Bloger ZetJot oraz komentujący u niego Boruta11 konsekwentnie wysuwają hipotezę, iż tylko w chrześcijańskiej Europie możliwe było stworzenie podwalin pod obecny rozwój nauki, swobodę wymiany myśli oraz utrwalanie dorobku wybitnych jednostek. Nie czuję się na siłach polemizować o wyższości jednej kultury nad drugą, historia nigdy nie była moją pasją, poza tym łatwo zagubić się w gąszczu przypuszczeń, nieuzasadnionych wniosków i subiektywnych ocen. Historia to nie matematyka. Chciałabym jednak zauważyć, iż prawdziwą wolność, ochronę praw mniejszości tudzież szacunek dla bliźniego wypracowano dopiero w 2. połowie XXego wieku – naturalnie w Europie oraz Ameryce Północnej. Zbiegło się w naturalny sposób ze zmniejszającą się rolą religii. Sama zaś religia nigdy do powszechnej miłości i akceptacji jakoś nie dążyła:
Odkąd istnieje Kościół powszechny, skupieni w nim wierni uważali, że wiara w Jezusa Chrystusa jest jedyną drogą do zbawienia. [...] Aż po dokumenty Soboru Watykańskiego II Kościół w swym nauczaniu odrzucał wolność sumienia rozumianą jako prawną swobodę wyznawania i obnoszenia się z praktykowanym niekatolickim kultem. W wymiarze faktycznym względną tolerancją cieszyli się Żydzi i schizmatycy, którzy w przeciwieństwie do tępionych heretyków i pogan nie popadli w błędy doktrynalne, ale organizacyjne, odrzucając jedność z Kościołem. Św. Augustyn w swym dziele De civitate Dei wskazuje błędy innych religii. Według poglądów tego Doktora Kościoła państwu należy przypisać pomocniczą rolę w dziele doprowadzenia ludzi do raju, dziele uznanym za monopoliczną domenę Kościoła. [...] Prawo pozytywne powinno strzec człowieka przed fałszywymi treściami, jak błędne religie, a nawet ich zakazać, o ile krok ten nie zrodziłby społecznych i politycznych wstrząsów.
Zacytowane z: Wolność wyznania w nauczaniu papieży XIX wieku: od Quod aliquantum po Syllabus errorum
Można doceniać kulturową rolę Kościoła, czy to jednak głównie religia była motorem zmian na lepsze, rozwoju nauki, techniki, wolności osobistej? Moim zdaniem nałożyło się na to mnóstwo czynników, być może także genetycznych, czyli skłonności białej rasy do nonkonformizmu, kwestionowania zastałych praw i obyczajów, ale także koniec feudalizmu, rozkwit kapitalizmu, masowe migracje. Oczywiście można tutaj powiedzieć, iż ten kapitalizm nie miałby szans na rozwój bez silnej etyki pracy i sukcesu, obecnej w protestantyzmie. Jest to jednak kwestia tak skomplikowana, że nie sposób dopatrywać się ojca dzisiejszej cywilizacji zachodniej wyłącznie w Kościele.
Nie da się zaprzeczyć, że wzmiankowana instytucja chyba nigdy nie akceptowała prymatu wolności osobistej ponad swoją doktrynę, nie można mu przypisywać zasługi akceptacji praw mniejszości czy troski o środowisko naturalne. Żeby jednak te zjawiska w końcu przebiły się do świadomości całej europejskiej i amerykańskiej populacji, Kościół musiał utracić najcenniejszą rzecz, jaką dysponował: monopol na życie po śmierci. W momencie, kiedy przestajemy wierzyć w słuszność kościelnego przekazu, w którym przestajemy się bać piekła, Kościół staje się dla nas zwyczajną organizacją, a jej działalność jest oceniana już wyłącznie pod kątem czysto ziemskich efektów. A że historia Europy jest historią wojen, podbojów i agresji wobec innowierców, tedy z dzisiejszej perspektywy nie oceniamy chrześcijaństwa pozytywnie, gdyż piękne idee miłości bliźniego szybko utonęły w walce o wpływy, bogactwa i władzę.
I oceny te nie są szczególnie pozytywne. Ludzie coraz krytyczniej patrzą na mieszanie się kleru do polityki, oburzają się na odkrywane przez media skandale, przestają praktykować. Artykuł sprzed zaledwie trzech miesięcy:
Czeka nas laicyzacja. Bardzo szybka laicyzacja połączona z brakiem księży i zakonnic nie dlatego, że ktoś ich pobije, tylko dlatego, że młodzi ludzie nie idą do seminariów. Kościół stracił swój język - mówił w "Debacie Dnia" publicysta Tomasz Terlikowski.
Wygląda na to, że powielamy schemat przepracowany na Zachodzie. Czy jest to wina błędów Kościoła, czy zwyczajnej niewiary w zbawienie tylko poprzez podporządkowanie się doktrynie, trudno orzec. Coś się jednak zdecydowanie kończy i nie widać szans na zahamowanie trendu masowego porzucania (przynajmniej nieoficjalnie) nauki Kościoła. Jeśli młodzi wychowani w skądinąd chrześcijańskich rodzinach coraz mocniej akcentują swoją niechęć do tej megakorporacji, to jak będzie wyglądać Polska za lat trzydzieści?
Wygląda na to, że sytuacja w seminariach i nowicjatach w Polsce jest skutkiem i symptomem bardzo poważnego zjawiska, które dotyka Kościół w naszej Ojczyźnie. I leczenie objawowe niewiele tu pomoże.
Wbrew ponurym przepowiedniem ZetJot oraz Boruty11, nie zanosi się na upadek nauki i kultury. Ta pierwsza rozwija się znakomicie, ta druga po prostu się zmienia, brane są pod uwagę (stety, niestety) gusta przeciętnego zjadacza chleba, a to oznacza zazwyczaj równanie w dół, o czym parę razy pisałam. Znacznie gorszą rzeczą od zaniku chrześcijaństwa jest przejmowanie kultury przez nowe ideologie, które zamiast służyć Pięknu, budują poprzez filmy, seriale i książki nowe obyczaje. Próżnię po dominującej religii nie wypełni pluralizm światopoglądowy, lecz kolejna silna, tym razem świecka pseudoreligia równości i ultratolerancji, która za jakiś czas stanie się równie nietolerancyjna, co dawniej chrześcijaństwo.
Miłośniczka przyrody, wierząca w Boga (po swojemu) antyklerykałka, obyczajowa liberałka. Lubię słuchać audiobooków, pisać na Salonie, rozmawiać z ludźmi w Necie. W życiu realnym jestem odludkiem, nie angażuję się społecznie, właściwie to po prostu spokojnie wegetuję, starając się jakoś uprzyjemnić sobie tę swoją marną egzystencję. Mało wiem i umiem, dlatego każdego, kto pisze sensownie i merytorycznie bardzo cenię. Z kolei wirtualne mądrale, które wiedzą jeszcze mniej ode mnie, ale za to uwielbiają kłótnie i nie stronią od ad personam, traktuję tak, jak na to zasługują.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo