Czasami się zastanawiam, czy to, co ludzie piszą w Internecie, stanowi rzeczywiste odzwierciedlenie ich mentalności, czy może raczej to nieszczęsne medium działa na człowieka prowokująco i zmusza go do wypowiadania kwestii, które są mu w gruncie rzeczy obce. Takie reflesje przychodzą mi na myśl przy okazji swojego dwudziestolecia – albowiem właśnie 20 lat temu po raz pierwszy weszłam do Internetu (no, to był chyba sierpień) i rozpoczęłam swoją wielką przygodę ze spotykaniem setek innych ludzi. :)
Weźmy taką aborcję, LGBT, gender czy tranzycję. Na ich temat napisano już chyba całe wolumeny, a ludzie wciąż kłócą się o to, co dobre, a co złe. A czy nie możemy po prostu żyć w jako takiej zgodzie, bez darcia japy, bez atakowania siebie nawzajem, jako tako rozumiejąc drugą stronę? Przecież nikt nie chce postępować niemoralnie, każdy ma swój zbiór zasad i kieruje się osobistym sumieniem. Czy nie warto byłoby przyjąć jedną prostą regułę, a mianowicie: nie krzywdź celowo i bezpośrednio niewinnych osób (a najlepiej i zwierząt)? Taka reguła pozwoliłaby nam żyć w pokoju, bez ulegania bezsensownej nienawiści, zajadłości, mściwości, frustracji. Wszyscy potrzebujemy się realizować, szukać własnej drogi, prezentować swoje „ja”. Czy zadeklarowany katolik nie może normalnie współżyć z jawnym homoseksualistą? A może jednak nie?
No właśnie. Nasza moralność zakłada, że będziemy ją wciskać bezpardonowo także naszym bliźnim. Nie możemy zostawić ich w spokoju, ich nieetyczne życie jest dla nas zadrą, której zaradzić może jedynie agresywna ewangelizacja. A co z tolerancją? Z tą ZDROWĄ tolerancją, która polega na pozostawieniu pobratymców samym sobie, jeśli nie chcą podążać tą samą ścieżką co my? Czy jesteśmy w stanie przedłożyć przyjazne pożycie z ludźmi ponad osobistą potrzebę moralizowania i ulepszania świata? Odpowiedź nie jest taka prosta. Z jednej strony każdy z nas chce być wolny i bezpieczny zarazem, móc postępować wedle własnej suwerennej woli, z drugiej wszakże bywa, że czyjeś życie budzi w nas niesamowity sprzeciw i bunt, nie chcemy się godzić na czyjś grzech, pragniemy ulepszyć daną osobę, populację, cały świat. Co wybrać? Łagodną obojętność wobec cudzych „występków” czy uporczywe poprawianie ludzi i nawracanie ich nawet na siłę?
Obecnie w Polsce wygrała opcja lewicowa. Wydaje się, że prawo będzie przychylniejsze wobec liberałów, demokratów i socjalistów, a konserwatyści i tradycjonaliści muszą, niestety, przeczekać ten okres, aż do następnych wyborów. Czy wygrani będą potrafili zachować tolerancję wobec przegranych? Czy pozostawią ich w spokoju, dadzą realizować swój światopogląd, pozwolą wychowywać dzieci na swoje prawicowe podobieństwo? A może zaczną ich poprawiać, ulepszać, nastawiać wedle swojego upodobania, zmieniać ich przekonania pod groźbą wykluczenia i skancelowania? Bardzo by mi się to nie podobało. Jestem zwolenniczką stabilnych, pokojowych relacji z ludźmi o rozmaitych światopoglądach, a narzucać im mogłabym jedynie pakt o NIE-KRZYWDZENIU. Nie krzywdźmy się, kochani, zezwólmy na neutralność światopoglądową w państwie i przestańmy się agresywnie przekonywać do swoich racji. Każdy ma prawo do swojej moralności, o ile nie prowadzi ona do krzywdy niewinnego człowieka (czy zwierzęcia). I chyba powinno być git.
Miłośniczka przyrody, wierząca w Boga (po swojemu) antyklerykałka, obyczajowa liberałka. Lubię słuchać audiobooków, pisać na Salonie, rozmawiać z ludźmi w Necie. W życiu realnym jestem odludkiem, nie angażuję się społecznie, właściwie to po prostu spokojnie wegetuję, starając się jakoś uprzyjemnić sobie tę swoją marną egzystencję. Mało wiem i umiem, dlatego każdego, kto pisze sensownie i merytorycznie bardzo cenię. Z kolei wirtualne mądrale, które wiedzą jeszcze mniej ode mnie, ale za to uwielbiają kłótnie i nie stronią od ad personam, traktuję tak, jak na to zasługują.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo