Jeśli zastanawialiście się kiedyś, czy bliżej Wam do konserwatystów czy liberałów, to zachęcam do zapoznania się z teorią amerykańskiego psychologa Jonathana Haidta na temat tzw. fundamentów moralnych (przeczytajcie całość):
Haidt wychodzi bowiem z założenia, że sądy moralne są w znacznej mierze intuicyjne (w podobnym tonie wypowiadał się kiedyś w rozmowie ze mną filozof dr Tomasz Żuradzki). Ludzie zwykle nie zastanawiają się przecież, używając racjonalnych argumentów, czy coś jest dobre, czy złe. Oni to "czują". Zatem to intuicja - jego zdaniem - podpowiada każdemu, co zrobić, kiedy w jakiejś sytuacji w życiu dążenie do wolności stanie na drodze czystości. Albo np. sprawiedliwość - lojalności. Albo czy moralne jest wyrządzenie drobnej krzywdy dziś, by zapobiec dużej krzywdzie w przyszłości. Haidt przekonuje też, że intuicje moralne można zmienić, choć zwykle nie za pomocą racjonalnych argumentów, "rozumu" (noblista Daniel Kahneman w swojej genialnej książce "Pułapki myślenia" nazwałby to uruchamianiem myślenia wolnego), a raczej przemawiając do "serca" - zmieniając intuicję (tzw. myślenie szybkie).
W powyższym artykule opisane są podstawy moralności wg pana Haidta, natomiast to, co rożni konserwatystów oraz liberałów, jest opisane w tym ARTYKULE. Ci pierwsi są bardziej „wrażliwi” na zjawiska (postępki innych ludzi), które dla ich lewicowych oponentów są zwyczajnie obojętne. Tym samym tworzona przez konserwatystów kultura jest niejako „bogatsza” i bardziej „złożona” niż ta tworzona przez liberałów. Z kolei ci drudzy są mniej rygorystyczni, jeśli chodzi o wymogi moralne, co czyni ich bardziej tolerancyjnymi/permisywnymi.
Będąc moralną relatywistką uważam, że JEDYNĄ obiektywnie słuszną zasadą, która sprawdzała się w każdej epoce i regionie, jest ta, która zakazuje AGRESJI wobec drugiego człowieka (dzisiaj możemy to rozszerzyć także na zwierzęta). Dotyczy to zarówno agresji werbalnej, jak i fizycznej; zarówno grup, jak i jednostek. Jeśli nie jesteś agresywny, możesz dostać po gębie. Jeśli jesteś agresywny, prawie na pewno dostaniesz po gębie (chyba, że jesteś tak silny, że odeprzesz odwet wielu pobratymców naraz). Wszystkie inne zasady są dodatkiem. Dlatego STARAM się wpoić mojej córce przekonanie, że należy być dobrym (miłym, życzliwym) dla innych, nie dokuczać im, ale także – co ważne – przeciwstawiać się dokuczaniu w wykonaniu innych osób. A może ten pogląd jest błędny? ;)
Oczywiście ktoś powie, że oprócz zakazów są i nakazy, np. bycie pożytecznym dla wspólnoty. Tyle, że już ta reguła może być rozmaicie interpretowana (od wymogu pracy i płacenia podatków po walkę w obronie ojczyzny). To przekonanie jednak może prowadzić do stygmatyzacji osób, które uważamy za nieprzydatne, czy wręcz obciążające dla systemu (chorzy, upośledzeni, ubodzy, wielodzietne rodziny, samotni starcy, etc). Ponadto rzeczywistość płata tutaj figle: wiele jednostek wykonuje nie tylko zbędną, lecz wręcz szkodliwą pracę za najniższą krajową (czyli otrzymuje zwrot podatków). Dochodzi do tego konflikt interesów wielu obywateli (pracodawcy-pracownicy, zamożni-biedni) oraz rozmaitość poglądów, wartości i opinii na temat dobra i zła, co praktycznie uniemożliwia jakiekolwiek działanie, z którego wszyscy mieliby pożytek, nikt natomiast nie ponosiłby strat (jeśli się mylę, proszę mi to wytknąć). W życiu jest bowiem tak, że jak zrobisz dobre jednemu, to inny się wkurzy (nie zawsze, lecz często). Ty masz jedynie wybór, po której staniesz stronie. :)
Co do opisanych w obydwu artykułach fundamentów moralnych, to wychodzi ze mnie typowy „liberał” (choć bloger GPS uznał mnie za socjaldemokratkę :)). Przykładowo, w moim umyśle słowo „lojalność” kojarzy się zdecydowanie NEGATYWNIE. Ten, kto jest NAZBYT lojalny wobec grupy, zaniedbuje wartości (członek naszej grupy jest więcej wart od obcego, nawet jeśli ten obcy jest lepszym człowiekiem). Takie podejście pozbawiło niektóre instytucje (w tym np. KK czy państwo) niemal całego szacunku, jakim darzyły go pewne grupy.
Podobnie słowo „autorytet” – w najlepszym razie powinno iść w parze z jakimś opisem (np. autorytet z dziedziny biologii, fizyki, etc), jednak i w takim wypadku bezkrytyczna wiara w to, co mówi jeden z wielu profesorów świadczy co najwyżej o naszej własnej ignorancji (z której NIE robię tu zarzutu, stwierdzam jedynie fakt). Natomiast tzw. autorytetów moralnych, których nikt by nie kwestionował, nie ma już chyba w ogóle. Przynajmniej wśród osób STARAJĄCYCH się myśleć samodzielnie. Z kolei fanatycy mylą rzeczową krytykę z tzw. hejtem („Sama próba podważania autorytetu takich wysoko postawionych osób postrzegana bywa jako niedopuszczalna etycznie.”), co sprawia, że są zamknięci na fakty, a tym samym niezdolni do uczenia się na błędach.
Ciekawe, że pan Haidt zaleca ODWROTNOŚĆ tego, co ja sama proponowałam notkę wcześniej, czyli przekonywanie do swoich poglądów za pomocą solidnych argumentów. On sam twierdzi, że tradycyjne polemizowanie tylko zaogni sytuację. :) Czyżbyśmy zatem musieli odwoływać się wyłącznie do UCZUĆ, chcąc przekonań rozmówcę do naszej racji?
Na koniec: Czy uważacie się bardziej za konserwatystów czy liberałów? I czy uważacie, że istnieją jakiekolwiek obiektywne zasady moralne (także dla niewierzących)?
Miłośniczka przyrody, wierząca w Boga (po swojemu) antyklerykałka, obyczajowa liberałka. Lubię słuchać audiobooków, pisać na Salonie, rozmawiać z ludźmi w Necie. W życiu realnym jestem odludkiem, nie angażuję się społecznie, właściwie to po prostu spokojnie wegetuję, starając się jakoś uprzyjemnić sobie tę swoją marną egzystencję. Mało wiem i umiem, dlatego każdego, kto pisze sensownie i merytorycznie bardzo cenię. Z kolei wirtualne mądrale, które wiedzą jeszcze mniej ode mnie, ale za to uwielbiają kłótnie i nie stronią od ad personam, traktuję tak, jak na to zasługują.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo