Fot. Pixabay.com
Fot. Pixabay.com
Karolina Nowicka Karolina Nowicka
461
BLOG

Refleksja na temat blogowania. Czy warto tracić czas na użeranie się z innymi?

Karolina Nowicka Karolina Nowicka Społeczeństwo Obserwuj notkę 148


Powiedzmy sobie szczerze: nie jestem miłą osobą. Przynajmniej w wirtualu. W realu już (zdecydowanie) bardziej, ale to zapewne dlatego, że i inni w świecie fizycznym zachowują się znacznie powściągliwiej niż w Internecie. W tym drugim jestem napastliwa, niegrzeczna i przepełniona wzgardą dla osób, które w mojej ocenie zachowują się podle bądź wypisują głupoty. Ale to przecież przypadłość wielu Salonowiczów. Blogosfera umożliwia nam ocenianie, osądzanie oraz potępianie tych z bliźnich, których uważamy w jakimś stopniu za gorszych, głupszych, nie mających racji. Bardzo to dalekie od nauk Chrystusa, ale cóż, ja przynajmniej nie udaję chrześcijanki.

A teraz zastanówmy się: czy nasze oceny, osądy oraz potępienie mają jakiekolwiek znaczenie dla innych? Szczerze wątpię, chociaż... mogę się mylić. Może dla Was to, co pisze reszta blogerskiej braci, jest motywacją do pracy nad sobą. Dla mnie jednak cudze opinie nie mają prawie żadnej wagi. Jeśli ktoś chce mnie do czegoś przekonać, musi podać NIEZBITE argumenty. A z tymi nawet Logicznie Myślący ma kłopot. Nawet? Zwłaszcza on. :) Czyjeś subiektywne i zazwyczaj oparte na emocjach przekonania nie są zbyt wiele warte. Opinia powtórzona milion razy nie staje się faktem. Oczywiście gdybym była tzw. influencerką, celebrytką czy kimś zależnym od widzimisię „fanów”, to musiałabym się liczyć z ich zdaniem. Ale ja jestem tylko blogerką. Nie muszę nikomu lizać tyłka, przypochlebiać się, udawać, że każdego szanuję. Mogę pisać, co chcę, krytykować, ferować wyroki. I jeśli moje teksty wywołają w kimś złość, to znaczy, że osiągnęłam więcej niż zakładałam.

Zazwyczaj jednak moje notki zderzają się ze ścianą obojętności. Nawet jeśli wybucha pod nimi zażarta polemika, to i tak więcej osób mnie olewa niż się mną przejmuje. Czyli dzieje się to samo, co w przypadku lwiej części pozostałych popełnianych przez Salonowiczów artykułów. Nasze myśli, uczucia, poglądy i wiara są światu w 90 % całkowicie obojętne. Niczego nie zmienimy, nie poprawimy, nie ulepszymy poprzez samo wygłaszanie naszych osobistych opinii. W najlepszym razie możemy liczyć na satysfakcjonującą dyskusję. Jednak poza emocjonalną gratyfikacją niczego chyba poprzez nasze publikacje nie zyskamy. Nikt nie zmieni swojego postępowania, nikt nie przemodeluje swojego światopoglądu. Czy jest zatem sens się produkować?

Blogowanie to – rzecz jasna – przyjemna rzecz, lecz zabiera czas, energię i mocno czasem szarpie nerwy. Nie jest to rozrywka wysokich lotów. Ale zapewne opłaca się właścicielom portalu. Być może ci, którzy wywołują swoimi notkami pyskówki, są dla adminów najcenniejsi. Tylko co to może obchodzić przeciętnego blogera? Przeciętny bloger z dużym prawdopodobieństwem marnuje tutaj czas. No chyba, że chodzi właśnie o tę przyjemność. Tak jest w moim przypadku. Nie mam wielkich ambicji w związku ze swoją wirtualną „twórczością”. Czasami kogoś wzburzę, czasami zgorszę, czasami rozbawię, czasami zanudzę. Muszę się jednak pogodzić z tym, że najpewniej nikogo nie uda mi się zmienić.

Fot. Pixabay.com


Miłośniczka przyrody, wierząca w Boga (po swojemu) antyklerykałka, obyczajowa liberałka. Lubię słuchać audiobooków, pisać na Salonie, rozmawiać z ludźmi w Necie. W życiu realnym jestem odludkiem, nie angażuję się społecznie, właściwie to po prostu spokojnie wegetuję, starając się jakoś uprzyjemnić sobie tę swoją marną egzystencję. Mało wiem i umiem, dlatego każdego, kto pisze sensownie i merytorycznie bardzo cenię. Z kolei wirtualne mądrale, które wiedzą jeszcze mniej ode mnie, ale za to uwielbiają kłótnie i nie stronią od ad personam, traktuję tak, jak na to zasługują.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (148)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo