Wkleiłam na Salonie masę artykułów, napisałam masę emocjonalnych, lecz – jak mi się zdaje – uzasadnionych tekstów i stoczyłam boje z zastępami sceptycznie czy wręcz wrogo nastawionych komentatorów. Odzew na moje pro-ekologiczne notki zdecydowanie mnie nie satysfakcjonuje. A to drwiny z wymierających robaczków, a to oskarżenia wobec „postępaków”, że wymyślili plastik, a to oskarżenia o terroryzm, etc. Wszystko wskazuje na to, że albo „salonowe lwy” nie czują się związane z planetą Ziemią, albo nie czują zagrożenia. Jedno z dwojga: obojętność lub zaprzeczanie faktom.
Tak więc bez zbytniej nadziei na refleksję wklejam fragment kolejnego artykułu:
Na zlecenie ONZ 145 specjalistów z 50 krajów opisało obecny stan naszej planety, wykorzystując ku temu około 15 tys. naukowych i rządowych tekstów źródłowych, posiłkując się wiedzą kolejnych 310 ekspertów zewnętrznych i relacjami lokalnych mieszkańców różnych regionów świata. Raport opisuje zmiany, które nastąpiły w środowisku w ciągu ostatnich 50 lat i jest to najszersze sprawozdanie nt. wpływu wzrostu gospodarczego na przyrodę i środowisko życia człowieka, jakie dotychczas powstało.
Wnioski płynące z raportu są alarmujące – tempo wymierania gatunków na Ziemi przyspiesza, ukazując niewystarczający zasięg działań podjętych dla ochrony przyrody. Utrzymanie się takiej sytuacji w dalszej perspektywie może zagrozić również przeżyciu naszego gatunku, zależnemu od funkcjonowania biosfery. Jak podkreślił Sir Robert Watson, przewodniczący IPBES, „Jako ludzkość podkopujemy fundamenty, na których opiera się nasza gospodarka, środki do życia, bezpieczeństwo żywnościowe, zdrowie i jakość życia”. Dodał on, że tylko natychmiastowe podjęcie działań o charakterze systemowym może zatrzymać obserwowany proces i uchronić nasze środowisko życia od ostatecznego wyniszczenia.
Przyznaję bez bicia, iż całego raportu (a nawet jego 38-stronicowego streszczenia) nie czytałam. Chwała temu, kto to zrobi. Przyjrzyjmy się jednak zamieszczonym na końcu artykułu rozwiązaniom, które w zamierzeniu mają uczynić ten świat lepszym. Sam cel („lepszość” świata) jest czysto emocjonalny: chcesz/uważasz, że powinieneś coś zrobić. Racjonalne (lub nie) mogą być tylko metody wiodące do tego celu. Ponieważ podane rozwiązania są bardzo ogólnikowe („stworzenie wizji życia na wysokim poziomie, które nie pociąga za sobą nienasyconej konsumpcji materialnej”), trudno mi określić, czy są w ogóle możliwe do zrealizowania. Diabeł tkwi w szczegółach. Jedno wydaje mi się pewne: chodzi o dobrostan całej naszej planety, a zatem poszczególne państwa będą zmuszone (poprzez nacisk ekonomiczny, polityczny, a może nawet i militarny) zrzec się znacznej części swojej suwerenności i podporządkować się ogólnoświatowym wytycznym w sprawie ochrony środowiska.
Inne z rozwiązań sugeruje odpowiednie wychowanie obywateli. To też będzie musiało zostać ujednolicone, ukierunkowane na dążenie do tego samego celu. Mentalna homogenizacja ludzkości jest procesem nieuniknionym. W dobie globalizacji, kiedy idee mieszają się, ścierają, docierają do każdego zakątka globu, no i przede wszystkim kiedy pewne problemy zaczynają dotyczyć nas wszystkich, formowanie jednej uniwersalnej moralności, opartej na ekologicznym przesłaniu, wydaje się być jedynym sensownym remedium na zbrodnie przeciwko środowisku naturalnemu, które my wszyscy popełniamy. Byliśmy moralnymi dziećmi, wchodzimy – powolutku – w stan dorosłości. Uczucia niższe, oparte na potrzebie przeżycia, prosperowania i osiąganiu przyjemności są uzupełniane przez uczucia wyższe, oparte na miłości do bliźniego oraz wszelkiego stworzenia; nie jest to miłość szalona, namiętna, ślepa, tylko spokojna i rozważna, choć bezgraniczna.
