Pod poprzednią notką wywiązała się krótka dyskusja na temat posyłania dzieci do przedszkola. Jeden z komentatorów oświadczył, iż przyzwoici ludzie nie posyłają swoich pociech do takich „kołchozów”. Jednak przedszkola funkcjonują od kilkudziesięciu lat i przeszły przez nie dziesiątki milionów ludzi. Jak to jest naprawdę?
Opinie są podzielone. Moi rodzice na ten przykład już od co najmniej dwóch lat nalegają, żebyśmy uczynili z malucha przedszkolaka; tłumaczą, że nauczy się tam współżycia z innymi dziećmi i wielu innych rzeczy. Moja bratanica została posłana nawet do żłobka, gdyż jej mama chciała szybko wrócić do pracy – i psychicznie wszystko chyba z nią OK. Z kolei mój partner (od brydża) uważa – i powołał się kiedyś na jakieś badania – że do pewnego wieku dzieci powinny obracać się wśród ludzi dorosłych (oczywiście z rodziny), gdyż tylko tak się właściwie rozwiną. Ja sama również wspominam przedszkole jak najgorzej, czułam się tam strasznie osamotniona i wyobcowana; jednak wiele innych dzieci czuło się znakomicie.
Czy zatem i kiedy posyłać potomka do takiego przybytku? Moim zdaniem najpierw należy odpowiedzieć sobie na kilka pytań:
– Czy rodzice muszą wrócić do pracy? Jak opiekują się dzieckiem? Jak dziecko czuje się w domu?
– Jak dojrzałe jest dziecko? Jak czuje się i zachowuje wśród obcych ludzi? Czy (co bardzo ważne) chce iść do przedszkola?
– Co oferuje dane przedszkole? (zajęcia, towarzystwo, opieka)
Dopiero po wzięciu pod uwagę wszystkich tych czynników, można podjąć przemyślaną decyzję.
Każde dziecko rozwija się w innym tempie i nie ma jednego uniwersalnego wieku, w jakim należy posłać je do przedszkola.
https://mamadu.pl/124357,kiedy-poslac-dziecko-do-przedszkola-te-umiejetnosci-powinien-umiec-sprawdz-czy-jest-juz-gotowe
No dobrze, o ile jednak przedszkole jest dobrowolne, o tyle już szkoła (i zerówka) – już przymusowe. A jak to jest w szkole, wiedzą najlepiej ci, którzy właśnie do niej uczęszczają, uczą w niej lub posyłają do niej swoją dziatwę. Dla mnie te kilkanaście lat edukacji było znienawidzoną mordęgą, a i z rówieśnikami nie najlepiej się dogadywałam. W efekcie fatalnie wybrałam studia i... straciłam kolejne kilkanaście lat życia. Zakuć-zdać-zapomnieć – to motto przyświecało mi (acz nieświadomie) przez cały okres edukacji. Szkoła nie zachęcała do nauki, pogłębiania zainteresowań, a już na pewno nie uczyła samodzielnego myślenia, niezależności czy zdolności do polemiki. [Co i widać w dorosłym życiu po wielu, wielu ludziach, którzy albo ślepo wykonują rozkazy władzy, albo zawsze cwaniaczą i nie uznają żadnych reguł, nie są zdolni do rzeczowej dyskusji ani odrobiny autorefleksji, bezmyślnie powielają dawno zdezaktualizowane schematy (pracy, rozrywki, wychowania dzieci).]
Krótki okres, w którym byłam nauczycielką, również nie nastroił mnie do tej instytucji pozytywnie. Ot, taki drobiazg: w przypadku bójki karani byli obydwaj chłopcy, a nie tylko ten, który zaczął. Czy może być coś bardziej demoralizującego? Traktowanie tak samo atakującego, jak i atakowanego to prosty przepis do nauczenia dziecka nieufności, a nawet wzgardy dla nauczyciela, nie ma bowiem wielu gorszych rzeczy od niesprawiedliwości. Pamiętam też trudności w poradzeniu sobie z rozbrykaną klasą czy niemożność zajęcia się każdym dzieckiem jak należy. Tylko wybitni nauczyciele potrafią w ciągu 45 minut poświęcić wystarczającą ilość czasu każdemu z dwadzieściorga paru podopiecznych.
Niedługo poznam szkołę od strony matki uczennicy. Zapewne wybierzemy placówkę najbliższą naszemu miejscu zamieszkania. Jeśli jednak będzie nas stać, postaram się nakłonić partnera (od brydża), żeby posłać córkę do szkoły prywatnej. Co prawda nie jest to remedium na wszystko, lecz mniejsze klasy i brak chuliganerii to już ogromny plus. Ogromnie mnie ciekawi, jak zmieniła się szkoła w ciągu ostatnich dwóch dekad. Czy nadal w środowisku nauczycielskim królują układy i układziki, kwitnie intryga, liczy się ochrona dyrektora? Czy baby wciąż liczebnie biją chłopów na głowę? Czy wciąż jest to głównie „przerabialnia” podstawy programowej narzuconej przez ministerstwo i kuźnia przyszłych mentalnych niewolników?
Jedno jest pewne: szkoła powinna być wolna od ideologii. Wychowywać (aktywnie) powinni rodzice, nawet ci nienajmądrzejsi typu prawicowi histerycy wieszczący koniec cywilizacji białego człowieka czy lewicowe świrusy postrzegające wszystko przez pryzmat rasy, pochodzenia etnicznego oraz płci. Wprowadzenie do szkół jakichkolwiek ideologii będzie się wiązało z intelektualną i moralną urawniłowką, a to jeszcze pogorszy „jakość” przyszłych obywateli.
Miłośniczka przyrody, wierząca w Boga (po swojemu) antyklerykałka, obyczajowa liberałka. Lubię słuchać audiobooków, pisać na Salonie, rozmawiać z ludźmi w Necie. W życiu realnym jestem odludkiem, nie angażuję się społecznie, właściwie to po prostu spokojnie wegetuję, starając się jakoś uprzyjemnić sobie tę swoją marną egzystencję. Mało wiem i umiem, dlatego każdego, kto pisze sensownie i merytorycznie bardzo cenię. Z kolei wirtualne mądrale, które wiedzą jeszcze mniej ode mnie, ale za to uwielbiają kłótnie i nie stronią od ad personam, traktuję tak, jak na to zasługują.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo