Niniejszy post będzie bardzo osobisty, ekshibicjonistyczny oraz emocjonalny, jeśli więc ktoś ma moją osobę w głębokim poważaniu, to niech w tej chwili przestanie to czytać i znajdzie sobie coś ciekawszego do roboty. Gdybyś jednak, drogi Czytelniku, zamierzał to wszystko przeczytać, to wiedz, iż robisz to na własną odpowiedzialność i nie powinieneś potem narzekać na przynudzanie. :) Piszę tutaj po raz ostatni, chciałabym się więc rozliczyć z przeszłością i powziąć pewne postanowienia na przyszłość.
Zacznę od banalnej konstatacji, że wszyscy kiedyś umrzemy. Czy to oznacza, że nasze życie jest nic nie warte? Przeciwnie. Niezależnie od tego, czy wierzymy w życie pozagrobowe czy nie, nasza ziemska egzystencja ma dla nas ogromne znaczenie. Ludzkość doszła do takiego etapu, że obecnie człowiek może (przynajmniej w cywilizowanym kraju) dożyć nawet 90-ciu lat, o ile tylko potrafi o siebie zadbać. Ja przeżyłam mniej więcej połowę życia. I kiedy spojrzę na to, co z nim zrobiłam, to ogarnia mnie poczucie winy, przygnębienie i złość na samą siebie. Nigdy nie było mi chyba pisane zrobić kariery czy osiągnąć coś niezwykłego. Ale mogłam żyć mądrzej, dojrzalej, lepiej. Zwłaszcza teraz, kiedy mam kochającą rodzinę, której powinnam poświęcać znacznie więcej uwagi.
Jak do tego doszło? Moja pamięć jest cholernie zawodna, niemniej jestem w stanie odtworzyć (z grubsza) przebieg wypadków w moim życiu, który doprowadził mnie do miejsca, w jakim znajduję się właśnie dzisiaj. Zaczęło się chyba na początku lat 90-tych, kiedy mój ojciec kupił nasz pierwszy, bardzo jeszcze prymitywny komputer. Już wcześniej, co prawda, pisałam na maszynie, lecz kiedy poznałam program w stylu wczesnego Worda (nie pamiętam już, jak się nazywał), wpadłam niemal w amok. Wszystko przez to, że bardzo dużo czytałam i przez to czułam potrzebę dzielenia się swoimi wrażeniami. To były piękne, niewinne czasy.
Pierwszy raz z Internetu zaczęłam korzystać na komputerze brata, nocami, kiedy wszyscy spali. Był to rok 2003. Po jakimś czasie na moją prośbę rodzice mnie również załatwili dostęp do Sieci. W roku 2004 zarejestrowałam się na portalu Sympatia.pl. W tamtych prehistorycznych czasach można tam było nie tylko prezentować swoje „wdzięki” w celu zdobycia męskiej uwagi, lecz także prowadzić prostego bloga. To było jak otwarcie puszki Pandory: byłam młoda, agresywna, wulgarna i kompletnie niezdolna do dystansu wobec świata. (Czy zmieniłam się aż tak bardzo? ;)) Przez siedem lat bytności na Sympatii.pl zyskałam wielu wirtualnych znajomych, ale i paru wrogów. W 2011 przeniosłam się z blogowaniem na Onet, a w 2013 – na Blogspot. Pisanie stało się moim nałogiem. Zdarzało mi się raz czy dwa ogłaszać szumnie koniec pisaniny, ale wytrzymywałam co najwyżej parę miesięcy. Zawsze kończyło się powrotem do seryjnej produkcji notek. Po prostu MUSIAŁAM wylewać z siebie natłok przemyśleń, emocji i krytyki wobec różnych zjawisk, wydarzeń czy ludzi.
Aż w końcu trafiłam tutaj. Był początek 2018 roku. To miejsce różniło się od poprzednich „stanowisk”. Wcześniej mój blog funkcjonował na zasadzie odrębnego adresu, a czytelników musiałam zdobywać poprzez uprzednie pisanie w cudzych blogach i zostawianie namiaru na mój własny. Natomiast Salon24 od razu umożliwiał prezentację swoich refleksji szerszej publiczności. To było jak ekwiwalent sklepu z darmowymi trunkami dla alkoholika. :) Po jakimś czasie dotarło do mnie, iż większość bywalców tego miejsca to osoby o poglądach prawicowych, wyznający tzw. tradycyjne wartości i mający inne podejście do ojczyzny, religii czy postępu. Ze swoim lewicowym zacięciem, krytyką Kościoła i obroną „odmienności” szybko stałam się popularną, lecz nielubianą blogerką. :)
To wszystko miało swoją cenę. Niecałe siedem lat i ponad siedemset notek później dochodzę do „ściany”. Mój partner ma już serdecznie dosyć mojego „hobby”, które zajmuje mi niemal cały wolny czas. Z początku się z nim kłócę, on jednak pozostaje nieugięty. W końcu i ja zdaję sobie sprawę, że mam poważny problem. Obydwoje widzimy, jak dwadzieścia lat pisania odbiło się na mojej psychice. Nie mogę wyhamować z publikowaniem notek, a nawet jeśli zdarzy mi się parę dni przerwy, to marnuję czas sprawdzając, czy pojawiły się nowe komentarze. Blogowanie stało się w zasadzie najważniejszą częścią dnia. Nie czytam już nawet książek, a co najwyżej odsłucham czasem fragment audiobooka; tak właśnie niszczy ludzi Internet, który rozpieprza zdolność koncentracji w drobny mak. Dlatego musiałam się zgodzić na radykalne rozwiązanie, żeby ratować swoje PRAWDZIWE życie. Życie, które muszę przecież dzielić z innymi.
Tak więc postanowione: od wtorku 17.12.2024 od godz. 22:00 nie będę miała już dostępu do Salonu24 na swoim prywatnym komputerze. Przez następny tydzień będę mogła tu zaglądać jedynie podczas użytkowania służbowego sprzętu. Skończyło się zarówno produkowanie własnych tekstów, jak i komentowanie pod cudzymi blogami. Jeżeli ktoś się odezwie pod już opublikowanymi notkami, odpowiem mu/jej w godzinach pracy. A we wtorek 24.12.2024 dostęp do Salonu24 zostanie mi odebrany na zawsze.
Jak to wytrzymam? Nie wiem. Do tej pory mi się ta sztuka nie udała. Zawsze po jakimś czasie pękałam. Czy jakość mojego życia wzrośnie? Przecież ciągle będę tym samym ułomnym człowiekiem. Może nawet mi się pogorszy? Może brak dialogu z innymi sprawi, że nie będę miała punktu odniesienia dla swoich przekonań? I czy uda mi się odzyskać choć trochę radości z życia? Co prawda ostatecznie już się pogodziłam z faktem, że muszę zrezygnować z tego nędznego substytutu egzystencji. Jednak sama rezygnacja z blogowania to za mało, żeby lepiej się czuć. Trzeba zacząć COŚ robić. Tylko co? :(
Zabawne: niedawno smuciłam się, że na taki właśnie pomysł wpadł Threeme. Teraz myślę, że i on był na swój sposób wyczerpany, tyle że głównie atakami na jego osobę. Ja natomiast nie mam do Was zbyt dużego żalu, że mnie nie lubiliście. :) Większość Salonowiczów ma odmienne poglądy od moich, co skutkowało częstymi konfliktami. Nie przekonałam Was do wszystkiego, co uważam za słuszne. Może nawet nie przekonałam Was do niczego? Napisałam mnóstwo notek o Kościele, przyrodzie, sumieniu, wierze, minimalizmie, konsumpcjonizmie, książkach, prawakach i lewakach. Czy ktoś z Was uznał moje teksty za choć trochę wartościowe? Niech mi to napisze, a napęcznieję jak balon i trzeba mnie będzie przekłuć. :) Ale chyba poniosłam na tym polu porażkę, prawda? Sama też z trudem daję się przekonać do cudzej racji. Starałam się nigdy nie kłamać, a i tak czasem zapędzałam się z ferowaniem wyroków i musiałam się później z tego wycofywać (co mi wytykał Logicznie Myślący). Prawda jest taka, że moja wiedza jest bardzo powierzchowna, co mogło irytować bardziej doświadczonych lub oczytanych komentatorów. No cóż, takie są uroki Internetu: każdy ma tutaj prawo głosu, co jednak znacząco obniża jakość dysputy. Dlatego warto cenić tych, którzy są nie tylko odważni w głoszeniu swoich opinii, ale i naprawdę obeznani z jakimś tematem.
No dobra, dosyć tego pieprzenia o mnie. :) Pożegnam się teraz z ludźmi, z którymi miałam tu najczęściej do czynienia (proszę mi wybaczyć, jeśli będę dla niektórych trochę surowa ;)):
Adamkonrad – Wstawiłeś u mnie niejeden zawiły komentarz, na który starałam się w miarę inteligentnie odpowiedzieć (nie wiem, czy mi się udawało). Nie przypominam sobie, żebyśmy się kiedykolwiek kłócili.
BePiotr – Ciebie znam dość słabo, ale wydaje mi się, że zawsze pisałeś sensownie i na temat.
Carcajou – Jesteśmy diametralnie odmiennymi istotami, nigdy więc chyba nie doszlibyśmy do porozumienia. Nie mogę jednak nie docenić Twojego zaangażowania oraz wierności swoim przekonaniom.
Eri – Chyba nigdy nie zrozumiem Twojego osobliwego poczucia humoru. Nie wiadomo, kiedy piszesz serio, a kiedy bezlitośnie szydzisz z rozmówcy. :)
Eternity – Wielokrotnie brałeś mnie w obronę, za co bardzo Ci dziękuję. Podobnie jak ja byłeś często obrażany za swoje poglądy. Przepraszam, że prawie nigdy nie komentowałam Twoich postów.
Generee – Przekonałeś mnie do odpuszczenia sobie bananów; niestety, mój partner nie chce z nich (jeszcze) zrezygnować. :) Fajny z Ciebie gość, umiałeś mnie czasem „zagiąć”. Ponadto zawstydzasz mnie swoim ekologicznym życiem.
Gini – Nieraz darłyśmy koty, obrażając się wzajemnie. Uważam Cię za osobę dość prostacko pojmującą rzeczywistość i mieszającą wiele jej aspektów. Wierzę jednak, że masz dobre chęci i jesteś szczera w swoich komentarzach.
Józef Aciuk – Czasami miałam Cię dość, ponieważ upierałeś się przy swoim, nie podając sensownych argumentów. Ale jak już się te argumenty pojawiały, to poszerzałeś moją skromną wiedzę o świecie. W pewnych kwestiach nigdy się nie zgodzimy, jesteśmy jednak przecież dorośli i nie będziemy sobą z tego powodu gardzić, prawda?
Kemir – Dzięki za tę ostatnią rozmowę. Różnimy się, lecz to nie jest złe.
Kobieta Kula – W przeszłości wyrażałam się o Tobie bardzo niegrzecznie, Ty jednak nie wzięłaś tego do siebie. To świadczy o poczuciu własnej wartości. Pewne sprawy pojmujemy inaczej, np. pozyskiwanie wiedzy z Internetu. :) Bywało, że drażniłaś mnie swoją nonszalancją i lekceważącym traktowaniem problemów, które są dla mnie istotne. Daj już spokój tej biednej EdithKulpienski. :)
Logicznie Myślący – Jesteś upierdliwy, męczący i trudno się z Tobą rozmawia. Potrafiłeś wypomnieć mi słowa sprzed paru lat, o których już dawno zapomniałam. :) Niemniej dzięki Tobie nauczyłam się (troszkę :)) cierpliwości i jako tako sensownej argumentacji. Oceniam Cię jako poważnego i uczciwego interlokutora. I nie zapomnę, jak kiedyś bardzo taktownie zaoferowałeś mi pomoc finansową. (Przepraszam, że podaję takie informacje do wiadomości publicznej, ale chcę, żeby wszyscy wiedzieli, jaki jesteś porządny. :))
Natanaela – Albo wszystko, co pisałaś, było robieniem sobie jaj, albo masz poważny problem z oceną rzeczywistości. Życie nie jest takie proste, postaraj się dostrzec odcienie szarości.
Niepokręcony – Przestań się wydurniać, nie trolluj, pisz na temat. Jak na osobę tak pewną siebie, masz problemy z czytaniem ze zrozumieniem. (Ale ja też tym grzeszyłam. :))
Qwardian – Ty huncwocie jeden! I to by było na tyle. :)
ZetJot – Zastanów się, czy warto przepieprzać czas na codzienne wstawianie bardzo podobnych notek. Ile Ci jeszcze życia zostało? Powinieneś napisać książkę. Stać Cię na to.
Czy kogoś zacnego pominęłam? Jeśli tak, to proszę się odezwać, a to naprawię. :)
Uwaga! To Wasza ostatnia szansa, żeby mnie skrytykować, ochrzanić, zelżyć, pouczyć czy zwyczajnie ocenić. Więcej wpisów nie będzie. (Oczywiście już niedługo będę się skręcać z powodu syndromu odstawienia. :)) Nie wydaje mi się, żeby można było cofnąć skutki dwóch dekad wywnętrzania się w Sieci, ale jakoś żyć trzeba. Zostaną z Wami lepsi, mądrzejsi blogerzy, których warto czytać.
Co prawda do Świąt jeszcze tydzień, a do Sylwestra dwa, ale już dziś życzę Wam wszystkiego najlepszego. Dzięki za gorące dyskusje, merytoryczną krytykę i znoszenie mnie przez tak długi czas. :)
Na wypadek, gdyby ktoś chciał do mnie jeszcze kiedyś napisać, podaję adres: karolina.a.nowicka@wp.pl.
Miłośniczka przyrody, wierząca w Boga (po swojemu) antyklerykałka, obyczajowa liberałka. Lubię słuchać audiobooków, pisać na Salonie, rozmawiać z ludźmi w Necie. W życiu realnym jestem odludkiem, nie angażuję się społecznie, właściwie to po prostu spokojnie wegetuję, starając się jakoś uprzyjemnić sobie tę swoją marną egzystencję. Mało wiem i umiem, dlatego każdego, kto pisze sensownie i merytorycznie bardzo cenię. Z kolei wirtualne mądrale, które wiedzą jeszcze mniej ode mnie, ale za to uwielbiają kłótnie i nie stronią od ad personam, traktuję tak, jak na to zasługują.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości