda, aby było to nawet 22%. Nieliczni bredzą nawet coś o ok. 30%, co już zakrawa na kpinę… Pełnej zgody nie ma i raczej długo nie będzie. Niemniej jednak matematyka nie jest łaskawa dla nawet najbardziej niedorzecznych ekologistycznych szacunków.
Żeby więc nikt się nie czepiał, sporządziłem wykres tylko dla skrajnych oszacowań – ok. 30% efektu*:
Na osi X zaznaczone są pewne charakterystyczne poziomy CO2 (i adekwatne dla nich zmiany temperatury na osi Y):
1. 280 ppm – sprzed epoki przemysłowej
2. 380 ppm – obecny
3. 600 ppm – podwojony (mniej więcej) wskutek działalności ludzkiej
4. 1000 ppm – przy hipotetycznym spaleniu wszystkich złóż paliw kopalnych
Jak widać, przy najbardziej nawet niedorzecznej ocenie wpływu CO2, odwojenie jego zawartości (czyli coś, co może się stać najprędzej za 100 lat) skutkuje ociepleniem niewiele ponad 1,5 stopnia, a spalenie całego węgla i ropy daje efekt niewiele ponad 2 stopnie.
Dodajmy jeszcze, że zakładamy całkowity brak kompensacji wzrostu CO2 przez pochłanianie roślin itp.
Wciąż trochę mało. Za mało na prognozowane przez eko-fatalistów 5-6 stopni do końca XXI wieku. Co zatem – świadomi owej logarytmicznej zależności – wymyślają ekologiści, aby CO2 wciąż jawił się jako straszliwie groźny, wypalający naszą planetę niczym miotacz ognia, czynnik?
Otóż wymyślili „feedbacki”. Sprzężenia, które powodują, że cośtam się dzieje takiego, że wraz z rosnącym CO2 inne sprawy powodują ocieplanie się Ziemi, wzajemnie się nakręcając. Mówiąc prościej – wzrost CO2 skutkuje wzrostem temperatury, w wyniku czegoś cośtam znów wzrasta, powodując większą emisję CO2, więc się jeszcze bardziej ociepla… itd.
Żeby było jasne – sprzężenia rzeczywiście występują. Co więcej – jest ich prawdopodobnie bardzo dużo i większość jest mało (lub wcale) przewidywalna. Pisałem zresztą o tym – w końcu skądś się te małe, większe i bardzo duże wahania temperatury w dziejach naszej planety biorą. Ekologiści jednak jakoś przemilczają fakt, że sprzężenia mogą być w obie strony, zatem też takie, które tłumią dany efekt wraz z jego wzrostem. A historia naszego klimatu pokazuje, że sprzężenia tego drugiego rodzaju, czyli ujemne, przeważają. Klimat ma bowiem znacznie większą tendencję do globalnego ochładzania, niż do ocieplania, a okresy chłodne są znacznie dłuższe niż ciepłe.
Jednym (a właściwie jedynym) z pozytywnych (dodatnich) feedbacków, o którym lubią mówić ekologiści, jest ten związany z obecnością w powietrzu pary wodnej, czyli prawdziwego, głównego gazu cieplarnianego. Ekologiści ubzdurali sobie, że są w stanie jednoznacznie i precyzyjnie określić jego działanie jako „wspomagacza” CO2 we wpływie tego ostatniego na efekt cieplarniany. Jest to spora arogancja, ponieważ obecność pary wodnej ma bardzo złożony wpływ na efekty związane z pochłanianiem i emisją promieniowania. Inaczej zachowuje się jako czysty gazowy składnik, inaczej podczas opadów deszczu czy śniegu, jeszcze inaczej jako chmury. Emisja promieniowania może występować zarówno w kierunku powierzchni Ziemi (ocieplanie), jak i kosmosu (ochładzanie), jako chmury woda odbija światło, ale bardzo różnie, w zależności od wysokości na jakiej wiszą czy barwy… Woda wykonuje w atmosferze naprawdę bardzo złożone i mało regularne wygibasy. Rzetelne modelowanie w takich warunkach jej działania w tak subtelny sposób, jak radiacyjne wspomaganie efektu zwiększonej zawartości CO2, jest po prostu niemożliwe.
No ale ekologiści w końcu wszystko świetnie umieją przewidzieć i zamodelować – no i wyszło im, że woda zwiększa efekt powodowany przez CO2 ponad dwukrotnie, co można wyczytać z ostatniego raportu IPCC z 2007 roku.
Nie dość jednak, że model w żaden sposób nie jest w stanie uwzględnić wspomnianego złożonego zachowania wody w atmosferze, to w dodatku wyniki modelowania przytoczonego przez IPCC w swoim raporcie oparte są na fałszywych przesłankach. A oto i dowód:
W rozdziale 8. na stronie 632 (box 8.1) możemy wyczytać takie coś (podkreślenia moje):
The radiative effect of absorption by water vapour is roughly proportional to the logarithm of its concentration, so it is the fractional change in water vapour concentration, not the absolute change, that governs its strength as a feedback mechanism. Calculations with GCMs suggest that water vapour remains at an approximately constant fraction of its saturated value (close to unchanged relative humidity (RH)) under global-scale warming (see Section 8.6.3.1). Under such a response, for uniform warming, the largest fractional change in water vapour, and thus the largest contribution to the feedback, occurs in the upper troposphere.
Model, na podstawie którego IPCC określa charakter i siłę sprzężenia, zakłada zatem stałą względną wilgotność powietrza. Co więcej, wyraźnie mowa jest o tym, że efekt feedbacku jest tym silniejszy, w im wyższych rejonach troposfery występuje.
Tymczasem na stronie National Oceanic & Atmospheric Administration można uzyskać dane na temat m.in. wilgotności powietrza na różnych poziomach troposfery (do 300 mbar, co odpowiada ok. 9 km nad powierzchnią) od 1948 roku. Oto wykres, jak ta wilgotność zmieniała się na wysokości ok. 3 km:
Oraz na wysokości ok. 9 km:
Jak widać, wilgotność względna w badanym okresie spadła dość znacząco, a spadek był tym większy, w im wyższych partiach troposfery występował – czyli tam, gdzie (również wg IPCC) efekt jest najsilniejszy. Dla 9 km jest to zmiana z ok. 48% do ok. 38% – a więc zmiana wilgotności o relatywnie ponad 20%! (Nie mylić procentów – wilgotność względna podawana jest w procentach, ale tu chodzi o % zmiany tej wartości – czyli różnicę procentową pomiędzy wartością 48 a 38).
Pozostaje pytanie – czy jest to błąd, czy celowa manipulacja?
Tak czy inaczej, założona przez IPCC stałość wilgotności względnej w górnych partiach troposfery jest wynikiem modelowania – i jest, jak widać, błędna. A następnie ta błędna dana została użyta jako podstawa do kolejnego modelu – który wykazuje ów wspomniany pozytywny feedback wzrostu stężenia CO2 i wilgotności…
Tak właśnie wyglądają „dowody” prezentowane przez naukowców pracujących dla IPCC. Oczywiście – być może to przypadkowa pomyłka. Na szczęście dla sporządzających modele i piszących raporty dla IPCC, pomyłki akurat w tę stronę zapewniają im to, że ich ciężka praca w ramach walki z globalnym ociepleniem jest słuszna, ma sens i nie warto na nią skąpić grosza.
Pamiętajmy jednak, że to naukowiec decyduje, jakie dane wprowadzi do modelu, który konstruuje. Tych danych jest całkiem sporo. Tylko czasem ma takiego pecha, że w publicznie dostępnym raporcie opisze, na czym się oparł, a dodatkowo to coś jest weryfikowalne (jak w/w wilgotność względna powietrza). Mniej więcej o tym pisałem w częsciach 1-3 niniejszego cyklu.
---
Przypieczętowując temat efektu cieplarnianego jako rzekomego wpływu na rzekome globalne ocieplenie zajmijmy się sprawą ostatnią.
Jak już zgodziliśmy się wraz z IPCC, efekt cieplarniany tym bardziej wpływa na ocieplenie troposfery (dolnej warstwy atmosfery), w im wyższych partiach tejże go obserwujemy. Tak mówi teoria.
Poniższe wykresy (obecne m.in. w raportach IPCC) pokazują zamodelowane (he he) różne rozkłady zmian temperatur (w stopniach na 100 lat) w zależności od szerokości geograficznej i wysokości nad poziomem morza (tu wyrażonej w milibarach ciśnienia atmosferycznego) spowodowane różnymi czynnikami:
Te czynniki dla kolejnych wykresów to odpowiednio:
(a) aktywność słońca
(b) działalność wulkaniczna
(c) gazy cieplarniane
(d) warstwa ozonowa
(e) aerozole siarczanowe
(f) kombinacja wszystkich pięciu powyższych.
Z wykresów jasno wynika, że efekt związany z gazami cieplarnianymi jest dominujący i działa najsilniej pomiędzy 500 a 200 mbar (jakieś 5 – 12 km n.p.m.) w strefie tropikalnej (30S do 30N stopni szerokości geograficznej).
Tymczasem z danych uzyskanych m.in. przez klimatologa Johna Christy’ego przy pomocy balonów meteorologicznych wynika, że występuje zjawisko zgoła przeciwne. Podobne wyniki uzyskano w Hardley Center przy pomocy radiosondy:
(wykres można znaleźć na 116 stronie tego raportu)
Dane potwierdziły się też poprzez pomiary satelitarne innymi metodami. Jak widać, zmiany nasilają się łagodnie w miarę zbliżania się do powierzchni, a w miejscu, gdzie zgodnie z teorią gazów cieplarnianych powinno być nasilenie, zmiany są wręcz łagodniejsze.
Innymi słowy – rzeczywiste zmiany temperatury zupełnie nie pokrywają się z przewidywaniami teorii mówiącej o tym, że są one związane ze zwiększającym się stężeniem gazów cieplarnianych w atmosferze. Wyjaśnienie zmian temperatury (i tych w górę, i tych w dół) musi leżeć zupełnie gdzie indziej.
Przedstawione materiały dobitnie i jednoznacznie wskazują, że oskarżony, obywatel Węgla Dwutlenek, jest niewinny. Wnoszę o oddalenie wszelkich zarzutów.
---
* (10.01.2008; 20:00) Na prośbę tow. marutiego poprawiłem nieszczęsny wykres, aby skorygować i tak niewidoczne odstępstwa, ale czego się nie robi dla osób upośledzonych, jeśli są w potrzebie... Informuję, że wykres odpowiada fukcji y=2ln(x) i jest dobrany w ten sposób, żeby wpływ CO2 na efekt cieplarniany przy 280 ppm był, jak chcą najbardziej opętani ekologiści, ok. 30%, a więc powodował wzrost temperatury o ok. 11 stopni dla 280 ppm (przy których całkowity efekt cieplarniany szacowano na ok. 32 stopnie). Uprzedzam, że wykres nie jest wynikiem żadnych moich badań, a jedynie zgrubną ilustracją hipotetycznej konsekwencji wpływu CO2 przy dalszym wzroście jego stężenia w atmosferze, nawet przy tak dużym jego wpływie, który tak naprawdę, zgodnie z rzetelnymi badaniami i zdrowym rozsądkiem, jest niedorzeczny, o czym pisałem kilka notek temu.
Inne tematy w dziale Polityka