Kiedy nie tak dawno na Kubę zawitali podstarzali wysłannicy Jego Szatańskiej Mości, a w Białym Domu uchylono piekielne rygle do drukarni cyrografów finansowej zagłady, na wyspie jak wulkan gorącej piekło zaczęło zamarzać. Jak Kuba mamonie, tak mamona Kubie.
Fidel Castro opuścił rozmiłowanych w nim niewolników praktycznie już lata temu. Nikt jednak nie ma złudzeń, że oni, nawet po jego śmierci, nagle porzucą jedyny, religijny kult, jaki znali i praktykowali od prawie 60 lat.
Tajne referaty w dobie wikileaks i smartfonów odeszły w niebyt. Diabeł już się nie przebiera, nie chowa, tylko spaceruje między nami w bezwstydzie pokusy. I zanosi się szlochem, gdy najwięksi z jego wybrańców, obiecujących raj na ziemi, umierają. Bo nie tam, dokąd idą, są mu najbardziej potrzebni. Piekło ma od dawna solidne problemy lokalowe i - zgodnie z maksymą założycielską - także pod tym względem raczej lepiej tam nie będzie.
Oni są mu niezbędni, żeby tutaj, wśród nas, rzucać długi cień i chronić w nim jego ulubieńców. Tych Dobrych. Tych, którzy niczego nie obiecują, tylko na wszystko pozwalają. A gdy trzeba, zmuszają, aby wszystkiego zakosztować.
Ci najwięksi mogą jednak odejść w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Zostawiają bowiem po sobie, oprócz trupów, ruin i zgliszczy, oprócz zniszczonych sumień i charakterów, także, a może przede wszystkim, strach przed tym, co nadejdzie po nich. Schowany z szatańską perfidią w euforii - "teraz już może być tylko lepiej". Skąd my to znamy?
Współczuję Kubańczykom. Zmarł ich Pan i Ciemiężyciel. Odeszło ich Dobro i Zło. Została pustka, którą wypełnią jego nieśmiertelni wrogowie. Jego lustrzane odbicie. Tak wedle Dobra, jak i Zła. Klepsydra została odwrócona, jednak to ten sam piasek i te same, cuchnące łzy. Trzeba będzie pokoleń, żeby ktoś ją rozstrzaskał. Albo przynajmniej spróbował.
Inne tematy w dziale Polityka