kashmir kashmir
106
BLOG

Edukacja - brutalna prawda

kashmir kashmir Polityka Obserwuj notkę 25

Grim Sfirkow w jednej z notek przywołuje wpis Janusza Korwin-Mikkego obnażający efekty przymusowej edukacji na przykładzie Francji. Postanowiłem dodać do tematu swoje 3 grosze.

Pytanie „i po co komu taka wiedza?” ma sens. We wpisie JKM, w poście Grima i dyskusji pojawia się ta kwestia w postaci szeregu przykładów na to, że nauka często jest sprzeczna z intuicyjnym postrzeganiem rzeczywistości, a ludzie odpowiednio dociekliwi, aby drążyć abstrakcyjne tematy, to naprawdę niewielki odsetek. Uczenie wielu spraw, które takiej właśnie dociekliwości wymagają, to dla ogromnej większości strata czasu, (a w przypadku powszechnej przymusowej edukacji opłacanej z podatków - strata pieniędzy). Tej dociekliwości i tak się nie wymusi – przyszły znakomity stolarz będzie miał przez kilka(naście) lat tłuczone do głowy abstrakcje sprzeczne z jego intuicją, których nie pojmie (jak np. Ziemia krążąca wokół Słońca), więc przez te lata będzie się męczył jakoś brnąc przez szkołę na słabych ocenach – po to, aby za kilka lat i tak zapomnieć, tworzyć stolarskie arcydzieła wpatrzony z słońce wędrujące po niebie… Kilka lat, sił, nerwów i zdrowia jednak stracił (a my wszyscy kasy na podatki), mogąc w tym czasie doskonalić swoje stolarskie umiejętności.

Ale ja chciałem o czymś jeszcze.

Powszechna przymusowa edukacja na zasadzie wspólnego programu dla całego kraju jest typowym lewicowym wynaturzeniem, które z rzeczywistością po prostu przegrywa – użyję tu swojej ulubionej analogii, że uchwalenie „Ustawy o Działaniu Grawitacji w Bok” również z rzeczywistością przegra, a jakby nie próbować, za pomocą odpowiednich przepisów, tę grawitację reformować, to ona i tak będzie brutalnie i niezmiennie działać prostopadle w dół.

Podobnie jest z uczeniem ludzi na siłę, a zarazem równo, kolektywnie i tego samego.

Pewne zagadnienia są bowiem dość trudne – zrozumieć je może niewielu, a i też przygotowanie do ich poznania musi być metodyczne i czasochłonne. Czasem sekwencja poznania pewnych zagadnień jest nieunikniona. Jednak przedmioty idą w dużym stopniu równolegle, wiedza z ich zakresu jest często powiązana w taki sposób, że jedno zagadnienie nie może się obyć bez drugiego.
Aby więc zapewnić edukację w pewnych sprawach każdemu, ale żeby zarazem zagadnienie nikogo nie „przerosło” i mogło być wprowadzone odpowiednio wcześnie, więc by nie wydłużać i komplikować programu wprowadza się pewne uproszczenia. Zazwyczaj wysoce szkodliwe.

Nie wiem, jak obecne programy, ale z matematyki rachunek różniczkowy miałem liźnięty w podstawówce, natomiast trochę szerszy zakres to już późne liceum. Rachunek całkowy to już totalne podstawy w ostatniej klasie, a i to tylko dlatego, że byłem na profilu mat-fiz. Działania na wektorach – nie pomnę, ale stawiam też na schyłkowe liceum. Oczywiście zrozumienie powyższych zagadnień przerastało większość dziewcząt, a dogłębne zrozumienie prawie wszystkich – a klasę miałem naprawdę zdolną.

Tymczasem fizyka zaczęła się w podstawówce w klasie szóstej, a najpóźniej w siódmej pojawiły się pierwsze wzory. Najwcześniej F=a*m oraz V=s/t. Pięknie, prawda? W końcu podstawowe prawa fizyki trzeba znać.

Tylko zastanówmy się – czy dla wybitnego filologa, a nawet ekonomisty, naprawdę konieczna jest znajomość prawa Newtona? Ktoś powie – tak, bo to podstawowa wiedza. Super.

Niestety, zapis F=a*m  bez ujęcia wektorowego nie jest uproszczeniem. Jest kłamstwem. Jest wiedzą, która dla kogoś, kto chce mieć „podstawową wiedzę” o świecie jest tyle bezużyteczna, co szkodliwa. Jak wpląta się w dyskusję o fizyce, to mówiąc na początku: „nie mam pojęcia, co odkrył Newton, nie rozumiem tego i nie interesuje mnie to” w jakiś sposób się skompromituje? Wg mnie nie, ludzie mają prawo o pewnych rzeczach nie mieć pojęcia (nb. bez wiedzy o Newtonie człowiek się jakoś nie przewraca co krok), natomiast na pewno jakimś blamażem będzie, kiedy w tę dyskusję się wda, palnie: „F=a*m” i nie będzie wiedział co dalej.

Weźmy teraz V=s/t. Jakaś urocza młoda dama może wbić sobie do głowy, że prędkość to jest droga podzielona przez czas. Może nawet to zrozumieć. Dogłębnie i całkowicie. Potem wsiądzie do samochodu, pojedzie w odwiedziny do babci, mieszkającej 45 km od niej. Dojedzie do babci po godzinie. A za jakiś czas przyjdzie mandat z fotoradaru, który złapał ją na przekroczeniu dozwolonej prędkości 60 km/h.

Korzystając ze swojej pełnej wiedzy o fizyce, dziewoja będzie się z policją sądzić do upadłego. W końcu nie mogła przekroczyć prędkości 60 km/h, bo przejechała 45 km w godzinę! Jej prędkość wynosiła 45 km/h! Tak mówią prawa fizyki – jaki sąd może im przeczyć?

Uczenie o prędkości bez gruntownego przygotowania z zakresu rachunku różniczkowego mija się z celem. Wzór V=s/t zamiast V=ds/dt to kolejne kłamstwo. Nie – uproszczenie. Kłamstwo. Nawet mówiąc, że to „prędkość średnia”, popełnia się błąd, bo po cholerę uczyć wzoru na coś tak nieprzydatnego, jak „prędkość średnia”? Prędkość jest bardzo ważną wielkością w fizyce. Należy ludzi uczyć, czym jest prędkość. Ale albo naprawdę, albo nie tykać tematu wcale.

F=a*m i V=s/t nie są bowiem szkodliwe tylko dla tych, co to im się to nigdy nie przyda. Przyszły fizyk czy inżynier, który za młodu sobie wpompuje te wzory do głowy, jeśli nie zrozumie ich w sposób prawidłowy u zarania, będzie musiał kiedyś podjąć dodatkowy wysiłek wyrzucenia dotychczasowej wiedzy i zastąpienia jej tą prawidłową. Większość chyba zdaje sobie sprawę, że znacznie łatwiej jest uczyć czegoś „od zera” niż zaczynać od wyplewienia złych nawyków.

Sam to nieraz obserwowałem. Znałem wielu ludzi, którzy nigdy pewnych rzeczy nie zrozumieli. Prędkość to V=s/t, co prawda zmienia się ciągle, więc jakoś to się komplikuje i w ogóle… Ale co to ds/dt – nie mają pojęcia. Przykładów jest zresztą więcej i nie tylko z fizyki – model atomu podawany w podstawówce woła o pomstę do nieba, poloniści nieraz biadolą, że młodzież nie ma wiedzy na temat tła historycznego dla dzieła, które właśnie jest omawiane…

Jeszcze lepszy przykład – pani wykładowczyni na I roku moich studiów, na pierwszym wykładzie z głównego przedmiotu, zaczęła słowami: „Na początek proszę zapomnieć całą wiedzę, którą zdobyliście dotychczas [z tego przedmiotu] w szkole podstawowej i średniej. Zapomnieć – wszystko”.

-----

Efekty są właśnie takie, jak opisywane u JKM. A piszemy o zjawisku względnie prostym. O którym wiedza jest dość powszechnie przekazywana „kanałami pozaszkolnymi”. W szkole każdy uczył się np. o rozszczepieniu światła. Zapytajmy może, jak się tworzy tęcza? Ilu przeciętnych ludzi wie, że światło białe się rozszczepia, a jeszcze lepiej dlaczego? 44%? Czy może 0,44%..?

Rzeczywistość jest brutalna, i niestety stoi w bardzo ostrej opozycji do lewicowych pomysłów. Załóżmy, że obecnie 1% ludzi wie, iż kąt załamania światła zależy od różnicy prędkości w ośrodku, a ta z kolei od długości fali świetlnej. Śmiem twierdzić, że ten odsetek byłby co najmniej IDENTYCZNY, jeżeli edukacja byłaby dobrowolna, programy dowolne i ustalane przez szkołę. Powiem więcej – twierdzę, że byłoby podobnie, gdyby edukacja była ZAKAZANA.

Byłoby mniej więcej tak samo, bo temat rozszczepienia światła jest względnie trudny. Na prostsze tematy - jak wspomniany wzór na siłę czy prędkość - wiedza ludzi byłaby z pewnością większa. Nie istniałby bowiem efekt wypaczenia wiedzy i szkodliwej edukacji w tak powszechny sposób, jak to jest obecnie.
 

kashmir
O mnie kashmir

...

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (25)

Inne tematy w dziale Polityka