Niemce grali der tika-taka przez ponad pół godziny, aż pot oczy zalewał ze strachu przed ich das perfekcja. Grali po prostu, w polu, rewelacyjnie.
I co? I nic.
Gile Loewa goli nie zastąpią.
A ukochany majnszaft Tomcia Hajto wykończył nie sędzia, bo Szwajni wyciągnął rękę w stronę piłki na polu karnym jak ostatni gówniarz, ale kontuzja Boatenga. Od tego momentu to już był inny, nieporównanie gorszy zespół.
I znowu Niemce poczują się zdradzeni. Uczłowieczają takiego z Ghany, a ten im się niedyspozycją w tak ważnym momencie odpłaca.
Żeby było ciekawiej, egzekucji na niezwyciężonym majnszafcie dokonał kurdupel o alzacko-niemieckich korzeniach jego ojca. Ale z portugalskiej matki, co może niektórych, w tym Hajtę, nieco pocieszyć. Po finale z całą pewnością oberwie albo od jednego, albo od drugiego z rodziców.
Inne tematy w dziale Sport