W poprzednim wpisie pisałem m.in. o tym, że bezpowrotnie minęły czasy zrzucania kulek z wieży i jednoznacznego obnażania szarlataństwa. Zresztą – to nie tylko specyfika czasów, ale poszczególnych badań.
Badając konkretne zagadnienie docelowo wyciąga się z niego wnioski. Wnioski nie muszą jednak być ani głupie, ani przekłamane, ani zmanipulowane, żeby wciąż daleko było im do prostej, jasnej i jednoznacznej prawdy. Wręcz bardzo często są po prostu teoretycznie możliwą interpretacją, jaka akurat badaczowi przyszła do głowy. Stu innych naukowców mogłoby stworzyć z tych samych danych pięć innych, a pięćdziesiąt kolejnych czekałoby „in potentia” na sformułowanie przez tych wszystkich, którzy za dane badania w ogóle się nie wzięli. W zależności od tego, czy inne badania, w jakiś sposób się z tamtymi tematycznie krzyżujące, pozwolą na wyciągnięcie podobnych wniosków, czy też wykluczą taką możliwość, dane interpretacje zyskują bądź tracą wartość poznawczą.
Nie ma w tym nic złego. Taka jest uroda nauki i jest to wciąż najlepsza metoda poznawcza. Nawet jeśli dochodzenie do Prawdy nie jest takie prostolinijne, jak podczas rzucania kulkami.
Jeśli powyższe wydaje się dość mętne, pozwolę sobie na przykład, bazując na pewnym starym dowcipie.
Naukowiec bada zachowanie pchły, wyrywając jej po kolei nogi i każąc za każdym razem skakać. Po wyrwaniu piątej nogi pchła skakać przestaje, co zostaje zapisane we wnioskach jako: „po wyrwaniu piątej nogi pchła traci słuch”.
Błąd we wnioskowaniu jest dla każdego oczywisty. Niemniej jednak, póki co, wniosek jest uprawniony. To, że jest błędny, można jednak łatwo zweryfikować, np. poprzez kazanie owej biednej kalekiej pchle wykonywać inne czynności, do których nogi nie są potrzebne (tu oczywiście ciągle musimy mieć do czynienia z tym samym niezwykłym gatunkiem pchły, która rozumie ludzkie komendy i posłusznie stara się je wykonywać).
Problemy pojawiają się jednak, kiedy owo skakanie pchły lub jego brak po prostu nigdy nie będzie mogło zostać 100% jednoznacznie wyjaśnione. Kiedy każde wytłumaczenie będzie tylko jednym z miliarda pomysłów, na jakie można wpaść, aby zinterpretować dane obserwacje. Taka sytuacja ma miejsce szczególnie przy badaniu obiektów ogromnie złożonych. Jak np. klimat Ziemi.
Nadal nie zmienia to faktu, że nauka jest dobra i warto jej „słuchać”. Że dostarcza w najlepszy sposób odpowiedzi na zadane jej problemy. Że zbieżność wniosków w krzyżowych badaniach umacnia pewne interpretacje, a rozbieżność osłabia. Taka praktyka nosi nazwę „peer review” i pozwala dość skutecznie rozwijać się nauce, każdej, w mniej więcej prawidłowym kierunku. Pod warunkiem, że chodzi naprawdę o naukę – i tylko o naukę.
Jeśli ktoś w tym momencie, albo i jeszcze wcześniej, dostrzegł, iż wykuwam obosieczny miecz dla dyskusji o klimacie – to bardzo dobrze. Tak właśnie ma być. Dyskutując na każdy temat należy mieć w sobie pokorę. I dopuszczać do myśli to, że racja może być po drugiej stronie, choćby częściowo.
Kiedy rozpatrujemy sytuację, w której pojedyncza interpretacja dowolnej obserwacji jest obarczona z natury bardzo mocnymi wątpliwościami, a zarazem leży w bardzo rozległej przestrzeni fazowej „dozwolonych” interpretacji, procedura rzetelnego peer review jest absolutnie kluczowa. Nacisk jednak położyć należy na słowo „rzetelnego”. Bardzo duży nacisk. Na tyle duży, że najlepiej w proces aktywnie się włączyć, choćby na swój własny użytek. I stać się całym procesie głównym peer’em (wiem, to trochę oksymoron, ale co tam).
Twierdzę niniejszym, że rzetelność prowadzonych w dzisiejszych czasach badań nad klimatem Ziemi posiada bardzo poważne uchybienia. Można określić dwie zasadnicze kategorie owych uchybień.
I. Onus probandi i brak symetrii.
Wyobraźmy sobie, że chcemy wyjść z domu i udać się, jak codziennie, na pieszą wycieczkę „na miasto”, powiedzmy, na zakupy. Tuż jednak przed planowanym wyjściem wpada do domu nasz znajomy i krzyczy: „Zaczekaj! Jeśli wyjdziesz z domu i pójdziesz tam, gdzie zamierzasz, na głowę spadnie ci cegła i zginiesz!”.
Naturalne chyba jest, że (jeśli znajomy nie jest wielkim mistrzem Jedi obdarzonym potężną Mocą i udokumentowanym darem jasnowidzenia) tego typu wygłoszone zdanie to zdecydowanie za mało, aby bez słowa zrezygnować z popołudniowych planów i zacząć ze strachem pytać znajomego, co w związku z tym radzi robić. Należałoby przede wszystkim zacząć go pytać, skąd ten pomysł. Jeśli odpowie, że „ostatnio w mieście sporo remontów”, to nadal za mało, aby uznać to za zagrożenie swojego życia. Jeśli powie, że „nie wszystkie rusztowania mają certyfikaty dobrego zabezpieczania przed spadającymi cegłami”, również będziemy bardzo daleko od rezygnacji z planów.
Jednak szczególnie irytujące byłoby, gdyby po pierwszym – a nawet drugim lub trzecim – zdaniu nasz kolega oburzył się i odpalił: „nie wierzysz mi? Jaki masz dowód, że żadna cegłówka Cię nie zabije? Zaryzykujesz swoje życie tylko dlatego, że jest jakiś procent szans, że się mylę?”.
Czy ostatnie stwierdzenie naszego kolegi jest sensowne i uprawnione? Czyż zagrożenie życia to nie jest wystarczający argument, żeby podjąć działania prewencyjne (nie wychodzić z domu albo opracować uciążliwą, 8 razy dłuższą trasę omijającą wszelkie budowy)?
Chyba nie, co?
Każdy raczej widzi, że onus probandi spoczywa na tym, kto wygłasza alarmującą tezę o mającej nastąpić brzemiennej w skutki rewolucyjnej zmianie dotychczasowego, w miarę stabilnego i przewidywalnego stanu. Nie ma zupełnie symetrii pomiędzy koniecznością udowadniania swoich racji przez obie strony.
Tymczasem badacze klimatu szukają symetrii. Argumentują tak, jak ów metaforyczny kolega – z czegośtam mi wychodzi, że może być strasznie groźnie, więc teraz Ty, sceptyku, udowadniaj, że nie mam racji! Wprowadzają tezy bezprecedensowe, rewolucyjne, szukając na siłę przesłanek po czym domagają się co najmniej tak samo wielu przesłanek po drugiej stronie. Nie, nie tak samo wielu – żądają jednoznacznego obalenia ich tez, podważenia WSZYSTKICH ich przesłanek, aby w ogóle mieć prawo głosić pogląd przeciwny! Chodzi bowiem o życie – cena pomyłki po obu stronach jest nieporównywalna!
Zupełnie tak jak cena życia i niewyjścia na miasto…
---
Notka nr 2 zrobiła się potwornie długa, dzielę ją więc na 2 (a może i 3?) dodatkowe części. W następnej częsci - o wiarygodności autorów różnych pomysłów.
Inne tematy w dziale Polityka