Albowiem – jak zwykle – wszystko opiera się na czuciu. Ja, Karolina N., czuję, że dbanie o zachowanie równowagi ekologicznej, rozumianej jako umiarkowana, oparta na bezustannym odnawianiu się zasobów eksploatacja natury, jest moralnie słuszne. Ale zaraz ktoś mi tutaj wyskoczy ze swoim własnym czuciem: „A ja uważam, że człowiek jest koroną stworzenia i że może robić z przyrodą, co chce!” czy „Bo wy, pseudoekolodzy, nienawidzicie ludzkości, bardziej wam zależy na pieskach i kotkach!” Co zrobić w sytuacji, gdy znaczna część ludzkości jest ciągle zorientowana na zaspokajanie swoich potrzeb, bez oglądania się na ewentualne rezultaty swoich poczynań? Ba! Jeśli rezultaty swoich poczynań uważa za akceptowalne lub chociaż moralnie neutralne? Dorośli ludzie rzadko zmieniają poglądy, nie oczekuję więc, że ni stąd ni zowąd zapałamy troską o Wielką Rafę Koralową, wyrzucone na plażę wieloryby czy wymierające nosorożce. Jednak im więcej będzie się o katastrofie ekologicznej mówić i pisać, im więcej będzie w Internecie zdjęć i artykułów, a w telewizji filmów dokumentalnych, tym większa będzie ludzka świadomość. Z czasem ludzie zaczną czuć potrzebę odgórnych regulacji, regulacji na globalną skalę. Ograniczą one naszą wolność, jednak będziemy wierzyli, że w słusznym celu, tak jak już teraz wierzymy, że należy ograniczyć prawnie wolność potencjalnych trucicieli, śmieciarzy, właścicieli zwierząt, przedsiębiorców chcących zająć tereny zielone, itp., itd.
Co mówi rozum? Że każda ideologia, nawet najszlachetniejsza, może prowadzić – i najczęściej prowadzi – do prześladowania „nieprawomyślnych”. Że na naiwności i potrzebie czynienia dobra żerują grube ryby, cwaniacy, oszuści, megakorporacje oraz samo państwo. Że im większa władza, tym bardziej deprawuje. I tu już rozumowi dziękujemy, musimy włączyć czucie. Czy szczytny cel uświęca środki? Czy słusznym jest podporządkowanie jakiejś idei potrzeb całej ludzkości? Jak pogodzić ratowanie środowiska naturalnego przed niszczycielską działalnością człowieka z ową miłością bliźniego, o której wyżej piszę? Co będzie w przypadku konfliktu interesów? Jakie emocje budzi w Was obecne w tekście sformułowanie „kontrolowanie wzrostu populacji”? Gdzie kończy się rozsądna dbałość o przyrodę, a zaczyna religijne uwielbienie?
Stety czy niestety, człowiek nie może żyć bez idei. Czy będzie to wiara w zbawienie poprzez religię, czy prawa człowieka, czy całkowicie wolny rynek, czy komunizm, czy ograniczanie cierpienia – racjonalizujemy swoje czucie i ubieramy je w szaty w miarę stabilnych przekonań. Chcemy uważać się za dobrych i mądrych ludzi, chcemy wierzyć, że mamy rację i żyć w sposób uporządkowany. Temu właśnie służą idee. Obecnie chrześcijaństwo jest w odwrocie, islam zaś stoi w sprzeczności z bożkiem naszych czasów: wolnością osobistą. Z kolei ekologizm, zdrowy tryb życia i sympatia do zwierząt zyskują na popularności wśród rozwiniętych społeczeństw. Tylko pozornym paradoksem jest, że im bardziej rozbuchane konsumpcyjnie, tym bardziej skłonne do nawoływania o szacunek dla środowiska. Dobrobyt daje czas na refleksję i wyrzuty sumienia, na rozwinięcie wrażliwości, której może brakować harującej w pocie czoła biedocie. Ktoś, kto od rana do nocy zapieprza na polu czy w korporacji, w czasie wolnym pragnie już tylko zaspokojenia niższych pragnień: wypoczynek, rozrywka, popędy. Dlatego utrzymanie przyzwoitego poziomu życia obywateli Europy i Ameryki Północnej oraz wyciągnięcie z nędzy krajów trzeciego świata jest posunięciem niezbędnym, żeby można było wychować przyszłe pokolenia w poczuciu odpowiedzialności za przyrodę.
Miłośniczka przyrody, wierząca w Boga (po swojemu) antyklerykałka, obyczajowa liberałka. Lubię słuchać audiobooków, pisać na Salonie, rozmawiać z ludźmi w Necie. W życiu realnym jestem odludkiem, nie angażuję się społecznie, właściwie to po prostu spokojnie wegetuję, starając się jakoś uprzyjemnić sobie tę swoją marną egzystencję. Mało wiem i umiem, dlatego każdego, kto pisze sensownie i merytorycznie bardzo cenię. Z kolei wirtualne mądrale, które wiedzą jeszcze mniej ode mnie, ale za to uwielbiają kłótnie i nie stronią od ad personam, traktuję tak, jak na to zasługują.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości