Co prawda nie podoba mi się tzw. węszenie wokół tyłka, pojmowane jako nadmierne zainteresowanie czyimś życiem płciowym, lecz ponieważ osobiste wybory jednostek mają często wpływ na całe społeczeństwo, tedy warto się nad pewnymi sprawami pochylić. Poza tym są one – z mojego punktu widzenia – po prostu dość... zabawne. :)
Jakiś czas temu oglądałam z zaciekawieniem filmiki na YouTube odnoszące się do seksualnego rozpasania AMERYKAŃSKICH kobiet. Przykładowo: w studiu siedzą sobie młodzi faceci, naprzeciwko nich młode laski (oczywiście ubrane zgodnie z obecnym stylem, czyli jak... no cóż, obłudnie napiszę, żeby nie osądzać ;)) – no i zaczyna się polemika. Młodzi mężczyźni tłumaczą pannom, że puszczalstwo jest be, albowiem źle wpływa na psychikę (oksytocyna!), a poza tym przeciętny facet nie chce „przechodzonej” baby, którą zaliczyły dziesiątki facetów. Tłumaczą cierpliwie i zrozumiale, a dziewczęta siedzą strapione, skonfundowane, czasami próbują coś wtrącić. Nie są zbyt zadowolone z tego, co słyszą. Być może w ich przypadku jest już za późno. :) Wiedzą, że będą musiały kłamać, jak je potencjalny ukochany zapyta o „body count”.
A teraz inna scenka, też zza morza. Tym razem jakaś sonda uliczna czy coś w tym stylu, którą pamiętam dość słabo, przepraszam więc, gdyż mogę się mylić co do szczegółów: jakiś krewki młodzieniec wskazuje palcem na stojące obok niego dziewczęta i – najwyraźniej wcale ich nie znając - stwierdza, że to kur...szony, każdej przypisując co najmniej kilkunastu kochanków. Osoba trzymająca mikrofon zadaje mu pytanie: A jaki jest Twój „body count”? Chłopak: CZTERY. No to kolejne pytanie: A jaki „body count” musiałaby mieć dziewczyna, żebyś ją zaakceptował? (Oddaję sens pytania, nie cytuję dokładnie). Chłopak bez wahania: PONIŻEJ SIEDMIU. Z ciekawości zajrzałam do komentarzy, a tam – ubolewanie nad upadkiem obyczajów, że dzisiaj przyzwoita kobieta to taka, która miała mniej niż siedmiu partnerów. :) Podkreślam: to był bardzo młody mężczyzna, mógł mieć ze dwadzieścia lat. A chłopcy zwykle interesują się młodszymi dziewczynami (lub równymi im wiekiem).
Moja opinia: ten jakże surowy w osądzaniu młodzian był po prostu realistą. Na tle białogłów mających za sobą szereg „przygód” i to PRAWDOPODOBNIE z ledwo co poznanymi jegomościami, dziewoja, którą „zaliczyło” zaledwie sześciu facetów, jest naprawdę do przyjęcia. :) Bo i co innego mu pozostało? Albo dostosuje się do współczesnej NORMY, albo skończy z laptopem na kolanach i spuszczonymi spodniami. W dodatku ta pierwsza wersja byłaby dla niego realna tylko wtedy, gdyby on sam mógł przebierać w pannach. Ewentualnie może się wybrać do Amiszów i próbować się wkręcić do ich wspólnoty. :)
Przypominam sobie siebie samą sprzed dwudziestu-trzydziestu lat. Na sugestię, że kobieta powinna być dziewicą do ślubu, reagowałam bardzo negatywnie. Uważałam, że niewieście życie seksualne nie jest czymś, czym powinno się zajmować społeczeństwo. Dzisiaj myślę NIECO inaczej. Co prawda NADAL uważam, że nie warto zachowywać dziewictwa do ślubu ze względu na ewentualne „fochy” religijnego partnera, a co najwyżej ze względu na własne wartości, niemniej JUŻ pojmuję, dlaczego dla faceta kobieta z „bogatą przeszłością” może być odpychająca. Jedna pani ze wspomnianego studia (akurat ta była w średnim wieku), słysząc całkiem łagodne w sumie sądy młodych mężczyzn na temat „łatwych” panienek, niemal się rozszlochała i zaczęła przywoływać przykłady z Biblii, w których „grzeszne” kobiety zyskiwały odkupienie (wspomniała bodajże o Rachab). Na to jej męski interlokutor bardzo, bardzo grzecznie i delikatnie wytłumaczył jej, że – owszem – jak najbardziej jest miejsce na „Chrystusowe przebaczenie”. Ale czy on się musi z TAKĄ kobietą żenić?
A przecież wszystko to rozpatrujemy z perspektywy ŚWIECKIEJ, a nie religijnej. Zaś perspektywa świecka, proszę państwa, musi być rozpatrywana w jakimś kontekście (niekoniecznie moralnego zepsucia, tylko np. psychologii czy układów damsko-męskich w społeczeństwie) oraz w porównaniu do czegoś innego (innej epoki, środowiska, etc). Zawsze istniały ladacznice (i te płatne, i te darmowe), tak jak zawsze istnieli homoseksualiści. W jakim sensie zatem wyróżniają się nasze czasy? I czy w ogóle nie nadymamy się zbytnio, uważając, że są one wyjątkowe? :) No cóż, moim zdaniem dzisiaj istotna jest skala zjawiska (której przeciętny człowiek może się tylko domyślać, gdyż zna ją jedynie z tysięcy anegdot) tudzież bezwstydna jawność zachowań, które jeszcze sto lat temu były praktykowane w ukryciu, gdyż mogłyby wykluczyć damę z towarzystwa. Naturalnie wciąż ludzie osądzają, to się zapewne nie zmieni aż do dnia Sądu Ostatecznego, więc i teraz nie na wszystko można sobie (otwarcie) pozwolić. Jednak w zestawieniu z życiem naszych prababek, dzisiejsze panny nie muszą się specjalnie bać: jak odrzuci je jedna grupa, to przyjmie inna.
Dzisiaj, kiedy babki zarówno piszą, jak i czytają pornograficzne powieści, które w niczym nie ustępują wulgarnością tym pisanym przez mężczyzn, granice dotyczące tego, co obyczajne, przyzwoite i porządne, mocno się przesunęły. Sto lat temu skandalem był „Kochanek lady Chatterley”. W XIX-tym wieku oburzano się śmiałością „Wichrowych wzgórz”. Obecnie te pozycje mogłyby czytać odpowiedniki dawnych pensjonarek. :) Czy kogoś z nas szokuje proza naszej rodzimej „gwiazdy”, pani Manueli Gretkowskiej? Wspominam o niej tylko dlatego, że niedawno natrafiłam na fragment jej książki, zacytowany przez jednego Salonowicza (tutaj). Nie wypowiadam się o wartości literackiej takich dzieł, tylko o języku, o odmalowywanych słowami obrazach. Czy kogoś to jeszcze naprawdę GORSZY?
Pytanie brzmi, czy można przesuwać granice w nieskończoność. Jaki stopień kur...stwa zniesie przeciętny mężczyzna, zmuszony do zadowolenia się równie przeciętną partnerką? Czy w końcu panowie nie powiedzą: „Basta! Wolę być sam niż zaakceptować dziwkę jako żonę”? Oczywiście należałoby teraz się zastanowić, czy w ogóle możemy zdefiniować pojęcie „dziwka”. Feministki miałyby tutaj dużo do powiedzenia. :) W końcu według nich kobieta może robić ze swoim ciałem, co chce. Tyle, że niemal każde nasze zachowanie ma jakieś – mniejsze lub większe – konsekwencje. No i ludzie tak bardzo lubią CZUĆ się lepsi, prawda? :) Dlatego wciąż robią to, co ich przodkowie: osądzają, wytykają palcami, krytykują. Tylko czy jest w tym coś złego? Co by to było, gdybyśmy nie mieli już żadnych hamulców? W jednym, moim zdaniem, feministki mają rację: ci, którzy wyzywają białogłowy od takich czy owakich, nie odnoszą się jedynie do ich rzeczywistego życia seksualnego, ale także do ubioru, stylu bycia, może nawet poglądów?
Cały ten wpis jest pewnie psu na budę, gdyż niedługo standardy mogą się zmienić i czeka nas kolejna „seksualna rewolucja”, tym razem polegająca na powrocie do „tradycyjnych” wzorców ludzkiego tokowania. A może tak mi się tylko wydaje? Warto tutaj śledzić newsy z Ameryki Północnej i próbować z nich wydedukować, czy społeczeństwo – a w szczególności jego żeńska połowa – da się jeszcze jako tako „zreformować”. I przede wszystkim: KOMU. :) Przy czym warto pamiętać, że chociaż historia lubi toczyć się kołem, to nie jest to nigdy dokładne odzwierciedlenie dawnych norm. Nawet jeśli nasi wnukowie będą zachowywać się znacznie wstrzemięźliwiej niż my, to nie będą idealnym, lecz raczej dość wykrzywionym odbiciem swoich przodków.
Powyższe wypociny są moją ignorancką próbą interpretacji oraz oceny WYCINKA rzeczywistości. Jeśli w czymś się mylę, proszę o poprawienie błędu.
Miłośniczka przyrody, wierząca w Boga (po swojemu) antyklerykałka, obyczajowa liberałka. Lubię słuchać audiobooków, pisać na Salonie, rozmawiać z ludźmi w Necie. W życiu realnym jestem odludkiem, nie angażuję się społecznie, właściwie to po prostu spokojnie wegetuję, starając się jakoś uprzyjemnić sobie tę swoją marną egzystencję. Mało wiem i umiem, dlatego każdego, kto pisze sensownie i merytorycznie bardzo cenię. Z kolei wirtualne mądrale, które wiedzą jeszcze mniej ode mnie, ale za to uwielbiają kłótnie i nie stronią od ad personam, traktuję tak, jak na to zasługują.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości