Zakończył się kolejny tenisowy sezon. Dla polskiego tenisa wyjątkowy, jednak, jak to często w polskim sporcie bywa, w praktyce wyłącznie za sprawą jednej tenisistki.
Był on również wyjątkowy dla kibiców tenisa w Polsce. Wiele wskazuje bowiem na to, że od przyszłego roku Eurosport, pokazujący w ostatnich latach bardzo obficie tenis kobiecy, przestanie transmitować zawody WTA, poza być może trzema turniejami Wielkiego Szlema (Australia, Paryż i Nowy York). Ciekawe, czy to usunięcie kobiecego tenisa z ramówki stacji, w której do tej pory był on jedną z najczęściej pokazywanych i najbardziej popularnych dyscyplin, obejmie jedynie jej polskojęzyczną odmianę?
Tak czy inaczej, biorąc pod uwagę znaną od lat niechęć wszelkich niekodowanych i kodowanych, polskojęzycznych stacji telewizyjnych do tenisa w ogóle, a do tenisa z udziałem jednej polskiej zawodniczki w szczególności, oznacza to iż polscy kibice, zwłaszcza ci dla których gra Radwańskiej to "makabra", będą mogli od niej odetchnąć i skupić się na przykład na zaglądaniu w "reformy Bońka", kontrakcie Lewadowskiego lub na tym, czy Kurek nauczył się w końcu serwować czy nie.
Reszcie pozostaną przerywane transmisje internetowe i lektura wyników.
Mam takie nieodparte wrażenie, że jeśli w Polsce w walce z "niepatriotyczną" uczestniczką Marszów Pamięci 10 kwietnia trzeba będzie wydać oficjalny zakaz budowy kortów tenisowych, to on zostanie wydany. Skala absurdu, do jakiego jest w stanie posunąć się słabnący i coraz bardziej rozhisteryzowany na punkcie symboli Salon, jest bowiem nieograniczona.
Kończący się rok był dla Agnieszki Radwańskiej bardzo dobry. Nie tylko ze względu na wyraźny postęp w rankingu (z 8 na 4 miejsce, przez jakiś czas nawet 2) , ale przede wszystkim dlatego, że jak nigdy dotąd pokazał jej wszystkie dobre i słabe strony, skalę możliwości, atuty oraz te elementy jej gry, które można i należy zmienić.
Spróbuję to, oczywiście skrótowo, pokazać na przykładzie trzech spotkań. Z Szarapową (finał Miami), Williams (finał Wimbledon) oraz ponownie z Szarapową (Stambuł).
Pierwszy mecz, zwycięstwo w Miami, to chyba największy do tej pory sukces Agnieszki. Wielki turniej, zwycięstwo z jedną z najlepszych obecnie zawodniczek, znacznie wyższą i silniejszą od Polki, z tych, co to - "Radwańska nigdy nie będzie miała z nimi żadnych szans". Pokazał, że bezbłędna gra w defensywie i umiejętna destrukcja są w stanie zatrzymać nawet czołową bombardierkę kobiecych kortów.
Sukces dał Agnieszce dużą porcję wiary we własne możliwości, ale mógł ją także nieco zmylić. Szarapowa jest bowiem jedną z najmocniej i najbardziej ofensywnie grających tenisistek, ale jest także jedną z najmniej wszechstronnych i przy swoim, czasami wyjątkowo mechanicznym stylu gry, najbardziej przewidywalną oraz niestabilną.
Finał Wimbledonu był z kolei typowym "meczem z Williams", czyli pojedynkiem trochę nie z tego świata, między tą czy inną zawodniczką, a w gruncie rzeczy przejawem destrukcji, do jakiej sam się doprowadził współczesny sport, w tym także tenis. Każdy, choć trochę znający się na sporcie, zdaje sobie bowiem sprawę, że do takiej muskulatury i siły nie są w stanie doprowadzić jedynie ćwiczenia z ciężarkami w garażu tatusia.
Ale, jak to z każdą destrukcją bywa, prawie nigdy nie ogranicza się ona do zamierzonych przez wykorzystujących jej siłę celów. Wystarczyło więc, że Agnieszka zaczęła grać swój najlepszy tenis, a Williams zaczęły zawodzić nogi, i w drugim secie finału okazało się, że Amerykanka nie jest już taka nadludzka.
Wnioski mogły być dla Radwańskiej bardzo pouczające. "Gdybym miała siłę grać swój najlepszy tenis przez co najmniej dwa sety..." Nie wiem jednak, czy przypadkiem tłumaczenie braku kondycji przeziębieniem, z którym rzeczywiście się wtedy zmagała, nie przeważyło i nie "zamknęło" sprawy. Oby nie.
No i kolejny, tym razem wyjątkowo morderczy, niedawny bój z Szarapową w Stambule - 7:5, 5:7, 5:7. Jak pokazały kolejne mecze, z bardzo dobrze przygotowaną do turnieju Szarapową.
Agnieszka wygrała pierwszy set i prowadząc już 4:2 w drugim, miała swoje podanie. Które, zamiast wbić gwóźdź do trumny przeciwniczki - przy 2:5 Szarapowa już by się prawdopodobnie nie podniosla - przegrała do zera, wyjatkowo słabo serwując. A w pierwszym secie Szarapowa była w stanie ugrać podczas serwisu Radwańskiej najwyżej dwa punkty w gemie. Zabrakło przede wszystkim sił, może trochę i koncentracji.
Tymczasem gdyby z Szarapową, do czego było blisko, wygrała w dwóch setach, zachowałaby więcej sił na Errani, którą przy pełnej dyspozycji powinna odprawić w dwóch krótkich, żołnierskich. To z kolei zostawiłoby więcej energii na półfinał. No i najważniejsze - w tym półfinale czekała by na nią nie wypoczęta Williams, ale zdecydowanie kiepska w Stambule Azarenka, którą bliska porażki z Agnieszką Szarapowa po prostu zmiotła z kortu.
Mam nadzieję, że o tym możliwym scenariuszu Radwańska i jej trenerzy nie zapomną. Bo jeśli to ich nie skłoni do intensywniejszych wizyt w siłowni, to pewnie już nic tego nie dokona.
O tym, że Agnieszce potrzeba więcej treningu siłowego i mentalnego, wiadomo od dawna. Siłowego nie po to, aby ścigać się z Williams na szybkość serwisu czy ilość i energię winnerów. Po to jednak, aby szybkość serwisu nie załamywała się i spadała w całym, trzysetowym meczu, oraz aby częściej można było przyśpieszyć piłkę i zmusić przeciwniczkę do defensywy. I biorąc pod uwagę dość delikatny do tej pory tenis Radwańskiej, rezerwy w tej dziedzinie, o czym mowi także Wiktorowski, są u niej dość spore.
Jeśli Aga ma tego świadomość i wystarczy jej determinacji, najdalej do połowy przyszłego roku zobaczymy na korcie, (ups, przepraszam, usłyszymy lub o niej poczytamy) inną tenisistkę. Jeśli nie, szanse na wygranie kiedykolwiek turnieju Wielkiego Szlema bedzie miała takie, jak kiedyś Schiavone lub Stosur. Czyli zostanie loteria.
Inne tematy w dziale Sport