Karolina Nowicka Karolina Nowicka
122
BLOG

Kto tu jest w błędzie: pokolenie Z czy ich starsi krytykanci?

Karolina Nowicka Karolina Nowicka Praca Obserwuj temat Obserwuj notkę 13


Dzisiaj temat, który może wzbudzać silne emocje, czyli... PRACA. :) Czym jest praca? Używając języka potocznego, jest to wykonywanie czegoś, co po prostu TRZEBA zrobić, co ma przynieść nam – lub osobom, na którym nam zależy – jakąś wymierną korzyść, bądź też wykonywanie czegoś dla korzyści osoby, na której nam nie zależy, lecz tym razem za opłatą. Większość z nas pracuje nie dla idei, nie dla dobra społeczeństwa, nie dlatego, że coś kocha robić, lecz dlatego, że potrzebuje kasy do życia. To samo dotyczyło/dotyczy i mnie. Za młodu byłam nauczycielką angielskiego, która zdecydowanie lepiej radziła sobie w pracy z dorosłymi niż z dziećmi. Potem parę lat przerwy, a następnie rozpoczęcie wszystkiego od zera, co oznaczało „zaliczenie” kilku różnych firm, w których pracowałam jako „konsultantka telefoniczna”. Nigdy nie traktowałam swojej roboty jak misji, co najwyżej mogłam ją bardziej lub mniej lubić. To drugie, niestety, znacznie częściej.

Dlatego też nie dziwi mnie postawa młodej generacji Polaków, którzy – być może wzorując się na zachodnich rówieśnikach – nie chcą powielać życia swoich nadmiernie tyrających rodziców. Można krytykować dzisiejszych dwudziestoparolatków za obniżanie pewnych standardów, ale akurat ich podejście do pracy uważam za całkiem rozsądne.

Oczywiście taka postawa może przechodzić w pewne, hmm, patologiczne postępowanie, lecz nie jest to tak do końca wina młodych. Poczytajmy:

Głośne stukanie w klawiaturę, udawana irytacja, organizacja niepotrzebnych spotkań, rozsyłanie mnóstwa e-maili…pokolenie Z do perfekcji opanowało sztukę „fejkowania pracy” w biurze. Opisujący zjawisko brytyjski „The Guardian” zauważa jednak, że nawet taki sposób zarabiania na życie okazuje się dla młodych męczący.

Moje pytanie: czy to owe niedojrzałe „obiboki” są winne czy może raczej pracodawca, który nie potrafi im zlecić konkretnych zadań? Poza tym jeśli ktoś „ostentacyjnie” przychodzi do pracy wcześniej tylko po to, żeby się popisać przed szefem, to czy ten szef nie jest przypadkiem wymagający, lecz bezmyślny, gdyż nie pilnuje swojego interesu?


A teraz nieco dłuższe narzekactwo, które przytaczam, gdyż w mojej ocenie jest nieco oderwane od rzeczywistości:

O tekście rozmawiałem również ze znajomą kadrową (czy też specjalistką od Human Resources, żeby nie było zbyt po polsku), która zwróciła mi uwagę, że bolączka, jaką funduje rynkowi pracy pokolenie Z została już nazwana szeregiem dziwnie brzmiących terminów… I tak dowiedziałem się o zjawiskach takich jak: bare minimum Monday, lazy girl job i quiet quitting. [...]

Ponadto warto wspomnieć o badaniu przeprowadzonym przez firmę Randstad, wedle którego prawie połowa respondentów wolałaby być bezrobotna niż być nieszczęśliwa z powodu pracy, która im nie odpowiada. Czy można to określić inaczej niż rozpieszczenie?

Zachodzę w głowę, od kiedy to według etyki KATOLICKIEJ należy pomnażać majątek? Czyżbym cały czas żyła w błędzie, pamiętając, czego mnie uczono na studiach, ale o... PROTESTANTACH? :) Proszę „znawców” religii o objaśnienie, w czym rzecz. Czy Jesus nie powiedział, że prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne, niźli bogacz wejdzie do królestwa niebieskiego?

Inna sprawa: jak w ogóle można czepiać się tego, że ktoś pracujący na własny (!) rachunek nie chce zapieprzać przez bity tydzień, tylko sam sobie organizuje czas? I skąd w ogóle pomysł, że ciężka praca prowadzi zawsze do sukcesu (autor twierdzi,  że jest tylko etapem na drodze do lepszego życia)? Znamy chyba zawody, w których trzeba harować ponad siły, ale czy są one tymi najlepiej opłacanymi? I czy są one zarezerwowane wyłącznie – lub przede wszystkim – dla młodych?

Dwa fragmenty, które zdecydowanie mi się nie podobają:

1) Czy modne, „światowe” myślenie nie zastąpiło czasem zdrowych kategorii, które przedstawia nauka katolicka, ucząc, że pokora jest korzeniem wszystkich innych cnót, a postawa roszczeniowa na pewno nie jest jej owocem?

Co autor miał na myśli? Pokorę wobec zwierzchnika, który nakłada na nas kolejne ciężary, pomimo iż nie chce ich sowicie opłacić? Czy może pokorę wobec życia, które nie zawsze jest sprawiedliwe? I w którym to miejscu autor udowadnia, że trzy opisane przezeń „trendy” (bare minimum Mondey, lazy girl job, quiet quitting) są oznaką ROSZCZENIOWOŚCI? Oto definicja tego słowa. :)

2) W świecie idealnym – w którym nie byłoby nawarstwionych przez tysiąclecia konsekwencji grzechu – oczywiście nie byłoby też mowy o „zajeżdżaniu” się, o niesprawiedliwym traktowaniu pracowników i o bolesnym dylemacie balansowania pomiędzy obecnością w domu a zapewnieniem godziwego bytu rodzinie. Ale taki świat nie istnieje i dlatego Kościół zawsze zalecał zdrowy rozsądek i przyjęcie rzeczywistości taką, jaka jest, a nie wycofywanie się na boczny tor i czekanie aż świat ulegnie i dostosuje się do naszej wygody.

Świat nie ulegnie i nie dostosuje się do naszej wygody – jasne! Nie, zaraz, chwilunia! Wcale nie jasne! :) Świat to INNI LUDZIE. Czyli także pracodawcy. :) A ci jak najbardziej ulegną i się dostosują, jeśli nie będą mieli wyboru. A kiedy nie będą mieli wyboru? Ano wtedy, kiedy będzie mniej kandydatów na dane miejsce, a ci, którzy raczą nań aplikować, postawią określone wymagania. Ktoś tu chyba zapomniał, że praca to NIE altruizm. Praca to transakcja. Kiedy bezrobotnych jest wielu, przedsiębiorcy mogą sobie w nich przebierać jak w ulęgałkach. Kiedy tych pierwszych jest coraz mniej, ci drudzy muszą spuścić z tonu. Taka właśnie JEST rzeczywistość. :)


Każdy ma prawo pracować tyle, ile może, ile uważa, że powinien, czy wreszcie – ile chce. Zwykle pracujemy, bo musimy. :) Niektórzy widzą we własnej pracy dużą wartość, zwłaszcza jeśli jest ona pożyteczna dla większej ilości bliźnich, przynosi im (pracującym) satysfakcję i przede wszystkim – są oni kompetentnymi i docenianymi za swoją kompetencję pracownikami. Jednak mnóstwo ludzi zamęcza się w gównianej robocie, która nierzadko prowadzi do stresu, wypalenia czy różnych schorzeń; zdarza się, że nie tylko nie słyszą słów podzięki od szefostwa, lecz muszą jeszcze znosić toksycznych kolegów, rozmaite intrygi, kopanie dołków pod sobą nawzajem, a ich pensja ledwo wystarcza na nędzne życie; jeśli dodamy do tego świadomość, iż się tak naprawdę na dane stanowisko nie nadają, a owoce ich zawodowego działania są dla innych ludzi wręcz szkodliwe (np. jeśli muszą im wciskać jakieś modne badziewie), to otrzymujemy przepis na indywidualną – a czasami i społeczną – frustrację, która może prowadzić do agresji, nienawiści, rozpaczy, a bywa, że nawet samobójstwa czy – o zgrozo! – zbrodni.

Stąd też wychwalanie nie dobrych owoców, jakie może przynieść nam i naszej rodzinie dana praca, lecz samej idei pracy tudzież nakazywanie INNYM podporządkowanie się jakimś wyimaginowanym „prawom”, wedle których człowiek nie może pracować tyle, ile jemu samemu się opłaca, tylko tyle, ile się opłaca jego pobratymcom (i to niekoniecznie tym wartościowym :)), uważam za objaw albo odklejenia od świata realnego, albo dość osobliwą manipulację. Nie, życie nie jest i prawdopodobnie nie powinno być super łatwe. Każdy to wie, na litość boską. Ale nie musi też być bezmyślną harówką. Trud musi przynosić jakiś zysk: materialny, społeczny, intelektualny, moralny, emocjonalny, może nawet duchowy? Tymczasem wystarczy poczytać ogłoszenia, jakie wystawiają rozmaite firmy, żeby się zorientować, że wiele z nich poszukuje głównie roboczego „mięsa”, które można potraktować czysto instrumentalnie. I ja ich za to nawet nie ganię; nikt nie oferuje przecież pracy z miłosierdzia. :) Tyle, że to działa również w drugą stronę: pracownik wybierze tę robotę, która będzie mu pasować najlepiej.


Miłośniczka przyrody, wierząca w Boga (po swojemu) antyklerykałka, obyczajowa liberałka. Lubię słuchać audiobooków, pisać na Salonie, rozmawiać z ludźmi w Necie. W życiu realnym jestem odludkiem, nie angażuję się społecznie, właściwie to po prostu spokojnie wegetuję, starając się jakoś uprzyjemnić sobie tę swoją marną egzystencję. Mało wiem i umiem, dlatego każdego, kto pisze sensownie i merytorycznie bardzo cenię. Z kolei wirtualne mądrale, które wiedzą jeszcze mniej ode mnie, ale za to uwielbiają kłótnie i nie stronią od ad personam, traktuję tak, jak na to zasługują.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (13)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo