Dzisiaj refleksje o dzieciach i młodzieży, zainspirowane zarówno lekturą ostatnich tekstów na Salonie, jak i obserwacjami z reala. Los obdarzył nas dzieckiem kochanym, śmiałym i dość bystrym, a jednocześnie obarczonym na tyle poważnymi problemami, że sami sobie z nimi nie poradziliśmy. Na szczęście żyjemy w takich czasach, że państwowa służba zdrowia oferuje solidną pomoc (o ile się trafi na wartościowego lekarza). W ogóle – czy ja się mylę? – lekarze i urzędnicy są dzisiaj cholernie mili, uczynni, nawet serdeczni i zaangażowani. Szpitale wyglądają inaczej niż w czasach, kiedy przyszło mi jako 7-latce chorować na zapalenie płuc. Jest lepiej, o wiele lepiej. Wszystko wydaje mi się bardziej ludzkie, przyjazne, także dla dzieci. Nie wiem, jak jest w państwowych przedszkolach, ale jeśli stać Cię na prywatne, to Twoje dziecko poza opieką życzliwych opiekunek zyska co najmniej kilka zajęć dodatkowych.
Lepiej jest także w kwestii podejścia do wychowania dzieci: już się ich nie bije, nie zmusza do pisania prawą ręką, wychodzi naprzeciw ich potrzebom. Mamusie i tatusiowie nadal sarkają na niegrzeczne pociechy i je strofują, lecz nie ma już mowy o pacnięciu w łeb za nieodpowiednią odzywkę. I zapewne przekłada się to na zaufanie wobec dorosłych. Czy także wobec nauczycieli? O tym opowie mi moja córka za kilka lat. Za moich czasów młodzi mieli swój świat, w który zazwyczaj nie wtajemniczali dorosłych. Pełna otwartość wobec rodziców była rzadkością. Mieliśmy być może sporo swobody, lecz bezsensownie stawialiśmy siebie w opozycji do starszego pokolenia. Oby to się zmieniło. Młodzi i starsi mogą się dogadać, jeśli po obydwu stronach będzie wzajemny szacunek i tolerancja.
Co jeszcze... Nie wiem, czy mi się przypadkiem nie wydaje, ale chyba w latach 80-tych i 90-tych był większy rozdział płci wśród młodych. Chłopcy bawili się w swoim gronie, dziewczynki w swoim. A dzisiaj? Co prawda nadal wrodzone różnice dają o sobie znać, lecz widuję często mieszane płciowo grupy, które ładują się na karuzelę, kręciołka, huśtawki, gdzieś sobie biegają, coś wspólnie budują, etc. Bardzo mi się to podoba. Zamykanie się w obrębie własnej płci jest przepisem na niezrozumienie i kretyńskie uprzedzenia wobec płci przeciwnej. Równie dobre jest to, iż obecnie tatusiowie opiekują się potomstwem na równi z mamusiami. Czasami stadko takich poczciwych tatusiów gawędzi o swoich męskich sprawach, a czasami znajdują wspólny język z mamusiami, które w końcu nie muszą się znać wyłącznie na hafcie, gotowaniu i zmianie pieluszek. Równość bab i chłopów w pełni!
Jednocześnie pewne rzeczy zmieniły się troszkę na gorsze. Słyszałam, że diagnozuje się u dzieci bardzo dużo problemów psychicznych. A może kiedyś po prostu się tego nie dostrzegało? Uzależnienie od telewizji i Internetu (plaga smartfonów). Do tego pewna nadopiekuńczość rodziców, aczkolwiek tutaj można wyznawać różne zasady: ja na przykład jestem za natychmiastowym rodzicielskim ukrócaniem agresji i grubiaństwa maluchów, a nie za czekaniem, aż same sobie poradzą; przy czym każdy rodzic jest odpowiedzialny za swoje dziecko, cudzego raczej nie beszta.
No dobrze, a co będzie, jak te słodkie bachorki, które obecnie skupiają się na pluszakach, samolocikach, samochodzikach, hulajnogach, zjeżdżalniach i stopniowym socjalizowaniu się z rówieśnikami, zamienią się w młodzież? Na kogo wyrosną „cyfrowe” dzieciaki? Czy będą miały jakieś marzenia, plany, czy nawet – śmiem delikatnie westchnąć – ideały, których będą gotowe bronić? Mam nadzieję, że tak. I dlatego z niejakim rozczuleniem przeczytałam o młodzieńcu i dwóch pannach, którzy z zapewne szczerym zapałem wystąpili przeciwko ministrowi Czarnkowi, przykuwając się do bramy Ministerstwa Edukacji i Nauki. Tym dzieciakom na czymś jeszcze zależy! To ujmujące. Serio. Dopóki młodym chce się w imieniu czegoś protestować, nawet dość niemądrze, dopóty jeszcze nadzieja, że obchodzi ich coś więcej poza własną karierą. My, starsi, też się przecież buntowaliśmy i wyrażaliśmy dezaprobatę wobec działań władz. No, akurat nie ja... Ale ja zawsze byłam aspołeczna. :)
Przypuszczam (mogę się mylić, skłaniam się ku najbardziej prawdopodobnej opcji), że większość uczniów i studentów ma na pana Czarnka po prostu wy... ekhm... że w ogóle ich pan Czarnek nie obchodzi. Jest złowrogim, a zarazem pociesznym cieniem Voldemorta. Ten buńczucznie wyglądający mężczyzna może sobie bredzić o „cnotach”, patriotyzmie, macierzyństwie, jednak prawda jest taka, że nie ma najmniejszych szans na wychowanie czyjegokolwiek dziecka (może poza swoją dwójką). Jak każdy ideologizujący polityk, czy to z prawa, czy z lewa, jest tylko tymczasowo przyspawanym do stołka CZŁOWIEKIEM O DOBRYCH INTENCJACH, który porwie lub zrazi do siebie niewielki odsetek społeczeństwa, natomiast większość będzie go miała głęboko...
Oczywiście jeśli zaniżam niebezpieczeństwo i za kilka lat moja córka zostanie zawalona wykładami o wspaniałej przeszłości Polski, „żołnierzach wyklętych” czy Janie Pawle II, to ze smutkiem przyjdzie mi, niestety, podważać autorytet nauczycieli i uczyć córkę nieufności wobec nich oraz szkoły w ogóle. A może nie będzie to konieczne? Może owe prelekcje będą prowadzone w tak beznadziejny, moralizujący sposób, że same w sobie będą kompromitować prezentowaną treść?
Zakończę banalnym apelem: kochajmy nasze berbecie i wychowujmy je w zgodzie z własnym sumieniem.
Miłośniczka przyrody, wierząca w Boga (po swojemu) antyklerykałka, obyczajowa liberałka. Lubię słuchać audiobooków, pisać na Salonie, rozmawiać z ludźmi w Necie. W życiu realnym jestem odludkiem, nie angażuję się społecznie, właściwie to po prostu spokojnie wegetuję, starając się jakoś uprzyjemnić sobie tę swoją marną egzystencję. Mało wiem i umiem, dlatego każdego, kto pisze sensownie i merytorycznie bardzo cenię. Z kolei wirtualne mądrale, które wiedzą jeszcze mniej ode mnie, ale za to uwielbiają kłótnie i nie stronią od ad personam, traktuję tak, jak na to zasługują.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo