Nie będę się powtarzał, ale państwowa hodowla koni w Polsce to siedlisko takich przekrętów i takie bagno, że przewietrzenie personalne i wywiezienie tego, co truje, jest niezbędne. Nie do końca wedle takich metod i procedury, jak to zrobiono w wypadku Janowa i Michałowa, ale mimo wszystko jestem przekonany, że nowi dyrektorzy przynajmniej nie będą patronowali i przymykali oko na takie szwindle, jakie odbywały się za prezesowania ich poprzedników. Tym bardziej, że do tej pory, o ile się orientuję, są tylko pełniącymi obowiązki.
No i przestrzegam krytykujących przed powoływaniem się na "protest całego środowiska". Bo ani nie całe protestuje, ani do "środowiska" trudno zaliczyć na przykład rodziców, których stać na wysyłanie dzieciaków "na konie". To jest jeszcze bardziej przyklejone do władzy, i to od dziesięcioleci (ach, te córeczki ministrów i innych celebrytów...), oraz do kasy, no i postrzegające siebie jako "elitarne", środowisko, niż np. w branży tenisowej.
Jednak problem pisowskiej konnicy, a wlaściwie nadzieja, aby zamieniła się ona z chaotycznej ławy pospolitego ruszenia w bezlitosną, husarską nawałnicę, nie dotyczy jedynie hodowli koni. I w gruncie rzeczy przede wszystkim dlatego do tej sprawy wracam.
Tak bowiem jest i będzie z próbami zmian w każdym, hermetycznym i okopanym wokół przywilejów środowisku, ukształtowanym na wzór mafii, sekty czy plemienia. Wypiętym czerwoną dupą na państwo, prawo, i wszystkich innych, maluczkich. Sędziowie, prokuratorzy, adwokaci, radcowie, notariusze, komornicy, celnicy, lekarze, długo by wymieniać.
W każdym z tych kręgów piekiełka III RP wypadało by najpierw przygotować rozeznanie, taktykę, dobrać środki i ludzi, a potem uderzać. Tymczasem na razie obowiązuje zasada "na rympał" i "rozeznanie bojem". I o ile w pewnych sytuacjach mogę zrozumieć, że nie ma czasu (choćby Trybunał Konstytucyjny, publiczne media), to w innych takiego wytłumaczenia nie znajduję.
Co więcej, w niektórych wypadkach wręcz widać gołym okiem, że PIS stawia na rozejm i "dogadanie się". Najlepszym przykładem służba zdrowia, w której bez zmierzenia się z lekarską mafią, Polska nie przejdzie progu krajów III Świata, gdzie siorbiący rycynę pacjent czeka na zapowiedziany za 5 lat, a niepotrzebny już po 2, zabieg. Mafię, która potrafi bronić jak niepodległości nawet pijanych bandytów, odpowiadających za śmierć pacjentów.
Tymczasem ministrem zostaje reprezentant tej mafii, wieloletni przezes Naczelnej Izby Lekarskiej, Konstanty Radziwiłł. Bo Jarosław Gowin, bo sojusznicy, te rzeczy.
No cóż, oby się nie okazało, że wpompowywane w system opieki zdrowotnej, dodatkowe miliardy nie poprawiają głównie dobrobytu lekarzy, a pacjentom zostają z nich jedynie ochłapy.
I na koniec ogólna, wydawać by się mogło banalna, ale jak widać nieustająco niezbędna uwaga, dotycząca ministrów zdrowia, prezesów stadnin i wielu, wielu innych kierowników. To muszą być w pierwszej kolejności uczciwi, sprawni i sprawdzeni menadżerowie, a nie reprezentanci jednej ze stron, jednej z części systemu, który mają nadzorować. "Wieloletni specjaliści", "miłośnicy" czy "fanatycy" tego lub owego. Te ostatnie przymioty, oczywiście bez cudzysłowu, mogą być, ale w drugiej kolejności i na pewno nie są konieczne.
W wypadku służby zdrowia to nie powinni być lekarze. Raczej ludzie z doświadczeniem w szefowaniu instytucją ubezpieczeniową, działającą na tym rynku. Bo przecież w publicznej służbie zdrowia państwo pełni przede wszystkim taką rolę.
Inne tematy w dziale Polityka