Dziwię się natomiast wielce histerykom, którzy wyją ze zgrozą, że oto „państwo rozbija rodzinę”. Równie głupiej sugestii można się spodziewać tylko po osobach niezdolnych do wyjścia poza swój ciasny światek konserwatywnych dogmatów, jednym z których jest rzekoma świętość „najważniejszej komórki społecznej”. Każdy człowiek o IQ wyższym od IQ ziemniaka rozumie, że rodzina, w której albo występuje notoryczna przemoc, albo przemocy nie ma, ale jedna ze stron jest gotowa zmanipulować policję, żeby wyrzuciła jej połówkę z mieszkania, jest już rodziną wyłącznie formalnie, na pokaz. Nie znoszący się ludzie, którzy nie chcą bądź nie umieją rozwiązywać problemów, którzy ciągle popadają w konflikt, podle się traktują, regularnie używają siły wobec współmieszkańców, nie powinni ze sobą żyć, nie mówiąc o wychowywaniu potomstwa.
I tutaj wkracza państwo. Państwo niedoskonałe, skorumpowane, głupie, nieudolne, ale będące jedynym gwarantem prawa i porządku. Jedynym obrońcą wielu pokrzywdzonych, gdyż tylko ono może trwale rozdzielić zwaśnione strony (monopol na aparatu przymusu). Państwo nie rozbija rodziny! Ono tylko zatwierdza jej rozpad. Rozpad, który miał miejsce dawno temu, nawet jeśli był niewidoczny dla osób postronnych.
Zaraz ktoś wyskoczy, że jednak państwo często wtrąca się w sprawy, o których decydować powinni wyłącznie rodzice czy opiekunowie, np. wychowanie dzieci, posyłanie ich do szkoły, rodzaj kar (klapsy), prawa dziecka, etc. Pewnie, państwo może zbyt wiele regulować, ale... kto wyznaczy obiektywnie słuszną granicę? Zero ingerencji to przyzwolenie na patologię, której w Polsce nie brakuje. Tylko wyjątkowo zatwardziali optymiści wierzą w mit idealnej rodziny. Prawda jest taka, że ani nadmierne wścibstwo urzędników, ani totalna samowolka nie przynoszą dobrych owoców.
Komentarze
Pokaż komentarze (26)