Ostatnie wybory do sejmu i senatu stały się przyczyną drastycznej polaryzacji społeczeństwa. Ile ja się naczytałam narzekań Salonowych prawicowców na rzekomo durnych współobywateli, którzy wybrali pana Tuska, pana Hołownię czy tę przeklętą Lewicę. No cóż, nihil novi sub sole. Poprzednio (czyli prawie dziewięć lat temu) było tak samo: mnóstwo osób, szczególnie tzw. celebrytów, wyło z wściekłości, iż władza dostała się w ręce PiSu. I było to mniej więcej tak samo „mądre” jak dzisiejsze jęczenie z powodu „tęczowej koalicji”.
Ostatnie wydarzenia dobitnie ukazały, że każdy z nas dysponuje jedynie mizerną subiektywną moralnością oraz dość ułomnym rozumkiem. Owe wydarzenia to (między innymi): debata w sprawie liberalizacji prawa antyaborcyjnego, zdjęcie krzyży w warszawskich urzędach, zaznaczanie terenu publicznego flagami LGBT... czy inne pierdolety typu transpłciowa dziennikarka bądź modernizacja języka polskiego. Oczywiście ilość poglądów jest ograniczona, stąd też możemy szukać (zwłaszcza w Necie) swoich sojuszników. Jednak dzisiaj jak rzadko kiedy brakuje mi jakiegoś obiektywnego odnośnika, etycznego drogowskazu, czy po prostu... Pana Boga. Niestety, najzacieklejsi wierzący udowadniają, że nie mają pojęcia o Absolucie, stąd też jesteśmy skazani na wieczne utarczki w kwestii dobra i zła.
Czy naprawdę nas, ludzi (w zasadzie mam na myśli Polaków, ale gdzie indziej jest pewnie podobnie), nic już nie łączy? Pomiędzy dwoma skrajnymi obozami ideologicznymi błąka się sporo obywateli, którzy nie zaliczają się ani do lewaków, ani do prawaków. Nie oznacza to jednak, że umiarkowani w swych zapatrywaniach pobratymcy tworzą jakąś jednolitą masę. Diabeł tkwi w szczegółach. Pomimo iż większość z nas jest totalnymi laikami, którzy nie uczęszczali na etykę, a z powszechnej kiedyś katechezy nic specjalnego nie wynieśli, to prawie każdy z nas ma swoje osobiste, uświęcone własnym widzimisię zdanie, co jest słuszne, a co nie. I tego zdania raczej nie zmieni pod naporem cudzych emocji.
Czy jesteśmy już zatem totalnie rozbici i zatomizowani? Czy staliśmy się populacją totalnych indywidualistów? Chyba nie do końca, skoro wciąż możemy się organizować podczas protestów, np. w przypadku rolników, przedsiębiorców, czy osób niechętnych przyjmowaniu migrantów z muzułmańskich krajów. Staliśmy się społeczeństwem zwalczających się ugrupowań, ale także – w pewnej części – zobojętniałej na politykę tłuszczy, która stara się żyć po swojemu (co nie zawsze oznacza, że legalnie; jesteśmy narodem kombinatorów i spryciarzy). Ale cóż, może tak właśnie powinien wyglądać świat?
Na szczęście pozostaje stare, dobre prawo, które nie dba o nasze poglądy, olewa nasze suwerenne sumienia i stosuje wobec nas terror, jeśli ośmielimy się JAWNIE występować przeciwko zatwierdzonemu przepisami porządkowi społecznemu. Niezależnie od tego, czy jesteś białym heteroseksualnym mężczyzną, czy czarną Żydówką, czy kimkolwiek innym – prawo stanowione traktuje cię tak samo. A przynajmniej tak być powinno. A jak jest? Cóż, wszyscy wiemy, że sędziowie potrafią kierować się osobistymi uprzedzeniami. Niemniej to właśnie prawo pogodzi nas, kiedy już zedrzemy sobie pazury na bratobójczej wojence. A przynajmniej taką mam nadzieję.
Miłośniczka przyrody, wierząca w Boga (po swojemu) antyklerykałka, obyczajowa liberałka. Lubię słuchać audiobooków, pisać na Salonie, rozmawiać z ludźmi w Necie. W życiu realnym jestem odludkiem, nie angażuję się społecznie, właściwie to po prostu spokojnie wegetuję, starając się jakoś uprzyjemnić sobie tę swoją marną egzystencję. Mało wiem i umiem, dlatego każdego, kto pisze sensownie i merytorycznie bardzo cenię. Z kolei wirtualne mądrale, które wiedzą jeszcze mniej ode mnie, ale za to uwielbiają kłótnie i nie stronią od ad personam, traktuję tak, jak na to zasługują.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości