kashmir kashmir
68
BLOG

8 lat i kilka dni temu...

kashmir kashmir Rozmaitości Obserwuj notkę 1

- Panie prezydencie, mamy nowy meldunek z Langley. Dyrektor Cabot chce go panu przedstawić osobiście i w cztery oczy.

- W porządku. Dajcie go tu.
 
[Szur szur. Bur bur. Trzask, klik.]
 
- Dzień dobry. Przechwyciliśmy kolejną porcję korespondencji AlQuaidy. Można powiedzieć, że mamy już pełen obraz.
 
- Słucham.
 
- No więc mamy tak. AlQuaida planuje, tak jak przypuszczaliśmy, użyć samolotów pasażerskich. Piloci-samobójcy zostali już wybrani. Mają już nawet gotowy plan koordynacji działań na lotniskach i w terenie.
 
- Data?
 
- 11 września. Wygląda na to, że to już ustalony, ostateczny termin.
 
- Szybko… No dobra. Szczegóły ataków?
 
- Ta… Jak już mówiłem wcześniej, ogólnym założeniem jest widowiskowość, jak największa liczba ofiar, ale przede wszystkim – symbolika. Chcą zaatakować symbole trzech potęg Stanów Zjednoczonych – armii, ekonomii i demokracji.
 
- Rozumiem. Pentagon, Wall Street i Biały Dom?
 
- Niezupełnie, panie prezydencie. Trafił Pan z Pentagonem, ale Wall Street nie... chyba nie miałoby to tego efektu widowiskowości, o który im chodzi. Chcą załatwić WTC.
 
- No tak, to logiczne. Obie?
 
- Obie.
 
- Nie mam nic przeciwko. Nigdy mi się nie podobały. To nie Chrysler, ani nawet Empire State. Szkaradne badyle. OK, a co zamiast Białego Domu?
 
- No cóż… Oni zdają sobie sprawę, że nawet przy tak brawurowym pomyśle, jak samobójca w rejsowym samolocie pasażerskim, Biały Dom jest raczej poza ich zasięgiem. Nasz system obrony tego obiektu nie jest w końcu tajemnicą. Poza tym – dla nas to lepiej. Pismaki świetnie wiedzą, że Białego Domu nie da się w ten sposób rozwalić, że efekt zaskoczenia jest tu nierealny. W życiu byśmy się nie wytłumaczyli, gdyby ten zamach przeszedł.
 
- Szkoda… Tego pudła tez nigdy nie lubiłem. Poza tym lepszego efektu dramatycznego chyba nie da się wykombinować.
 
- Zapomnijmy o tym, panie prezydencie.
 
- Jasne. Czyli co? Kapitol?
 
- Camp David.
 
- No tak… nie pomyślałem… Ha! Moment, mój harmonogram…
 
- Tak, panie prezydencie. Ma pan tam wtedy być. Sprawdziliśmy. Informacja nie jest jawna, niemniej nie jest tez zbyt pilnie ukrywana. Średnio zdolny gówniarz po pół godzinie przy Internecie z łatwością to znajdzie.
 
- Bezczelne sukinsyny! No cóż, czeka ich srogie rozczarowanie.
 
- Oczywiście, panie prezydencie, przełożymy tę wizytę. Proponuję jednak oficjalnie nie zmieniać planów. Niech jak najdłużej myślą, że pana dostaną.
 
- Jasne, jasne. OK, przejdźmy zatem do konkretów. Jakie macie uwagi?
 
- Jest parę problemów… Niestety, eksperci są dość zgodni, że kolizja samolotu z wieżą WTC prawie na pewno nie doprowadzi do jej zawalenia. Te budynki były projektowane po to, żeby wytrzymać takie uderzenie.
 
- Nie ma takiej opcji. WTC muszą runąć. To jest kluczowe, do cholery!
 
- Spokojnie, nie jest beznadziejnie. Eksperci są zdania, że sprawę dałoby się załatwić z pewnym wsparciem z naszej strony.
 
- Jak?
 
- Nie chcę pana zanudzać szczegółami technicznymi…
 
- Proszę mnie pozanudzać.
 
- Jak pan sobie życzy… No więc tak. Konstrukcja WTC jest zrobiona w ten sposób, żeby uzyskać maksymalną wytrzymałość przy minimalnej ilości materiału konstrukcyjnego. Przy tak wysokich budynkach kluczowa jest maksymalna redukcja masy własnej konstrukcji. Ta budowla to kawał dobrej roboty, jest w stanie wytrzymać potężne wybuchy, uderzenia, czy nawet lokalne uszkodzenia konstrukcji.
 
- Brzmi kiepsko.
 
- Nie jest tak źle. Takie rozwiązanie ma jeden słaby punkt – poprzez redukcję materiału pojemność cieplna całości jest stosunkowo nieduża.
 
- Co to znaczy?
 
- To znaczy, że konstrukcja może się podgrzać przy stosunkowo niewielkiej ilości dostarczonego ciepła. Na tyle, że materiał ulegnie przejściu fazowemu i utraci swoje parametry wytrzymałościowe.
 
- Świetnie. Zatem potrzebny nam po prostu duży pożar?
 
- To nie takie proste, panie prezydencie. Typowy, nawet bardzo duży pożar jest również wkalkulowany w projekt budynku tak, aby był on na niego odporny.
 
- No więc co pan miał na myśli mówiąc, że potrzeba „stosunkowo niewielkiej ilości dostarczonego ciepła”?
 
- Stosunkowo niewielkiej czyli takiej, której teoretycznie da się dostarczyć bez odpalania atomówki czy układania stosu drewna na 500 metrów i podsycania ognia przez parę tygodni. Normalny budynek, który nie ma tych odchudzających rozwiązań, jest do wyburzenia poprzez ogrzanie kompletnie niemożliwy. WTC inaczej, ale wciąż potrzeba tego ciepła bardzo dużo. O wiele więcej, niż konwencjonalny, możliwy do wyobrażenia pożar.
 
- No więc jaki macie pomysł?
 
- Pomysłów było kilka. Najbardziej obiecująco wyglądają póki co dwa.
 
- Świetnie. Czy któryś jest wyraźnie lepszy?
 
- Ciężko powiedzieć. Ale to nieistotne. Te dwa pomysły się bowiem nie wykluczają.
 
- O, jeszcze lepiej. Słucham szczegółów.
 
- Pierwsza sprawa to ‘podrasowanie’ tego grzania. Zakładamy, że jak samolot porządnie wbije się w któreś piętro, to powstanie gigantyczny pożar na parę poziomów. Turbany chcą porwać duże Boeingi, które będą przygotowane do dalekich rejsów. Baki powinny być pełne paliwa. A lotnicze paliwo pięknie się pali.
 
Taki pożar będzie niezłym wytłumaczeniem już po fakcie, niemniej do faktycznego wyburzenia to trochę za mało. Dlatego planujemy zaraz po zamachu wysłać do podziemi budynku ekipę, która włączy konstrukcję WTC do obwodów prądu, odciąwszy wcześniej uziomy budynku. Mamy tam rozdzielnię 110kV o łącznej mocy pól 16 MW. Powinno wystarczyć.
 
- Pomysłowe. Czy to zostawi ślady?
 
- Absolutnie nie, panie prezydencie. Potrzeba tylko trochę dodatkowych, zwykłych kabli. Nic podejrzanego przy ewentualnych oględzinach gruzowiska. Podobnie odcięcie uziomów – to tylko proste połączenia.
 
- Bardzo dobrze. No a ten drugi pomysł?
 
- No właśnie. Oceniamy, że podgrzanie prądem również może nie wystarczyć. Dlatego myślimy, że warto awaryjnie osłabić konstrukcję w paru miejscach.
 
- Jak?
 
- Tak samo, jak burzy się budynki w sposób kontrolowany, tylko na mniejszą skalę. Założymy parę ładunków z thermitu, który przepali konstrukcję. Grawitacja i pożar załatwią resztę.
 
- Czy to nie będzie podejrzane?
 
- Nie, bo zadziała ten sam mechanizm, tylko z innych przyczyn. Planujemy rozmieścić ładunki tylko w kilku miejscach, przy górnych poziomach. Jak już te parę się zwali, to reszta pójdzie jak domino. Najlepiej byłoby założyć jeden duży ładunek przy samym pożarze, wtedy budynek zawaliłby się od tamtego miejsca i wyglądałoby najbardziej wiarygodnie. Niestety, nie jesteśmy w stanie przewidzieć, gdzie dokładnie uderzy samolot.
 
- Nie można założyć ładunków w kilku miejscach, a potem odpalić tylko jeden, ten najlepiej zlokalizowany?
 
- Myśleliśmy o tym. Ale nie należy stosować za dużo thermitu. On zostawia ślady.
 
- Ślady? Jakie?
 
- Dość specyficzne uszkodzenia metalu. Poza tym jeśli komuś chciałoby się pobierać próbki na spektroskopię, mógłby też wykryć charakterystyczne produkty reakcji.
 
- To brzmi poważnie. Nie możemy sobie pozwolić na żadne podejrzenia. Skoro więc i tak macie zamiar użyć termitu, to jakieś ślady jednak zostaną?
 
- Jeśli ładunków będzie niewiele, to nie ma obaw. Musieliby znaleźć wiele podobnych śladów, żeby wykryć prawidłowość. A tak, nawet sama szansa, że te elementy ktoś zauważy, jest znikoma. A musiałby jeszcze skojarzyć, porównać je, zbadać…
 
- Trochę mnie pan uspokoił. Jednak martwi mnie co innego – jak macie zamiar założyć te ładunki? Powiem panu tak...
Każdy, kto miał możliwość pracować w takim wielokorporacyjnym biurowcu wie, że nie ma czegoś takiego jak fajrant o 17. Teoretyczna godzina końca pracy nic nie znaczy dla pracoholików, zaaferowanych projektantów, szefów działów rżnących swoje sekretarki, zblazowanych mężów, którym niespieszno do żon czy małolatów zajętych grami w sieci. Krótko mówiąc – nawet w nocy szwendają się setki ludzi w sposób całkowicie nieprzewidywalny.
 
- Co za brednie!!!

- Słucham?!

- Eeeee... najmocniej przepraszam, panie prezydencie. To było... Przepraszam. To brzmiało zupełnie jak nie pan. Mamy takiego kolesia w dziale, który mówi w tym stylu... Zadziera nosa, uważa się za jakiegoś arystokratę... I bez przerwy się z każdym kłóci. Straszny prawicowy beton.

- Hm... a jest coś złego w byciu prawicowym betonem?

- No nie... Eee... Tego... Panie prezydencie, czy możemy wrócić do tematu?

- Możemy... Niech pan kontynuuje.

- Jasne. Ekhm. No więc co do możliwości wpadki przy zakładaniu ładunków...  Tym bym się nie martwił, panie prezydencie. Mamy swoich ludzi w służbach konserwacyjnych budynków. Bez przerwy wykonują jakieś prace. Nie będą wyglądać w żadnym razie podejrzanie. Tym bardziej, że samo założenie ładunków zajmie im nie więcej niż kilka godzin. Nie potrzebujemy wiele thermitu – 30-40 małych ładunków w zupełności wystarczy. Do tego jeszcze trochę większych, ale dosłownie kilka.
 
- No tak. W takim razie świetnie. Niemniej mam jeszcze parę wątpliwości odnośnie tego WTC…
 
- Słucham, panie prezydencie.
 
- Ci wasi eksperci… skoro przeanalizowali projekt i wiedzą, że taki pożar nie wystarczy do zawalenia budynku, to do takich wniosków może też dojść kto inny. Będą spekulacje.
 
- I tak i nie, panie prezydencie. Z jednej strony raczej nie uda się uniknąć takich głosów, ale po fakcie każdy będzie miał jednak dość ograniczone dane. Dokładny transport ciepła jest niemożliwy do ustalenia. Można też trochę ‘poprawić’ dane o tych konkretnych Boeingach, dodać parę parametrów, tu i tam zmodyfikować… Poza tym takie analizy nigdy nie podadzą precyzyjnych danych, tylko oszacowania i prawdopodobieństwa. Teoria oficjalna, ta nasza, będzie mogła się wydawać mieć luki, niemniej innej nie będzie. Pracowaliśmy nad tym dosyć dokładnie, rozważaliśmy różne alternatywy, i wyszło dość jednoznacznie…
 
- No dobrze. Ufam panu, panie Cabot. Uznaję zatem, że sprawę WTC mamy omówioną w sposób wyczerpujący. Martwi mnie jednak co innego.
 
- Nas też, panie prezydencie.
 
- Pentagon?
 
- Właśnie. Z jednej strony nie chcemy rezygnować z tego celu, a z drugiej strony straty mogą być dla nas bardzo dotkliwe.
 
- Dokładnie to samo powiedział mi dziś sekretarz obrony.
 
- Domyślam się. Ewakuacja sprzętu i archiwów nie jest możliwa bez wzbudzenia podejrzeń. To odpada. Nie ma też szans, żeby zamachowiec jakoś jedynie ‘zahaczył’ Pentagon, aby zniszczenia były, symbolika ataku pozostała, a straty były niewielkie. Zbyt duża precyzja, a więc niepewność rezultatu. Jest jednak coś… co może rozwiązać nasz problem.
 
- Proszę mnie nie trzymać w napięciu, panie Cabot.
 
- Przepraszam, już mówię. Otóż, jak pan wie, Pentagon przechodzi obecnie remont. Jedna ze ścian jest już praktycznie gotowa. Zamontowaliśmy tam potężne wzmocnienia. Poszło cholernie dużo kasy… Ale każda kasa jest do odzyskania. To, co mamy w Pentagonie, już nie tak łatwo, jeśli w ogóle.
 
- Co to nam w praktyce daje? To znaczy ta wzmocniona ściana?
 
- Szacujemy, że rozpędzony Boeing, gdyby wzmocnień nie było, trafiając w budynek przebiłby go na wylot. Prawdopodobnie poszłyby w gruzy całkowicie pełne dwa segmenty. Jakbyśmy mieli pecha, to nawet więcej.
Wzmocniona ściana zaś jest w stanie zatrzymać samolot. Nie jest nawet pewne, czy cały sektor ulegnie zniszczeniu. Możliwe, że przebije się tylko przez dwa, trzy ciągi.
 
- Czyli..?
 
- Kilka procent ogólnych zniszczeń, przy dużym pechu najwyżej dziesięć. To się wydaje do przyjęcia.
 
- Hm… zapytam jeszcze o zdanie sekretarza obrony. Niemniej widzę inny problem.
 
- Słusznie, panie prezydencie. Pilot.
 
- No właśnie. Skąd pewność, że pilot-samobójca uderzy akurat w tę ścianę?
 
- Pracujemy nad tym. Wydaje mi się, że sprawa nie jest beznadziejna. Próbujemy podrzucić Arabom na ten cel konkretny rejs, który poleci takim kursem, aby uderzenie było możliwe tylko tak jak trzeba. Nasze dotychczasowe wysiłki przyniosły całkiem obiecujące rezultaty.
 
- Miło mi to słyszeć. Pracujcie zatem dalej. Coś jeszcze?
 
- Nie, panie prezydencie. Zatem…
 
- Moment. Coś sobie przypomniałem.
 
- Tak?
 
- Chodzi o wieżę WTC7. Czy da się zrobić tak, żeby któraś z dużych przewróciła się na nią?
 
- Absolutnie nie, panie prezydencie. Budynki są tak skonstruowane, że wszelkie zawalenie na bok jest praktycznie niemożliwe. Jak już runą, to pionowo.
 
- Niedobrze… Cóż, pomyślcie więc nad czymś innym.
 
- To znaczy?
 
- Nad czymś, co rozwali też WTC7.
 
- Będzie ciężko, panie prezydencie. Nie ma szans, żeby samolot…
 
- …proszę coś wymyślić. Ten budynek musi się zawalić. To bardzo ważne.
 
- Można wiedzieć dlaczego?
 
- Nie można. Macie to załatwić i już.
 
- Panie prezydencie, dziwna katastrofa WTC7 wzbudzi niepotrzebne podejrzenia…
 
- Przecież mówił pan, że to szacunki i prawdopodobieństwa? I że innej teorii nie będzie?
 
- Mówiłem o wieżach trafionych przez samoloty. Takie coś to zupełnie inna sprawa… Możemy, rzecz jasna, zaminować i wyburzyć, ale…
 
- …no więc zróbcie to. Powtarzam: to ważne.
 
- Panie prezydencie… będzie trzeba użyć znacznie więcej thermitu. Będzie to wyglądało jak typowe wyburzenie, przecież w tę wieżę nie walnie żaden samolot. Śladów i podstaw do spekulacji wyniknie z tego znacznie więcej. Czy jest to na tyle ważne, że gotów jest pan narazić całą akcję na późniejsze zdemaskowanie?
 
- Tak. Bo też nie będzie żadnego zdemaskowania. Spekulacje bez dowodów nie są wiele warte. A dowodów przecież nie będzie. Prawda?
 
- Twardych dowodów może i nie…
 
-…no więc właśnie. Spekulacje się zbagatelizuje. Niech trafią na półkę z historiami o UFO i innych tajemnych spiskach.
 
- Panie prezydencie, ośmielę się zauważyć, że jak rozmawialiśmy o głównych wieżach WTC był pan znacznie bardziej wyczulony na możliwość zdemaskowania…
 
- Bo to też nie to samo. Na WTC 1 i 2 będzie skupiona cała uwaga. Przecież to jest symbol Nowego Jorku. Nikt nie będzie się ekscytował WTC7, a pismaki też nie zajmą się tematem, który nikogo nie ekscytuje.
 
- Skoro pan tak twierdzi... Dobrze, zajmiemy się tym niezwłocznie. Coś jeszcze?
 
- Dziękuję, już wszystko.
 
- Do widzenia zatem.
 
- Panie Cabot…
 
- Tak?
 
- Dziękuję. Świetna robota. I powodzenia.
 
Cabot oddalił się.
 
 
*          *          *
 
 
Prezydent stał chwilę zamyślony, patrząc w okno.
 
Rodzinny dalmatyńczyk, ukochany pupilek jego córki Jenny, przyplątał się nagle skądś i zaczął łasić mu do nogi. Prezydent spojrzał na pieska, uśmiechnął się smutno i przykucnął.
 
- Wolfie, łobuzie… Powiem ci coś, wiesz? Cabot ma rację, cholerną rację… sprawa WTC7 może narobić smrodu. Ech, żebym sobie tylko umiał przypomnieć, w którym biurze wtedy zostawiłem ten album ze zdjęciami naszych z zabaw z Tobą i Laurą…
kashmir
O mnie kashmir

...

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Rozmaitości