Dawne, dziecięce czasy pamiętam jak przez mgłę, lecz pewnych aspektów ówczesnej rzeczywistości nie da się wymazać z głowy. Moje nastoletnie lata przypadły na lata 90-te zeszłego tysiąclecia, kiedy to Jan Paweł II był przez swoich rodaków traktowany nieomal jak święty. „Nasz papież” – mówiono o nim, jakby wybór Polaka na głowę Kościoła Rzymskokatolickiego nobilitował cały naród. Cóż, to pewnie typowa dla nas absurdalna mieszanka kompleksów i poczucia wyższości. Grzaliśmy się w blasku papieskiego urzędu przez całe dekady, z zachwytem witając wizyty Ojca Świętego na naszej umęczonej gorzką historią ziemi.
Jedno zdarzenie z liceum utkwiło mi w pamięci, chociaż bez szczegółów. Pewnego razu podczas lekcji języka polskiego nasz profesor Adam S. zaczął odpytywać klasę ze stosunku do JP II. Każdemu zadawał pytanie, czy i dlaczego szanuje papieża. Jako jedyna powiedziałam, że go nie szanuję. I, oczywiście, doczekałam się dość nieprzyjemnej pogadanki. Jak bowiem można nie szanować takiego wspaniałego, dobrego, mądrego człowieka?!
Kiedy zaczęłam używać Internetu, szybko zorientowałam się, iż najmniejsza krytyka pana Wojtyły skutkuje wylewem agresji i jadu ze strony bogobojnych katolików. Miłość bliźniego w pełnej polskiej krasie. Ponieważ dla mnie ten człowiek był po prostu kolejnym dzierżawcą tronu Piotrowego i nie wywoływał w zasadzie gorętszych emocji, nie miałam specjalnego problemu, żeby omijać jego osobę szerokim łukiem. Brzydziło mnie tylko to zacietrzewienie, z jakim moi tolerancyjni rodacy bronili swojej żywej świętości. Zastanawiałam się wtedy – i zastanawiam teraz – ilu z nich przeczytało choćby jedną encyklikę papieża, choćby jedną książkę, poemat...
A potem umieranie na oczach całego świata. Bardzo długie, przepełnione patosem, emocjami, prawie że egzaltacją. Zero intymności, spokoju, szacunku dla ostatnich chwil na Ziemi. Tłumy zgromadzone na placu Świętego Piotra, ciągłe komentarze mediów. Chyba oglądałam to w telewizji, nie pamiętam. Mnie również było smutno; na kilka minut udzieliła mi się powszechna żałoba. Ani przez chwilę jednak nie wierzyłam w wieczne pojednanie Polaków, w koniec niesnasek i podziałów, w zapewnienia o braterskiej miłości. Ani nawet w to, że większość Polaków naprawdę obchodziły nauki „ich” papieża. Dla nich istotny był żywy człowiek, charyzmatyczny i nietypowy, otulający dziecko płaszczem, całujący ziemię ojczystą i bajający o kremówkach. Słowo pisane, zwłaszcza wymagające wyrobionego, inteligentnego czytelnika, trafić może do nielicznych. Śmierć zjednoczyła wierzących Polaków na krótko, potem wszystko wróciło do ociekającej złością i niechęcią normy.
Czy to wtedy zaczęto mówić o Pokoleniu Jana Pawła II? Znowu – nie pamiętam. Określenie to coraz silniej wdzierało się w ogólnopolską narrację, przemykało w wielu artykułach, padało z ust telewizyjnych prezenterów. Im bardziej oddalała się rocznica śmierci JPII, tym bardziej zwrot ten wydawał mi się karykaturalny i jakby... narzucony. Kto niby należy do tej szlachetnej generacji? Roczniki urodzone po rozpoczęciu pontyfikatu? A może wyłącznie ci, którzy na poważnie obrali sobie papieża-Polaka za moralny autorytet? Czy owo Pokolenie JPII jest w jakiś sposób widoczne? Jak je rozpoznać? Kto z Was poczuwa się do przynależności do tej grupy? Spotykacie się gdzieś, wymieniacie tajemne znaki, porozumiewacie szyfrem? A może jesteście głęboko zakonspirowani?
Tak naprawdę w dobie zamierającego – czy może schodzącego do katakumb – chrześcijaństwa nasza papieska ekstaza sprzed dwóch dekad stanie się niedługo częścią narodowej mitologii. Starsi będą pewnie pamiętali człowieka-ikonę, a może nawet tego, co sami CZULI, kłębiąc się na pielgrzymkach, wyczekując na papamobil, wślepiając w telewizor. Dla młodszych, zauroczonych Franciszkiem, JP II stanie się zamierzchłą przeszłością. Zbyt konserwatywny, za mało otwarty, odległy od palących problemów naszych czasów, za to (jak mniemam) głęboki patriota, nie ma dzisiejszej młodzieży zbyt wiele do zaoferowania. Czy wywarł prawdziwy wpływ na chociażby maleńką cząstkę naszego społeczeństwa? Cząstkę, której ja nie widzę, nie słyszę, ale przecież musi gdzieś istnieć, prawda? Chociaż 10 %, chociaż 5% Polaków... Mam rację?
Odezwijcie się!
Miłośniczka przyrody, wierząca w Boga (po swojemu) antyklerykałka, obyczajowa liberałka. Lubię słuchać audiobooków, pisać na Salonie, rozmawiać z ludźmi w Necie. W życiu realnym jestem odludkiem, nie angażuję się społecznie, właściwie to po prostu spokojnie wegetuję, starając się jakoś uprzyjemnić sobie tę swoją marną egzystencję. Mało wiem i umiem, dlatego każdego, kto pisze sensownie i merytorycznie bardzo cenię. Z kolei wirtualne mądrale, które wiedzą jeszcze mniej ode mnie, ale za to uwielbiają kłótnie i nie stronią od ad personam, traktuję tak, jak na to zasługują.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo