Nikt chyba nie chce żyć w kłamstwie, prawda? Życie w kłamstwie jest gorsze od bycia podłym czy głupim. A jednak – paradoksalnie – dotarcie do prawdy, przyjęcie prawdy tudzież życie w prawdzie jest bardzo trudne. Już na pierwszym etapie zwykły, nie mający specjalistycznej wiedzy człowiek potyka się, grzęźnie w bagnie setek sprzecznych ze sobą informacji i w końcu zostaje pozostawiony z mętlikiem w głowie. Mając dostęp do Internetu możemy w jednej chwili znaleźć mnóstwo artykułów i filmów potwierdzających nasz punkt widzenia oraz tyle samo go deprecjonujących. Niezależnie od tego, czy jesteś skrajnym lewakiem czy skrajnym prawakiem, znajdziesz tutaj odpowiednie dla siebie towarzystwo, które utwierdzi Cię w Twojej racji. I w sumie nie byłoby to takie złe, gdyż każdy chyba lubi się otaczać podobnymi sobie, gdyby nie to, że żyjąc w takiej „bańce” możemy nie zdawać sobie sprawy z własnych błędów.
Tymczasem rzeczywistość nie jest taka prosta, jakby ją chcieli widzieć niektórzy publicyści, ideolodzy, moralizatorzy czy nawet przeciętni ludzie. A może zwłaszcza przeciętni ludzie. Poglądy można mieć dowolne, bo pogląd to PODEJŚCIE do rzeczywistości (mam tu na myśli poglądy na kwestie moralne, ustrój państwa, kulturę, etc). Ale już ona sama jest jednakowa dla wszystkich, musimy się więc w niej jakoś wspólnie poruszać. A żeby się poruszać w rzeczywistości, trzeba COŚ o niej wiedzieć. I zazwyczaj to COŚ wystarcza zwykłemu, słabo wykształconemu człowiekowi. Potrafimy świetnie sobie radzić bez fachowej wiedzy o tym, w jaki sposób i na jakich zasadach funkcjonuje świat. Gorzej jednak, jeśli taki człowiek zaczyna wierzyć w jakieś bzdury, które z realnym życiem nie mają wiele wspólnego. Modelowym przykładem jest tu niejaka Natanaela, którą podejrzewam o bycie trollem, ale gdybym się jednak myliła, to byłby to świetny przykład na życie w odurzeniu ideologicznym.
Czasem widzę, że jakiś bloger popełnił notkę o toczących Europę (oraz Polskę) prawnych i obyczajowych przemianach. Przed chwilą trafiłam na notkę Kemira, w której rozprawia się on z wrogami Cywilizacji i porównuje ich do orków z trylogii Tolkiena. Czytałam to piękne dzieło mając piętnaście czy szesnaście lat, przy czym musiałam sobie zrobić dłuuugą przerwę, albowiem to nie była lekka lektura. Później doszły, rzecz jasna, filmy Petera Jacksona. Tolkien jasno podzielił walczące ze sobą obozy na dobrych i złych. O ile pamiętam, nie ma u niego odcieni moralnej szarości. A tymczasem, szanowni państwo, istnieje też taka książka jak „Ostatni władca pierścienia” Kiryła J. Yeskova, opisująca tę wojnę z perspektywy drugiej strony. Mam tę książkę w audiobooku i postanawiam sobie kiedyś ją odsłuchać. Dorosły człowiek rozumie, że niewielu ludzi jest kryształowo czystych czy totalnie obsmarowanych łajnem. Większość z nas jest trochę dobra, a trochę zła. Jeśli kogoś przerażają zmiany, jakie JUŻ są udziałem Polski (np. postępująca laicyzacja) i określa je mianem Antycywilizacji, to znaczy, że nie widzi w ideologicznych oponentach istot ludzkich tylko jakieś żądne krwi demony.
W podobnym tonie wypowiada się portal pch24.l, który czytuję dla zapoznania się z opiniami kogoś, kto myśli inaczej niż ja. W najnowszym artykule o antybohaterach, którzy przejęli szturmem współczesne kino, jego autor, pan Krzysztof Gędłek, narzeka, że obecnie promowane jest nie dobro, a zło. Nie do końca mogę się z nim zgodzić, ponieważ wciąż są kręcone filmy o szlachetnych pogromcach złoczyńców, w których dociera się do sztampowego happy endu. Niemniej trudno nie zauważyć, że pojawiają się coraz częściej produkcje, w których na pozór nieskazitelny heros okazuje się być tak naprawdę słaby duchem, niezdolny do obrania właściwej drogi, czasami nawet pogrążający się w nałogach. A niektóre dzieła wprost wyrzekają się klasycznego podziału na dobro i zło, przedstawiając tak kontrowersyjnych protagonistów jak Deadpool, Harley Quinn, Loki czy nawet Wiedźmin. Dlaczego tak ich polubiliśmy? Bo są niejednoznaczni, ludzcy, ułomni – jak my sami. Ich perypetie są ciekawe, fabuła jest pozbawiona zbędnego patosu, a wszystko to okrasza spora dawka (często mrocznego) humoru. Takich filmów zapewne bloger Kemir nie pochwali. :)
Ja również mam swoje silne przekonania, których zapalczywie bronię. Popełniłam wiele notek o potrzebie ochrony przyrody. Nie jestem jednak głucha ani ślepa na argumenty. Merytoryczne, oparte na faktach komentarze dają mi czasem do myślenia. W końcu mogę się w swoim ideologicznym zapale mylić, prawda? Każdy może błądzić. Po to się rozmawia z innymi: żeby wspólnie dojść do prawdy. Ty masz jakiś argument, ja mam kontrargument – i staramy się być w naszej dyspucie uczciwi, rzetelni, prawdomówni. Przykładowo: uważam komentatorkę Gini za osobę niespecjalnie zdolną do logicznego myślenia (co objawia się uporczywym pisaniem nie na temat). Ale pod koniec mojej poprzedniej notki wkleiła bardzo dobry artykuł, w którym mowa o niemądrych, wręcz bezsensownych działaniach, które mają na celu ochronę środowiska (konkretnie – klimatu), lecz nie przynoszą dobrych owoców. To jest jakiś punkt oparcia, istotna treść, która pozwala nabrać dystansu do fałszywych proroków, niezdolnych do pojęcia, że przejście na OZE nie jest bezkosztowe ani dla ludzi, ani dla przyrody.
Z drugiej strony jednak, paru moich czytelników (np. kobieta Kula) drwi z „mody” na ekologię, ponieważ – uwaga, uwaga! – ktoś na tym ZARABIA. Tak, to jest zarzut, z którym się spotkałam nieraz. I jest to święta prawda: jeśli coś staje się ludziom potrzebne, a już na pewno wtedy, kiedy staje się popularne, to ZAWSZE znajdzie się jakiś podmiot gospodarczy, który ten popyt zaspokoi. Tyle, że jest to przecież dziecinny banał, którym dorośli skądinąd ludzie szafują niczym prawdą objawioną. Czy są tutaj jacyś naiwniacy, którzy wierzą, że paliwa kopalne, przemysłowo hodowane żarcie, kiepskiej jakości odzież, benzyna, etc są rezultatem czyjejś troski o bliźnich? Przecież na tym też się ZARABIA. Biznes dostosowuje się do wymagań klientów. I to jest dobre. Natomiast jak biznes zaczyna poprzez marketing kreować konsumpcjonizm, to jest już gorzej. Zastanówcie się mocno nad tym, komu oddacie swoje ciężko zarobione pieniądze: temu, kto oferuje Wam coś pożytecznego, czy temu, kto oferuje Wam coś szkodliwego? Przy czym jeśli wybieramy to pierwsze także ze względów ekologicznych, to powinniśmy się orientować, czy nie jest to przypadkiem ściema. Niestety, jakby ktoś mnie spytał, co jest prawdziwie eko, to bym pewnie odpowiedziała: Owoce i warzywa na targu. :) A to również może być miraż.
Zachęcam wszystkich do poszukiwania prawdy: o wartościach, o ludziach, o świecie. Nawet o ekologii. :) Jednocześnie przestrzegam, żebyście nie robili sobie zbytniej nadziei na jej rychłe odnalezienie. Każde z nas COŚ wie, dzielmy się więc tą skromną wiedzą, to może do czegoś dojdziemy.
Miłośniczka przyrody, wierząca w Boga (po swojemu) antyklerykałka, obyczajowa liberałka. Lubię słuchać audiobooków, pisać na Salonie, rozmawiać z ludźmi w Necie. W życiu realnym jestem odludkiem, nie angażuję się społecznie, właściwie to po prostu spokojnie wegetuję, starając się jakoś uprzyjemnić sobie tę swoją marną egzystencję. Mało wiem i umiem, dlatego każdego, kto pisze sensownie i merytorycznie bardzo cenię. Z kolei wirtualne mądrale, które wiedzą jeszcze mniej ode mnie, ale za to uwielbiają kłótnie i nie stronią od ad personam, traktuję tak, jak na to zasługują.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo