Państwa rodzą się, rozkwitają i umierają. Narody łączą się i dzielą, napadają na sąsiadów lub z nimi współpracują. Upadek państwa bądź narodu nieuchronnie wiąże się z powstaniem nowego tworu. Tak będzie i z Polską. Może istnieć jeszcze tysiąc lat, ale w końcu się zmieni, może połączy z innym krajem lub zostanie zajęta przez najeźdźców. Warto o tym pamiętać. Nasze ludzkie sprawy są tymczasowe. Najliczniejszy nawet marsz rzekomych patryjotów nie uczyni Polski nieśmiertelną.
O co więc warto walczyć, troszczyć się, zabiegać? Moim skromnym zdaniem: o ochronę środowiska. Zarówno dlatego, że przyroda jest cenna sama w sobie, jak i dla własnej korzyści.
Po pierwsze, Ziemia może się już po naszej niszczycielskiej działalności nie podźwignąć (przynajmniej przez wiele tysięcy lat). Zerodowane gleby, wycięte puszcze, zalegające wszędzie śmieci, zanieczyszczone oceany, kwaśne deszcze, wszechobecne pestycydy, zmniejszona bioróżnorodność (na skutek działalności człowieka wyginęło w ostatnim półwieczu 58 % gatunków populacji kręgowców /dziękuję za zwrócenie uwagi/), etc, etc. Zmiany zachodzące na skutek ludzkich działań są niemal zawsze negatywne, gdyż w zamian nie oferujemy niczego. Nie ulepszamy, nie modyfikujemy, nie tworzymy – tylko niszczymy.
Po drugie, o ileż przyjemniej jest mieszkać w czystych, zielonych miastach, a na wycieczkę udać się w piękne, naturalne bory niźli kisić się w miastach zadymionych, smrodliwych i brudnych, a jako ratunek dla zatrutej cywilizacją duszy mieć jedynie gęsto sadzone lasy gospodarcze. Oczywiście lepszy taki las niż żaden, ale chyba wiecie, o co mi chodzi. Nasz pobyt na tej planecie jest krótki, czy nie należałoby zatem zadbać przede wszystkim o jego jakość?
Zaprzestańmy głupich wojenek o tę bliżej niesprecyzowaną polskość i zajmijmy się (lub chociażby zainteresujmy) ratowaniem natury. Rozwiązań jest wiele, od rezygnacji z plastiku (wzorem Islandii) poprzez ścisły weganizm aż po skrajność typu ograniczenie liczby ludności. Niektóre mogą wywoływać oburzenie, inne – uśmiech politowania, nie zbywajmy jednak każdej z tych opcji pogardliwym prychnięciem. Możemy oszczędzać (prąd, wodę, jedzenie), wybierać lepszą alternatywę (energia odnawialna zamiast paliwa kopalnego), chronić (ginące gatunki, całe tereny), informować (o przemycie dzikich zwierząt, produkcji mięsa, wpływie określonych środków na środowisko). Wiaże się to z pracą i wyrzeczeniami, ale wygodnictwo i obojętność kosztowały nas już zbyt wiele.
Na początku warto zacząć od siebie, może nawet przejść na „lajtowy” minimalizm. Czytałam o ludziach, którzy nie tyle z umiłowania przyrody, ile z czystego pragmatyzmu i dla osobistej korzyści porzucili konsumpcjonistyczny styl życia, przerzucając się na żywot skromny i oszczędny. Jedni pozostali w mieście, inni je porzucili na rzecz niewielkich domków; czasami nawet rezygnowali z prądu i bieżącej wody. Ograniczyli wydatki do minimum, oddali lub sprzedali nadmiar rzeczy. Nie zachęcam do aż tak wielkich zmian, warto jednak rozważnie gospodarować pieniędzmi, czasem, energią i przestrzenią, oraz wszelkimi innymi zasobami. Taka postawa jest pierwszym krokiem na drodze do proekologicznego stylu życia.
Miłośniczka przyrody, wierząca w Boga (po swojemu) antyklerykałka, obyczajowa liberałka. Lubię słuchać audiobooków, pisać na Salonie, rozmawiać z ludźmi w Necie. W życiu realnym jestem odludkiem, nie angażuję się społecznie, właściwie to po prostu spokojnie wegetuję, starając się jakoś uprzyjemnić sobie tę swoją marną egzystencję. Mało wiem i umiem, dlatego każdego, kto pisze sensownie i merytorycznie bardzo cenię. Z kolei wirtualne mądrale, które wiedzą jeszcze mniej ode mnie, ale za to uwielbiają kłótnie i nie stronią od ad personam, traktuję tak, jak na to zasługują.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości