Po niedawnej dyskusji na temat odejścia blogera Threeme naszły mnie minorowe refleksje. Ja rozumiem, że każdy może mieć dowolne, nawet najbardziej zwariowane poglądy, lecz istnieje przecież jakaś granica absurdu. Dopuszczam, że ktoś może nie wierzyć w to, co mówi większość naukowców, gdyż za bardziej wiarygodne uważa to, co mówią ci, którzy są w kontrze do mainstreamu. To jeszcze jest do zaakceptowania. Jednak samej pogardy dla nauki jako takiej pojąć nie mogę. Skąd w ludziach taka awersja do tego, co mówią eksperci??? Bo co, bo nie są nieomylni? Bo czasami ich metody kompletnie zawodzą? Bo niektórzy z nich są przekupni, konformistyczni czy wręcz niezdolni do rzetelnego badania rzeczywistości? Tak, tacy właśnie są często naukowcy. Historia ludzkości pokazuje, że więcej było po ich stronie porażek niż sukcesów. Tyle, że te porażki nie poszły na marne. Nawet gdyby naukowcy mylili się tysiąc razy, a jeden jedyny raz mieli rację, to ten tysiąc pomyłek stanie się później co najwyżej ciekawostką dla historyków, a ten jeden promil słuszności popchnie świat do przodu.
Wiedzy nie zdobywa się łatwo. Wiedza to jest to wszystko, co zebrali potomni i co się sprawdziło plus to, co sami w pocie czoła dodamy. Oczywiście nawet najgruntowniejsze wykształcenie nie uchroni nas przed błędami. Czy to znaczy, że nie należy w ogóle ufać nauce? A czemu mamy ufać, jak nie jej? Własnemu rozumowi? To się może sprawdzić w codziennych, nieszczególnie skomplikowanych sytuacjach, natomiast w przypadku konieczności analizy jakiegoś skomplikowanego zagadnienia często zawodzi. Nie twierdzę, że przeciętny zjadacz chleba ma przyjmować wszystko na wiarę. Wypadałoby jednak mieć świadomość własnych ograniczeń. Nikt nie każe wierzyć wszystkim w antropogeniczną genezę globalnego ocieplenia, lecz jeśli już jej twardo zaprzeczamy, to powinniśmy się do tego mocno przygotować.
Tymczasem wiele osób nie tylko nie operuje nawet znikomą wiedzą na temat pewnych aspektów rzeczywistości, ale wręcz szczyci się swoją ignorancją i przedstawia ją jako zaletę. Zamiast solidnych argumentów mamy prezentację własnego mentalnego ubóstwa, z którego ci ludzie są po prostu dumni. Naturalnie rozmowa z nimi nie wnosi do dyskusji niczego wartościowego. W najlepszym wypadku zalinkują wypowiedzi jakiegoś swojego „guru”, którego uważają za „mądrego i spostrzegawczego człowieka”, chociaż nie ma on z przedmiotem sporu nic wspólnego. Równie dobrze mogliby przedstawić jako niekwestionowany autorytet jakiegoś celebrytę, tłumacząc to tym, że skoro na jednym polu odniósł sukces, to na pewno zna się na wszystkim.
Podkreślam, że nie krytykuję tutaj zwyczajnej podejrzliwości w stosunku do opinii naukowców. W końcu oni sami często się ze sobą nie zgadzają, jak więc może się w tym odnaleźć kompletny laik? Krytykuję nadmierną pewność siebie, jaką przejawiają niektórzy Salonowicze, która każe im stawiać ich własny „zdrowy, chłopski rozsądek” naprzeciwko wieloletnim badaniom, pomiarom, modelom, etc. No ale przecież nasza kochana prawica wylansowała całą modę na szyderstwa z „wykształciuchów”. Nic dziwnego zatem, że konserwatyści i tradycjonaliści czują się wręcz lepsi od tych wszystkich profesorów. :) Nie, żebym uważała, iż studia czy nawet doktorat przydają komuś mądrości, broń Boże. Czy ja stałam się mądrzejsza po zdobyciu tytułu magistra? Jasne, że nie. :) Ale wiedziałam o języku angielskim oraz historii i kulturze Anglii i USA TROCHĘ więcej niż ktoś, kto nie zaliczył anglistyki.
Na zakończenie napiszę, że my, laicy, powinniśmy raczej czytać uważnie ekspertów z interesującej nas dziedziny niż popularnych publicystów, którzy potrafią elegancko wydrwić jakąś teorię, nie mając przy tym żadnej specjalistycznej wiedzy. Niestety, Polacy zamiast szanować tych, którzy coś WIEDZĄ, często oddają „cześć” wątpliwej jakości autorytetom typu lubiany polityk, demagog, kapłan czy nawet – o zgrozo! – celebryta. I jak tu mamy być jednomyślni w interpretacji oraz ocenie rzeczywistości? Z tym pytaniem zostawiam Czytelników.
Miłośniczka przyrody, wierząca w Boga (po swojemu) antyklerykałka, obyczajowa liberałka. Lubię słuchać audiobooków, pisać na Salonie, rozmawiać z ludźmi w Necie. W życiu realnym jestem odludkiem, nie angażuję się społecznie, właściwie to po prostu spokojnie wegetuję, starając się jakoś uprzyjemnić sobie tę swoją marną egzystencję. Mało wiem i umiem, dlatego każdego, kto pisze sensownie i merytorycznie bardzo cenię. Z kolei wirtualne mądrale, które wiedzą jeszcze mniej ode mnie, ale za to uwielbiają kłótnie i nie stronią od ad personam, traktuję tak, jak na to zasługują.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo