To NIE jest mój powrót. Pojawiłam się tutaj, gdyż mój Partner odblokował wszystkie strony (a prosiłam tylko o pch24.pl) i z ciekawości zajrzałam na Salon. W poniedziałek tracę monitor (oddaję pracodawcy), więc przez jakiś czas (nie mam pojęcia, jak długo) nie będę miała w ogóle dostępu do Internetu. Piszę, bo muszę coś z siebie wyrzucić.
Ciężko jest być sędzią samego siebie. Bloger ZetJot nazwał to „wyciąganiem siebie samego za włosy z bagna” (jak w pewnej starej powieści). Niestety, jak pisałam w ostatniej notce, moje życie nie wygląda różowo; popełniłam wiele błędów. Co to jednak znaczy „błąd”? To jest coś, czego JA żałuję, co JA uważam za głupie lub niemoralne. Jeśli się mylę w swojej ocenie, to ktoś inny musi mi to uświadomić. Ale nie poprzez podanie swojej subiektywnej opinii, tylko konkretnych faktów. Popełniłam mniejsze lub większe podłości. Ale też byłam w pewnych sytuacjach za bardzo uległa i pokorna. To jest, oczywiście, moja ograniczona perspektywa.
Błędy są świadectwem ułomności umysłu, niezdolności do prawidłowej oceny sytuacji. Co robić, żeby w drugiej połowie życia popełniać mniej błędów? Może... słuchać mądrzejszych od siebie? Problem w tym, że ja nie wiem, kto jest naprawdę mądrzejszy; a nawet jak wiem (lub wydaje mi się, że wiem), to nie uważam, by ktoś taki miał we wszystkim rację. Rację udowadnia się argumentami (lub poznajemy po owocach, kiedy jest już za późno, gdyż wybór został dokonany). Ale o tym za chwilę.
Czytam blogi osób, które krytykują pana Zełenskiego, a wychwalają pana Trumpa i zastanawiam się, kto tu ma rację: tzw. eksperci, celebryci, politycy czy przeciętni ludzie? Do tej pory karmiliśmy się informacjami o złym „carze” Rosji, który napadł na nieszczęsną Ukrainę; każda wygrana (o ile wierzymy mediom) potyczka tego drugiego kraju była radosnym wydarzeniem, a każde potknięcie Rosji było wyśmiewane jako przykład debilizmu i nieudolności ichniejszych wojskowych. Obecnie nastąpił pewien zwrot akcji. Po ostatnim spotkaniu pana Zełenskiego z panem Trumpem wylała się rzeka g...na. Na obydwie strony. Lewica wyje, że prezydent Ukrainy został „upokorzony” w Białym Domu przez tępego chama, a prawica wychwala POTUS'a, że jest mężem stanu, dla którego nadrzędnym celem jest dobro jego kraju. Jak jest naprawdę? No cóż, ja się wolałam nie wypowiadać (w domu), bo się nie znam. Jedyne, co UWAŻAŁAM za pewnik, to to, że pan Zełenski musi być cholernie zestresowany i że ciąży mu na barkach olbrzymia odpowiedzialność. To mi imponowało. Więcej nic. Ale może i to było kłamstwem?
Żyjemy bowiem w świecie kłamstw, pół-prawd, przeinaczeń, matactwa – a i to dotyczy tylko doczesnej rzeczywistości, czyli tego, co JEST. Wydaje mi się, że wielu z nas łże (bądź zmyśla) zupełnie nieświadomie. Chyba najgorsze jest jednak celowe łgarstwo, świadome mącenie prostaczkom w umysłach. Już nie wspomnę o MORALNOŚCI. Jestem w tej kwestii relatywistką: ludzka moralność jest subiektywna, więc w zasadzie można wierzyć, w co się chce. Ale czy to oznacza, że wszystkie poglądy są równie dobre? No nie, gdyż ich efektem są różne owoce. Po owocach ich poznacie – powiedział pewien człowiek, którego niektórzy „wierni” kochają mniej od Jana Pawła II. :) A przecież to właśnie o te przysłowiowe owoce tu chodzi! Każdy z nas ma najwyżej 90-100 lat do przeżycia (przy wielkim szczęściu) (a może nieszczęściu?) i w trakcie tego życia chciałby chyba popełnić jak najmniej błędów. Mylę się?
A jak możliwe jest ograniczenie liczby błędów, skoro nie wiemy, jaka jest rzeczywistość? Skąd czerpiemy informacje o rzeczywistości? Z Internetu? Z książek? Książki czyta też bloger ZetJot. Przeczytał ich podobno tysiące (a może ma tylko tyle w swojej bibliotece). A jednak kiedy zapytać go o coś, co interesuje takiego kmiotka jak ja, np. o konkrety w rządach pana Trumpa (czyli co zyska na tym przeciętny Joe), to bloger ZetJot protekcjonalnie wypomina mi nieznajomość prawideł, jakimi rządzą się rozwój cywilizacji. To nie jedyny problem z zachwycającymi się POTUS'em blogerami. Z tego, co czytałam w Sieci, to wygrał z panią Kamalą Harris bardzo niewielką liczbą głosów (procentowo). Nie jest tak, że wszyscy Amerykanie mają dość „lewactwa” i wierzą w MAGA. Lekko ponad połowa – tak. Proszę mnie poprawić, jeśli mam błędne dane. W takiej sytuacji podniecanie się tym zwycięstwem uważam za co najmniej dziwne.
Jeszcze inny bloger wścieka się na znaczną część populacji Polski, że popiera „bandytów” z PO, co jest jasnym dowodem na ich nienawiść do własnej ojczyzny. Moralna degrengolada, zdrada, obrzydlistwo... No cóż, ja jak najbardziej popieram moralne „uniesienia”, bo chociaż jestem relatywistką, to na pewno nie nihilistką. :) Jakieś zasady trzeba mieć. Każdy jakieś ma. Człowiek bez zasad byłby gorszy od zwierzęcia. Natomiast problem zaczyna się wtedy, kiedy trzeba ustalić, czyje zasady są lepsze. Nihilizm jest do d...y, ale fundamentalizm to już totalne łajno. Ale że ja wiem, że NIE WIEM, a już na pewno wiem, że mogę się mylić, tedy grzecznie oponuję, wyrażam swoje zdanie, ale też proszę o merytoryczną krytykę. Niestety, w zamian dostaję kolejną porcję pustosłowia.
Jak ktoś niemądry ma zmądrzeć, skoro nie wie, gdzie kończy się prawda, a zaczyna opinia? Ba! Czy w ogóle cokolwiek z tego,co piszą inni, jest prawdą czy też – zakładając najlepsze intencje blogerów – zaledwie domniemaniem? Jakże się cieszę, że jesteśmy tak pewnym siebie narodem. Jakże łatwo przychodzi nam wyjaśniać innym z wyżyn naszego intelektualnego majestatu, jak wygląda – czy jak powinien wyglądać – świat. Ale zaraz, ja też przecież jestem pewna siebie. A to już pewnie oznaka... wiadomo, czego. :) Dlatego w tym naszym krótkim życiu, w którym Bóg (na razie) milczy, jesteśmy zdani tylko na siebie nawzajem. Na innych ludzi. Ale zaraz, co to w ogóle znaczy??? Przecież tak naprawdę nie łączy nas – Polaków – jeden wspólny interes, o wartościach i poglądach nie wspomnę. Nie jesteśmy jednomyślni, występujemy jedni przeciwko drugim. To na kogo tak naprawdę liczymy? Za kim idziemy? Za większością? Za tzw. autorytetami?
A może mamy jedynie swoje własne JA? Czasami tak właśnie się czuję. Kompletnie wyizolowana ze społeczeństwa. I nie musi to być przykra myśl. Oczywiście jest to pewnie złudzenie, ale przecież mam „dostęp” jedynie do swojej świadomości. Albowiem pomimo tworzenia mniej lub bardziej zwartych grup, pomimo iż łączą nas relacje z innymi ludźmi, pomimo iż wszystko, co mamy w umysłach, pochodzi od naszych pobratymców (no, nie do końca wszystko, w końcu opatrujemy tę „wiedzę” swoim „komentarzem”) – to jednak ostatecznie każdy SAM decyduje, jak postąpi. Wydaje mi się, że na ogół podejmujemy (albo nasz mózg podejmuje) decyzje całkowicie bezmyślnie, wręcz automatycznie. Ja np. kieruję się głównie „czuciem”. Co to oznacza? Że jestem – podobnie jak każdy z nas – produktem swoje kultury, swojego czasu i miejsca, swoich korzeni. Działam tak, jak działam, bo mniej więcej orientuję się, co trzeba zrobić w swoim „obejściu”. A i tak mój Partner CZĘSTO mi wypomina, że coś spier...niczę. :) No po prostu dwie lewe ręce. :) Ja w zasadzie jestem – to jest usprawiedliwianie się, owszem – skrajną introwertyczką, której z ogromną trudnością przychodzi funkcjonowanie w namacalnej rzeczywistości.
Czasami jednak ktoś taki jak ja, kto działa na zasadzie, że po prostu działa, musi się jednak troszkę zastanowić. Bo w danym przypadku stawka jest większa niż nietrafiony zakup. Dlatego trzeba pytać, pytać, pytać. Polemizować, dociekać, drążyć. Szukać informacji. Ale zawsze w końcu przychodzi taki moment, że stajemy przed potwornym wyborem: zaufać, odrzucić czy... zignorować? I musimy mieć wówczas świadomość, że możemy popełnić taki błąd, że się zes...my, bo nie tylko sobie, ale i innym zaszkodzimy. Wiecie, jak rozwiązałam ten „problem” w swoim umyśle? Otóż – zracjonalizowałam go sobie. Stwierdziłam, że alternatywą dla działania jest bierność. A czy bierność ZAWSZE jest lepsza od działania? Nie. Jest lepsza czasem. W niektórych przypadkach. Poza tym ja zwyczajnie NIE CHCĘ jak święty Aleksy leżeć pod schodami i dawać wylewać na siebie pomyje (pamięta ktoś tę lekturę? ;)). Może to pycha. Może to egoizm. Może to głupota. Może wszystko naraz. Ale jeśli chcę żyć, muszę podejmować jakieś decyzje. Także te w sprawie innych ludzi.
Dlatego wdaję się w dyskusje, czepiam się, domagam wyjaśnień. Bo mam tylko drugiego człowieka, który pisze o innych ludziach, którzy robią coś dobrego/złego (?) jeszcze innym ludziom. Jesteśmy ludźmi. Wszyscy jesteśmy ludźmi. Banał? Jakobini byli ludźmi, hitlerowcy byli ludźmi, staliniści byli ludźmi... Nie ma potworów z Kosmosu. Dlatego w tym DOCZESNYM życiu możesz tylko stanąć za jednymi ludźmi przeciwko innym ludziom. Możesz też pozostać bierny, umyć ręce jak Piłat. Tak naprawdę nigdy do końca nie wiesz (jeśli nie jesteś bardzo mądrym człowiekiem), jakie skutki przyniesie Twoje działanie. A nawet – czy przyniesie jakiekolwiek skutki. Czy w ogóle warto COKOLWIEK robić (poza oporządzaniem swojej rodziny i samego siebie). Nie wiesz, czy masz – a jeśli tak, to jak duży – wpływ na rzeczywistość. Jeśli jednak wierzysz (jak ja), że wszystkie nasze wybory MOGĄ mieć konsekwencje, to chcesz ograniczyć możliwość popełnienia poważniejszego błędu do minimum.
Co jednak, jeśli ta druga strona nie chce dyskutować, jeśli uważa Cię za idiotę, na którego nie warto tracić czasu? Albo jeśli odpowiada tak, że nie możesz zrozumieć, czego ta odpowiedź w ogóle dotyczy, bo na pewno nie Twojego pytania? Jakikolwiek by tego nie był powód, czy jest to winą mojej głupoty, czy cudzej, efekt będzie ten sam: zniechęcenie, machnięcie ręką, olanie sprawy. Nie wiadomo, co jest obiektywne, a co subiektywne. Nic nie wiadomo. To może lepiej jednak po prostu... mieć Was w d...e? W końcu jeśli mam się nad czymś zastanowić, coś ma mnie pohamować przed podjęciem wyboru (choćby politycznego), to nie może to być jedynie obrabianie danego dylematu we własnym umyśle. To CUDZY umysł musi mnie oświecić. Wiesz więcej? Rozumiesz więcej? To udowodnij. Podaj rzeczowe argumenty. Nie chcesz? Nie warto? To nie skaml potem jak zbity pies, że ludzie są głupi, że błądzą, że powtarzają swoje błędy. Albo że idą za kanaliami, które przemawiają do tych ludzi „ich” językiem. Bo to nie są tylko ich błędy. To są także Twoje błędy.
Koniec „rantu”. Kto chce, komentuje, kto nie chce, niech się nie wysila.
Miłośniczka przyrody, wierząca w Boga (po swojemu) antyklerykałka, obyczajowa liberałka. Lubię słuchać audiobooków, pisać na Salonie, rozmawiać z ludźmi w Necie. W życiu realnym jestem odludkiem, nie angażuję się społecznie, właściwie to po prostu spokojnie wegetuję, starając się jakoś uprzyjemnić sobie tę swoją marną egzystencję. Mało wiem i umiem, dlatego każdego, kto pisze sensownie i merytorycznie bardzo cenię. Z kolei wirtualne mądrale, które wiedzą jeszcze mniej ode mnie, ale za to uwielbiają kłótnie i nie stronią od ad personam, traktuję tak, jak na to zasługują.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo