Moi rodzice mają wielkie serce do zwierząt. A ponieważ dopiero niedawno się od nich wyprowadziłam, kawał swojego życia spędziłam w towarzystwie psów i kotów. W szczytowym momencie „zakocenia” po naszym domu pałętało się dziesięć mruczków. A łącznie w przeciągu dwóch dekad (od końca 1999 do dnia dzisiejszego) było ich chyba ze dwadzieścia. Ojciec był trochę sceptyczny wobec ciągłego napływu futrzaków, jednak mama namiętnie przygarniała skuszone wystawioną miską zwierzaki. Zdarzyło się parę razy, że kot opuścił dawnych właścicieli i postanowił zamieszkać u nas. Jeden nawet odnalazł nas i odebrał swojego persa, ale niedługo się nim cieszył; pomimo obecności dwóch psów zwierzę wybrało nasz dom.
Przez te wszystkie lata miałam okazję zaobserwować całą gamę kocich zachowań. Każde zwierzę miało inny charakter, inaczej reagowało, inaczej obwieszczało światu swoje uczucia. Jedne były bardziej pojętne, inne mniej; jedne były zadziorne i trochę niebezpieczne, inne potulne i grzeczne. Nie było dwóch jednakowych kotów. Śmierć każdego z nich zubażała nas o ciekawą, niebanalną osobowość.
Psy z kolei są znacznie bardziej przewidywalne – co wnioskuję zarówno z obserwacji, jak i programów o nich. Pies ma określone potrzeby i po ich zrealizowaniu zachowuje się w mniej więcej stały sposób. Oczywiście uogólniam; znałam psy, których zachowania nie dało się tak łatwo odgadnąć, psy włóczące się po okolicy w zależności od humoru czy psy zdziwaczałe. Na ogół jednak zwierz ten, choć uznany za inteligentniejszego od kota, nie może przebić tego drugiego złożonością psychiki. Dopuszczam myśl, że mogę się mylić, w końcu żaden ze mnie ekspert.
Zwierzę daje człowiekowi masę radości, niemniej to jednak – o czym wie każdy, nie tylko właściciele – problem, obowiązek i odpowiedzialność. Choruje, wariuje, niszczy, brudzi, włazi nam w paradę, absorbuje swoimi potrzebami. Nierzadko milusińscy walczą ze sobą albo przynajmniej się nie lubią. Nie zliczę, ile razy kociszcza wracały pokiereszowane z całodziennej czy całonocnej wyprawy. Do tego dochodzi konieczność zinterpretowania, czego nasz pupilek tak naprawdę chce. Jest to trudne nawet w przypadku psów czy kotów, cóż dopiero mówić o świnkach morskich, królikach, ptakach, gadach. Wydaje nam się, że wiemy, że rozumiemy – a tymczasem może być zupełnie inaczej.
Dobrze jest zatem uzupełniać swoje doświadczenie fachową lekturą. Pod tym względem zawiodłam na całej linii: nie przeczytałam ani jednego poradnika na temat opieki nad psem czy kotem. Wydawało mi się, że wystarczy samo towarzystwo futrzaka, by zyskać pełnię wiedzy o nim. Podobnie ludzie postępują z dzieckiem: liczą na swój zmysł obserwacji, instynkt, intuicję, wreszcie – rozum, zamiast się dokształcić, poszukać rady u eksperta. I tak jak w przypadku dziecka, tak i zwierzęcia, amatorszczyzna może się skończyć dobrze, ale może i źle.
Oczywiście łatwo jest oceniać innych, trudniej siebie. Kiedy czytamy o chorych i zaniedbanych dzieciach, pieskach, kiciusiach czy nawet bydełku, nachodzą nas złe myśli, opanowują negatywne emocje. Uważamy, że my byśmy do takiej sytuacji nie dopuścili, że w porę wyleczylibyśmy podopiecznego, zanim zainteresowałyby się nim odpowiednie służby. A przynajmniej ja tak uważam. Ale to tylko moje urojenia. W rzeczywistości nie wiem, jak poradziłabym sobie z każdym problemem, każdą chorobą. Nasze zwierzaki bardzo dużo przeszły, raniły się i cierpiały – taka była cena wolności, gdyż każdy kot wychodził na dwór.
Czy to oznacza, że służby interesujące się losem zwierząt (bądź dzieci) są niepotrzebne? Czy należy stawać w obronie osób, które straciły swoich pupili na skutek wykrytych nieprawidłowości? Ja udzielam odpowiedzi przeczącej. Niektórzy nie są w stanie zapewnić zwierzęciu nawet podstaw; trzymają na łańcuchu, w ciemności, całe życie w klatce, często bez wody. Żeby przekonać się o ludzkim egoizmie wystarczy odwiedzić pierwszy lepszy sklep zoologiczny. Czy chcielibyśmy spędzić życie na powierzchni tylko kilkakrotnie większej od naszego ciała?
Powoli się to zmienia, ustalane są nowe, lepsze normy chowu, maltretowane stworzenia są odbierane, prawo ściga złych właścicieli. Jednak tysiące lat instrumentalnego traktowania „braci mniejszych” robi swoje: patrzymy na zwierzęta jak na rzeczy, które mają służyć człowiekowi. Zabijamy je na mięso, skóry, futra, kiedy wejdą nam w drogę lub zagrażają naszym potencjalnym zyskom. Nie dziwię się zatem, że wielu ludzi traktuje miłośników przyrody i obrońców fauny jak zdziecinniałych idealistów; przekonanie o nadrzędnej względem reszty stworzenia pozycji człowieka nie zniknie z dnia na dzień.
Może jednak dożyję czasów, kiedy wejdziemy na wyższy poziom moralny. Wówczas – i tylko wówczas – każdy będzie miał prawo „mieć” swoje zwierzątko.
Miłośniczka przyrody, wierząca w Boga (po swojemu) antyklerykałka, obyczajowa liberałka. Lubię słuchać audiobooków, pisać na Salonie, rozmawiać z ludźmi w Necie. W życiu realnym jestem odludkiem, nie angażuję się społecznie, właściwie to po prostu spokojnie wegetuję, starając się jakoś uprzyjemnić sobie tę swoją marną egzystencję. Mało wiem i umiem, dlatego każdego, kto pisze sensownie i merytorycznie bardzo cenię. Z kolei wirtualne mądrale, które wiedzą jeszcze mniej ode mnie, ale za to uwielbiają kłótnie i nie stronią od ad personam, traktuję tak, jak na to zasługują.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości