Karolina Nowicka Karolina Nowicka
98
BLOG

Czy wolno nam zmieniać innych ludzi? Czy powinniśmy zmieniać się dla innych?

Karolina Nowicka Karolina Nowicka Rozmaitości Obserwuj notkę 36


Szanowny Belon opisał pod postem o (rzekomej?) rozwiązłości katolików następujący przypadek:

Otoz mam pare przyjaciol , ktorzy maja dwojke dzieci i sa juz dziadkami . Onegdaj malzonek zatrudnil sie na statku zagranicznego armatora i swoimi zarobkami zapewnial rodzinie dostatnie zycie . W pewnym momencie malzonek chyba z racji wieku , ale zawodowo , jak to sie mowi kolokwialnie sie wypalil i nie byl juz w stanie pracowac . Wowczas maloznka postanowila sie z nim rozwiesc , bo stal sie zbedny . Wziela bystrego adwokata i zlozyla do sadu sprawe o rozwod . Rozprawa sie odbyla i ku ogolnemu zdziwieniu Wysoki Sad nie wyrazil zgody na rozwod . Bystry adwokat przyjaciolki byl zszokowany i postanowili zlozyc apelacje . No i zlozyli . Jednak sad II instancji rowniez nie wyrazil zgody na rozwod . No i po sprawie . Nadal mieszkaja razem , oboje sa juz emerytami i jakos tam zyja , wzajemnie na siebie narzekajac . Co mnie zafascynowalo w orzeczeniach obu instancji sadowych ? Otoz gleboka madrosc zyciowa i wyjatkowa empatia . Kazdy wstepujac w zwiazek malzenski sklada przysiege , jedni w Kosciele przed Bogiem i ludzmi , inni tylko przed urzednikiem , ale ta przysiega brzmi ; '' przysiegam ci milosc , wiernosc i ze cie nie opuszcze , az do smierci .'' Pozdrawiam Pana serdecznie .

Tak to jest, kiedy prawo chce zastąpić moralność. Być może sądy nigdy nie powinny zgadzać się na rozwód? Tylko gdzie tu mądrość? Czy wolno uszczęśliwiać ludzi na siłę? Decydować za nich, z kim mają dzielić stół i łoże? Po co? Dla dobra społeczeństwa? To może od razu wymuśmy na ludziach posiadanie potomstwa, w końcu jego brak też się na wszystkich w przyszłości odbije. :) Oczywiście rozwód to też ból, cierpienie, a przynajmniej przykrości, np. przy podziale mąjątku. Podobno mężczyźni są nie zadowoleni z tego, że przy takich okazjach faworyzowane są ich (wkrótce byłe) małżonki. Wyjście? Jeśli boimy się, że nie będziemy mogli się rozwieść z przyszłym wybrankiem albo że rozwód będzie dla nas traumą, to może lepiej żyć w konkubinacie? ;) 

Co tu zresztą rozważać... Życie DOROSŁEGO człowieka to bezustanne dokonywanie wyborów: jeden dotyczy kupna odpowiedniego szamponu, drugi – wejścia w romantyczny związek. To, czy dany szampon pasuje nam czy nie, szybko wychodzi na jaw. Ale to, czy wybraliśmy właściwą osobę, często jest nie do odgadnięcia. Nawet jeśli niektórzy ludzie są niezdatni do trwałej relacji (alkoholicy, narkomani czy agresorzy, którzy NIE CHCĄ się zmieniać, bo IM jest dobrze), to w większości przypadków znamy jedynie swoje życie z tym konkretnym partnerem/partnerką, nie wiemy zatem, czy trafilibyśmy lepiej, gdybyśmy mogli cofnąć się do czasów młodości.

Dotyczy to zresztą wielu innych dziedzin: ja np. żałuję, że dałam się namówić na filologię angielską; był to tak nieprzyjemny dla mnie czas, że niemal całkowicie wyparłam go z umysłu. Czy gdybym jednak nie studiowała w ogóle lub wybrała inny kierunek, moje życie potoczyłoby się lepiej? Nie mam pojęcia. Wiem tylko, do czego się (już) nie za bardzo nadaję, nie wiem natomiast, co byłoby dla mnie na pewno lepsze 25 lat temu. Podobnie rzecz się ma z moim Partnerem: ileśmy sobie krwi napsuli, ile było w naszym związku nieprzyjemności (delikatnie mówiąc), ileśmy razy mówili sobie słowa, które są ODRAŻAJĄCE – tego nie sposób zliczyć. Wina leżała po obydwu stronach, być może bardziej po mojej. Obecnie nie jest różowo (według niego dawniej zachowywałam się lepiej :)), niemniej jakoś trwamy razem. Nie dałabym sobie chyba rady bez niego, a on pewnie też potrzebuje mojej pomocy. No i mamy dziecko. To w zasadzie kiepska sytuacja, niektórzy nie powinni mieć dzieci. Ale stało się. No i co tu robić? Gdyby ktoś mnie spytał, czy żałuję TEGO wyboru, odpowiedziałabym: NIE. Ale przecież nie wiem, czy mam rację. Skąd mam wiedzieć, co by było, gdyby...?

Czy to oznacza, że nie należy niczego żałować? Jednak chyba należy. Po owocach ich poznacie... prawda? Jeśli coś idzie w złą stronę, to trzeba to zmienić. I dotyczy to także nas samych. Życie razem, we dwoje, troje, czworo, dziesięcioro – to sztuka ZMIENIANIA SIĘ. Czyli dopasowywania się do pewnego stopnia do drugiego człowieka, czy będzie to mąż/żona, czy dziecko, czy nawet starzy rodzice. A że nie sposób zmienić swojej natury, swoich cech charakteru, to trzeba zmienić (lub starać się zmienić) swoje zachowanie. To też jest bardzo trudne, niektóre nawyki są często nieusuwalne. Jeśli jednak nawet nie próbujemy, jeśli nie chcemy niczego poprawiać, nikomu ustępować, gdyż uważamy, że nikt nie ma prawa od nas tego wymagać, to może lepiej odejść od bliskiej osoby niż ją dalej zadręczać? Ten, kto się upiera, że mamy go/ją kochać i akceptować takiego/takim, jaki/jaka jest, niezależnie od tego, co robi, jest cholernie niedojrzały.

Dotyczy to również życia w społeczeństwie: polega ono na kompromisie pomiędzy swoimi własnymi zachciankami czy realizacją nakazów sumienia a oczekiwaniami innych. Nasze (europejskie, polskie) społeczeństwo nie jest zbyt opresyjne, lecz (podobnie jak każde) pewnych zachowań nie toleruje. Albo raczej – większość może czegoś nie tolerować, lecz przecież każdy „odmieniec” ma szansę znaleźć swoją „niszę”. :) Często nawet przestrzeganie obowiązujących na danym terenie norm nie gwarantuje braku konfliktów; przykładowo: ktoś beszta publicznie dziecko, które zanosi się płaczem – zareagujesz czy nie? Ktoś ciągnie dziecko do samochodu, a dziecko płacze, że to nie jest jego/jej tatuś – zareagujesz czy nie? To, czy wolno (i w jakich sytuacjach) krytykować obcych ludzi, nie jest jasno ustalone. Czy mamy prawo wymuszać coś na innych? Czy mamy prawo im czegoś zabraniać? Jeśli nie, to czy musimy tolerować to, co robią, nawet jeśli w naszej ocenie kogoś krzywdzą? W końcu owe normy zmieniają się tylko dlatego, że nie każdy się z nimi zgadza.


Powyższa notka NIE jest pouczaniem innych, jak mają postępować, lecz osobistymi przemyśleniami na temat relacji międzyludzkich.


Miłośniczka przyrody, wierząca w Boga (po swojemu) antyklerykałka, obyczajowa liberałka. Lubię słuchać audiobooków, pisać na Salonie, rozmawiać z ludźmi w Necie. W życiu realnym jestem odludkiem, nie angażuję się społecznie, właściwie to po prostu spokojnie wegetuję, starając się jakoś uprzyjemnić sobie tę swoją marną egzystencję. Mało wiem i umiem, dlatego każdego, kto pisze sensownie i merytorycznie bardzo cenię. Z kolei wirtualne mądrale, które wiedzą jeszcze mniej ode mnie, ale za to uwielbiają kłótnie i nie stronią od ad personam, traktuję tak, jak na to zasługują.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (36)

Inne tematy w dziale Rozmaitości