Jak już kiedyś wspominałam, żyjemy w czasach największego chyba (to moje domniemanie) zainteresowania oraz zatroskania światem zwierząt. Zabawne, zważywszy na to, jak bardzo oderwaliśmy się od natury (uogólniam, gdyż wielu ludzi wciąż ma z nią żywy kontakt; większość jednak ogranicza się do spacerów po pobliskim lesie czy uprawiania działki). Zastanówmy się więc, skąd się bierze i jak objawia się nasza miłość do zwierząt. Dlaczego w ogóle człowiek trzyma/hoduje/zbiera rozmaite kręgowce i bezkręgowce, które nie generują żadnych materialnych zysków (mięso, skóra, futro, mleko), a wręcz przeciwnie, dużo kosztują i wymagają stałej atencji?
Otóż wystarczy poczytać i posłuchać właścicieli futrzaków (i nie tylko), żeby zrozumieć, że owe futrzaki są niewyczerpanym źródłem pozytywnych emocji. Miłe, słodkie, wierne, przytulaśne, a niekiedy także bardzo ładne, są doskonałymi towarzyszami, zastępnikami dzieci i przyjaciół, powiernikami, radością dla serca, spragnionych dotyku rąk i oczu, a niekiedy nawet – powiedzmy brutalnie – wizualnym uzupełnieniem wnętrza. Czyli co by nie mówić, nawet te niepracujące zwierzęta są dla nas bardzo użyteczne.
A przecież celem istnienia zwierząt nie jest użyteczność dla człowieka, prawda? Zwierzę nie jest rzeczą. Nie urodziło się po to, żeby zaspokajać czyjeś potrzeby emocjonalne, łagodzić czyjąś samotność, wspierać w godzinach rozpaczy, zastępować rodzinę. Celem jego życia nie jest bycie naszym najwierniejszym przyjacielem. Pamiętajmy o tym, biorąc jakieś zwierzę w swoją pieczę i nazywając swoim. Możliwość cieszenia się jego towarzystwem jest wynikiem naszej dość egoistycznej decyzji, przy czym zaznaczam, że nie krytykuję tu egoizmu jako takiego, gdyż tak Bogiem a prawdą kierujemy się nim nawet robiąc sobie dzieci, szukając przyjaciół czy odwiedzając starych rodziców: motywem naszego działania jest tak naprawdę osiągnięcie własnej satysfakcji.
Nie atakuję zatem tych, którzy wzięli sobie pieska, kotka, świnkę, ptaszka, żółwika. Robią to głównie (czy nawet wyłącznie) dla siebie i jest to najzupełniej normalne. Taki egoizm można tolerować. Natomiast egoizmem, którego tolerować nie można, jest skupianie się wyłącznie na sobie, co prowadzi do tego, że przygarnięte czy kupione zwierzę zdecydowanie więcej traci niż zyskuje na „przyjaźni” ze swoim ludzkim „właścicielem”. Skoro bowiem i tak kierujemy się we wszystkim własną korzyścią (jak mi ktoś napisze, że czyste sumienie nie jest zyskiem, to go wyśmieję), to jedyną opcją, żeby wykazać się odrobiną owego mitycznego altruizmu jest zadbanie, żeby wszelkie istoty, które wchodzą z nami w relację, osiągały więcej zysków niż strat. Przy odpowiednio rygorystycznym podejściu dotyczyłoby to nawet roślin, które mamy obowiązek pielęgnować. Tym właśnie różniłby się egoizm dopuszczalny od niedopuszczalnego: ten pierwszy nakazuje nam dbać także o dobrostan/interes innych, a ten drugi doprowadza do rażących zaniedbań, nawet jeśli twierdzimy, że kogoś/coś kochamy i chcemy się o tego kogoś/coś troszczyć.
Tyle teorii, a teraz kilka konkretów. Zastanówmy się nad paroma sytuacjami:
- Zafascynowany przyrodą naukowiec oswaja kilkadziesiąt egzotycznych zwierzaków z różnych krajów i zwozi je do swojej rezydencji. Czasami są to pojedyncze sztuki, czasami większa liczba. Czy wyrwanie zwierząt z ich rodzimego habitatu i zapewnienie im odmiennych warunków życia bardziej im służy czy szkodzi? Na jednej szali połóżcie bezpieczeństwo, sytość, opiekę weterynaryjną, na drugiej inny klimat, otoczenie, jedzenie, towarzystwo gatunków, z którymi nigdy by się nie zetknęły na wolności, no i jednak spore ograniczenia terytorialne.
- Pewien pasjonat „kolekcjonuje” głównie gady, każdego umieszczając w specjalnym terrarium. Bez przerwy dorzuca nowe węże, żółwie, krokodyle, kajmany. Codzienny obchód i wykarmienie tego małego „zoo” pochłania mnóstwo czasu i pieniędzy, a podopieczni muszą być ciągle pod nadzorem, tak więc nie ma mowy o przydzieleniu każdemu większej przestrzeni. Czasami pasjonat wyjmuje jakiegoś węża i okręca go wokół własnej szyi, ale szybko odkłada go z powrotem do szklanego pomieszczenia i idzie „pobawić się” z innym zwierzakiem.
- Jeszcze inny miłośnik zwierząt nie trzyma całej swojej licznej menażerii w klatce, ot, zaledwie kilka papużek, kanarków tudzież innych małych ptaszków, które w jego przekonaniu doskonale tam pasują. Reszta zwierzyńca biega swobodnie po całym kilkudziesięciometrowym mieszkaniu. Psy, koty, króliki, fretki – muszą pogodzić się przy miskach i kojcach, w korytarzu i na meblach. Pielęgnowane i kochane, rzadko wychodzą na zewnątrz (poza psami).
- Wrażliwy na piękno świata człowiek dokarmia dzikie zwierzęta, a one szybko uczą się „prosić” o kolejne datki. Widząc, że stworzenia garną się do jego misek, nasz wrażliwiec z jeszcze większą pasją je napełnia i raduje oczy pochłaniającymi pokarm stworkami. Czy jest to sarna, czy też dzik, czy może jeż, wiewiórka, borsuk, bocian – każde z nich powolutku wchodzi w świat człowieka i staje się od niego zależne.
- Jeszcze inna wrażliwa osoba przygarnia wszystkie porzucone zwierzaki, nie mogąc ścierpieć myśli, że dzieje im się krzywda. Wkrótce przytulisko zapełnia się walczącymi ze sobą stworzeniami, na prawidłową opiekę nie starcza czasu, sił i pieniędzy, szerzą się choroby, dochodzi do chowu wsobnego. Jednak czuły na los braci mniejszych człowiek nie zgadza się na oddanie żadnego z nich do schroniska, gdyż obawia się, że tam będą miały jeszcze gorzej, a może nawet zostaną uśpione.
Przedstawione sytuacje nie są według mnie moralnie jednoznaczne. Każdy z tych ludzi kieruje się dobrymi uczuciami i zakładam, że cierpienie zwierzęcia sprawia mu prawdziwy ból. Niech się zatem każdy „właściciel” zwierzęcia sam nad tym zastanowi. Czy nasze czyny prowadzą do maksymalizacji zysków oraz minimalizacji strat naszego podopiecznego? Czy przygarniając go mieliśmy na uwadze także jego dobro? Czy może patrzymy na naszych braci mniejszych jak na przedmioty, które zbieramy dla czystej satysfakcji ich posiadania? Zarówno w relacjach z ludźmi, jak i zwierzętami warto się zastanowić nie tyle nad tym, dlaczego chcemy z nimi być, gdyż to akurat wydaje się oczywiste, ile nad tym, co oferujemy im w zamian. Czy ci, których podobno lubimy czy wręcz kochamy, więcej na związku z nami tracą czy zyskują.
Miłośniczka przyrody, wierząca w Boga (po swojemu) antyklerykałka, obyczajowa liberałka. Lubię słuchać audiobooków, pisać na Salonie, rozmawiać z ludźmi w Necie. W życiu realnym jestem odludkiem, nie angażuję się społecznie, właściwie to po prostu spokojnie wegetuję, starając się jakoś uprzyjemnić sobie tę swoją marną egzystencję. Mało wiem i umiem, dlatego każdego, kto pisze sensownie i merytorycznie bardzo cenię. Z kolei wirtualne mądrale, które wiedzą jeszcze mniej ode mnie, ale za to uwielbiają kłótnie i nie stronią od ad personam, traktuję tak, jak na to zasługują.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości