Co jakiś czas Salon24 wali nas po oczach nagłówkami w stylu „Kolejny paragon grozy!” Ma to zapewne na celu wywołać w odbiorcach silne emocje i skłonić do komentowania. No i skłania, tyle że chyba nie do końca w sposób, jaki przewidział admin. Otóż zauważyłam, że większość komentujących... broni tych paragonów! Tak, broni. Nic innego nie przychodzi mi na myśl, kiedy widzę, jak wiele osób pisze, że wystarczy czytać ceny przed zamówieniem jadła, to nie będzie się później nieprzyjemnie zaskoczonym. Tyle, że w publikowaniu owych szalenie zawyżonych paragonów nie chodzi – jak mniemam – o narzekanie na rzekomy podstęp knajp wszelakich. Tu chodzi o poskarżenie się na chciwość, pazerność, wyzysk, ba, chodzi wręcz o elementarną sprawiedliwość. Czy posiłek powinien tyle kosztować? – zdają się pytać zarówno przeciętni zjadacze chleba, jak i celebryci.
Ja rozumiem, że na portalu o przegięciu prawicowym króluje niejako kult wolnego rynku. Producent, pośrednik i sprzedawca bezpośredni mają prawo ustalać ceny zgodnie z własnym widzimisię. No i spoko, ja się z tym zgadzam. Niemniej nasze suwerenne wybory również podlegają ocenom. W sytuacji, kiedy inflacja zmusza ludzi do oglądania każdej złotówki, wystawianie nieprzyzwoicie wysokich rachunków wydaje się być... no właśnie, czymś nieprzyzwoitym.
[...] konsumenci muszą oszczędzać, a starają się to robić tak, aby minimalizować potencjalny wpływ na styl i jakość życia. "Szukają zamienników, polują na okazje. Takie zmiany zostaną z nami na długo – dodaje. Już grudniowe badanie GfK pokazało, że cena to główne kryterium wyboru, została wskazana przez 43 proc. ankietowanych. Inne parametry – jak kraj pochodzenia, skład czy marka – systematycznie tracą na znaczeniu. I nie ma się co spodziewać, aby trendy wróciły na poprzednie tory zbyt szybko" - pisze "Rzeczpospolita".
Inflacja daje w kość chyba każdemu, kto swój byt powierzył najniższej krajowej. A takich ludzi jest podobno połowa pracujących. Połowa! Nie ma mowy o żadnej średniej, to mit dobry dla gospodarczych liberałów, wychwalających pod niebiosa wolną amerykankę na rynku i oburzających się na wszelkie regulacje stosunku pracownik-pracodawca. Podstawowe produkty kosztują tyle, że niejeden Polak nie może sobie pozwolić na nic innego poza nimi. Cóż dopiero mówić o jakimś inwestowaniu w siebie czy zapewnianiu dzieciom dodatkowych zajęć, książek czy komputera. Wydaje się, że to, co dla niektórych było przyjemną alternatywą dla chamskiego konsumpcjonizmu, czyli rozważny minimalizm, stanie się dla rzesz zubożałych obywateli przykrą koniecznością.
W tej sytuacji wypadałoby zapytać, dla kogo tak naprawdę istnieją lokale, które oferują tragicznie drogie posiłki. Chyba tylko dla osób zarabiających co najmniej pięć tysiaków zł na rękę. Tyle, że tacy ludzie chcą raczej dobrze zjeść, a pożywienie z owych lokali nie wydaje się być szczególnie wyszukane. Jeśli już krajowy krezus udaje się do restauracji, to liczy – jak mniemam – na coś ekstra, a nie na przeciętny obiadek, który w dodatku wali po oczach swoim kosztem.Tym bardziej takie przybytki powinny być omijane przez „szarego ludzia”, który za cenę jednego dania może przeżyć czasem dwa, trzy dni.
Nasuwa się pytanie, czy w Polsce można jeszcze dobrze i tanio zjeść? Oczywiście, że tak. Trzeba jednak uważnie przeglądać oferty zarówno poszczególnych jadłodajni, jak i zwykłych sklepów. Kogo nie stać na naleśniki po 15 złotych za sztukę, ten może je mieć za cenę 6 zł za trzy sztuki, tyle że np. z Kauflandu. Biedni muszą wykazywać się iście wężową przemyślnością, jeśli chodzi o zakupy. Osobiście na sprawunki udaję się właśnie do Kauflandu lub do Lidla, gdyż podmioty te cechują się w miarę przystępnymi cenami produktów. Omijam Żabkę, Biedronkę, Lewiatana. Stokrotka – w ostateczności. A i tak jadamy skromnie. Żadnych specjalnych frykasów, no, może poza dobra kawą, herbatą, mlekiem bez laktozy czy puszkami dla kotów. :) Wędlina z dolnej półki, najtańsze bułeczki, podroby dla zwierzaków. Mydło dla ubogich, niedrogi proszek do prania, przaśne podpaski, najskromniejszy z miękkich papierów toaletowych (no, tutaj można by jeszcze zaoszczędzić, jakbyśmy kupowali papier szary). I jest git. :)
Miłośniczka przyrody, wierząca w Boga (po swojemu) antyklerykałka, obyczajowa liberałka. Lubię słuchać audiobooków, pisać na Salonie, rozmawiać z ludźmi w Necie. W życiu realnym jestem odludkiem, nie angażuję się społecznie, właściwie to po prostu spokojnie wegetuję, starając się jakoś uprzyjemnić sobie tę swoją marną egzystencję. Mało wiem i umiem, dlatego każdego, kto pisze sensownie i merytorycznie bardzo cenię. Z kolei wirtualne mądrale, które wiedzą jeszcze mniej ode mnie, ale za to uwielbiają kłótnie i nie stronią od ad personam, traktuję tak, jak na to zasługują.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Gospodarka