Do napisania notki skłoniły mnie teksty z Salonu o odbieraniu dzieci indiańskim (i nie tylko) rodzicom przez anglosasów w XIXtym i XXtym wieku. Coś tak zwyrodniałego, obrzydliwego i chore nie wymaga w zasadzie komentarza. Nawet jeśli kultura Indian i Eskimosów (obecnie Inuitów) odbiega dalece od anglosaskiej in minus, to siłowe wyrywanie potomstwa z ich biologicznych rodzin oraz próby przekształcenia w białasów, uważam za ohydne i godne najwyższego potępienia. Nie ma usprawiedliwienia dla takiego postępku, nawet jeśli intencje były skądinąd dobre (chęć podniesienia statusu społecznego mniejszości etnicznych). Co prawda komentator Fisher twierdzi, iż było to wynikiem narzucenia słabszej kulturze standardów obowiązujących w silniejszej, jednak moim zdaniem można to było robić bez odbierania „dzikusom” dzieci.
Dzisiaj prym w takich praktykach wiodą takie instytucje jak Barnevernet i Jugendamt, na temat których narosło wiele mitów o rzekomym odbieraniu dzieci za nic. Naturalnie z naszego punktu widzenia przekazanie polskiego dziecka muzułmańskiej rodzinie wyłącznie z powodu wlepionego mu klapsa jest nie do pomyślenia. U nas bowiem (tu opieram się na lekturze pewnego lewicowego bloga) nie odbiera się dzieci rodzinom biologicznym nawet jeśli są naprawdę dysfunkcyjne. Przeciwnie, staramy się ratować rodzinę przez rozpadem, gdyż uważamy ją niemal za świętość.
A teraz proponuję dyskusję. Zastanówmy się (ale tak na serio), komu powinno się odbierać dzieci. Czy wszystkim rodzinom, w których zdarza się rodzicowi przylać dziecku pasem? Czy rodzinom, w których dzieci są przyzwoicie, lecz zarazem ozięble i bez odpowiedniej „dawki” miłości? A może prawa rodzicielskie powinni stracić ci, którzy wpajają latoroślom wyjątkowo odmienne od powszechnie obowiązujących zasady moralne? Czy w ogóle dziecko jest prawem czy przywilejem, na jaki rodzic musi sobie zasłużyć?
Dla mnie sprawa jest prosta: dopóki maluchowi nie dzieje się ewidentna krzywda, dopóki nie doświadcza regularnie (czy to fizycznej, czy psychicznej) przemocy, bądź nie jest narażone na przebywanie w patologicznym środowisku (alkohol, narkotyki, molestowanie), dopóty państwo nie powinno ingerować. Z pewnością znaczna część społeczeństwa lepiej by zrobiła, poprzestając na przygarnięciu psa czy kota, lecz byle jakie rodzicielstwo to jeszcze nie powód, by władza wyciągała łapy po ich progeniturę.
Nawiasem mówiąc, zauważam, iż obecnie rodzice niesamowicie się wręcz z dziećmi cackają. Ja zapewne postępuję tak samo z naszym „szkudnym” Pysiakiem. :) Nie jest to wynik odgórnych zarządzeń, lecz zmieniającej się kultury. Delikatni i troskliwi tatusiowie towarzyszą mamusiom na spacerach lub wręcz je zastępują. Nie widziałam ani jednego rodzica dającego bachorkowi klapsa. Moim zdaniem jest to postęp.
Miłośniczka przyrody, wierząca w Boga (po swojemu) antyklerykałka, obyczajowa liberałka. Lubię słuchać audiobooków, pisać na Salonie, rozmawiać z ludźmi w Necie. W życiu realnym jestem odludkiem, nie angażuję się społecznie, właściwie to po prostu spokojnie wegetuję, starając się jakoś uprzyjemnić sobie tę swoją marną egzystencję. Mało wiem i umiem, dlatego każdego, kto pisze sensownie i merytorycznie bardzo cenię. Z kolei wirtualne mądrale, które wiedzą jeszcze mniej ode mnie, ale za to uwielbiają kłótnie i nie stronią od ad personam, traktuję tak, jak na to zasługują.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo