Dwa lata temu 26 osób zginęło w Grenoble. Zimą pożar hotelu w Kamieniu Pomorskim przyniósł 21 ofiar. Teraz zginęło trzynastu górników.
Za każdym razem władze ogłaszały narodową żałobę.
To tragiczne i niezbyt częste wydarzenie, kiedy w jednym wypadku ginie tylu ludzi. Niemniej w różnych wypadkach każdego dnia w naszym kraju życie traci, lekko licząc, kilkakrotnie więcej osób. Czasem naraz życie straci dwóch, czasem czterech, pięciu... a czasem trzynastu ludzi.
Już wiemy, że kiedy tą liczbą jest 26, 21 lub trzynaście, to z jakichś powodów należy ogłosić oficjalną narodową żałobę. Niejako urzędowo skłonić ludzi do refleksji i smutku.
Zostawmy teraz kwestię tego, czy to w porządku, że ludzi zmusza się do refleksji i smutku. Załóżmy, że tak. Że w obliczu pewnej kumulacji tragedii tak postąpić należy.
Pytanie jednak jest inne - gdzie znajduje się ta granica? Od jakiej liczby? Ludzie giną cały czas - ilu musi zginąć naraz, aby urzędowo zadekretowany smutek był zasadny?
Dziś wiemy, że tą liczbą jest co najmniej 13. Dlaczego akurat tyle? I czy może aby nie mniej? A jeśli tak, to ile?
Co się stanie, kiedy (nie daj Boże) jakiś kolejny wypadek pochłonie 12 ofiar? Albo 11? Czy znów władza zadekretuje narodowy smutek? I czy ci, których bliscy zginą w masowym wypadku, który pochłonie łącznie 9 osób, nie poczują się urażeni, zlekceważeni prez władze swojego kraju, jeśli się ku czci ich bliskich nie ogłosi narodowej żałoby? Czy wolno nie ogłosić żałoby z powodu jednoczesnych 9 ofiar, kiedy ogłosiło się z powodu jedenastu? A jeśli nie wolno - to do jakiej cyfry w ten sposób w końcu dojdziemy?
Ile narodowych żałób nas jeszcze czeka? W jaki sposób zły los będzie 'testował' zachowanie naszych władz? Czy ktoś to przerwie, czy się opamięta? Czy może czeka nas nieunikniony stan celebrowania każdej nagłej śmierci? Czyli de facto stan permanentnej narodowej rozpaczy w efekcie konstatacji prawdy starej jak ludzkość - że człowiek jest śmiertelny, a ciało jego kruche..?
---
W podobnym temacie pisałem niegdyś.
Inne tematy w dziale Rozmaitości