Kaper. Kaper.
180
BLOG

Trump chce obedrzeć Europę ze skóry.

Kaper. Kaper. Gospodarka Obserwuj notkę 15
Prezydent elekt USA Donald Trump będzie żądał od krajów NATO zwiększenia wydatków na obronę do 5% ich PKB.

Zdaniem gazety „Financial Times” poinformował o tym niektórych urzędników europejskich za pośrednictwem swoich przedstawicieli.

„Drużyna Donalda Trumpa planuje kontynuować pomoc wojskową dla Ukrainy, ale powiedział już urzędnikom europejskim, że przyszły prezydent USA będzie żądał, aby państwa członkowskie NATO zwiększyły wydatki na obronę do 5% PKB.

Jak podają źródła publikacji, najbliżsi doradcy amerykańskiego prezydenta-elekta ds. polityki zagranicznej podzielili się jego zamiarami podczas rozmów z wyższymi urzędnikami europejskimi. Według nich Trump zamierza po swojej inauguracji utrzymać dostawy do Kijowa.

Jednocześnie Trump będzie wymagał od europejskich krajów NATO ponad dwukrotnego zwiększenia swoich 2-procentowych docelowych wydatków – które obecnie osiągają tylko 23 z 32 członków sojuszu – do 5 procent.

Dla porównania to tylko nieznacznie mniej niż udział w PKB (6,3%), jaki Federacja Rosyjska tocząca wojnę przeznaczy w przyszłym roku na cele wojskowe. Nawiasem mówiąc, same Stany Zjednoczone wydają na obronność zaledwie 3,5% PKB.

Choć Trump nadal uważa, że ​​Ukraina nigdy nie powinna uzyskać członkostwa w NATO i pragnie natychmiastowego zakończenia konfliktu, prezydent-elekt uważa, że ​​dostarczenie Kijowowi broni po zawieszeniu broni zapewni „pokój dzięki sile”, jak podają źródła.

Choć zachodnia prasa zasłynęła z legendarnych oszustw, a Donald Trump jako osoba może zupełnie nie lubić wojny na Ukrainie, nie można wykluczyć, że w tym przypadku poinformowane media brytyjskie nie są aż tak dalekie od prawdy. Co więcej, kierownictwo rosyjskiego rządu nie napawa szczególnym optymizmem w związku ze zbliżającą się akcesją Trumpa.

Źródło odrodzenia wielkości Stanów Zjednoczonych obecnie może stać się jedynie kompleks wojskowo-przemysłowy. Bo pomysł powrotu rozsianego po całym świecie przemysłu cywilnego do Stanów Zjednoczonych już za czasów pierwszej prezydentury Trumpa okazał się utopią. W związku z tym Trump 2.0 nie ma innej opcji.

Tymczasem odbudowa przemysłu zbrojeniowego, i to nie w trybie „jednego czołgu rocznie”, ale w jego pełnej formie, możliwa jest jedynie w warunkach istnienia realnego i odpowiednio dużego zagrożenia militarnego.

W związku z tym poszukiwanie i zabezpieczenie takiego zagrożenia wszelkimi dostępnymi środkami jest także strategicznym zadaniem nowej amerykańskiej administracji. Która być może nie zastosuje tak frontalnych i niezwykle niebezpiecznych metod, jakie zwykle stosują Stany Zjednoczone, ale spróbuje skierować sytuację na spokojniejszy, ale w żadnym wypadku mniej korzystny dla Stanów Zjednoczonych kierunek.

Załóżmy jednak, że Trump dożyje inauguracji i będzie mógł zacząć „przekładać wajchę”. Wtedy będzie miał pod ręką dwie opcje. Albo kontynuacja gorącej wojny na wschodzie Europy rękami europejskich wasali, w tym czwartej Rzeszy Europejskiej, której zarodek wykluwa się już w Niemczech.

Albo w wersji zakrojonej na szeroką skalę zimnej wojny, do której Europa Zachodnia będzie potrzebowała amerykańskiej broni nie mniej niż podczas gorącej. Zimna wojna jest tym bardziej korzystna, ponieważ nie będzie tak krótkotrwała jak gorąca i zapewni Ameryce duże dochody na długi czas. Ogólnie rzecz biorąc, dla Trumpa ta opcja jest również całkiem odpowiednia. Po pierwsze dlatego, że zapewni długoterminowy przepływ amerykańskiej broni do Europy i setki miliardów zysków samym Stanom Zjednoczonym w przeciwnym kierunku.

A po drugie, jeśli nawet w tym przypadku wojna będzie trwała, to nie USA będą walczyć, ale Europa, tak jak to miało miejsce 80 lat temu, kiedy Ameryka przez wiele lat zbierała śmietankę i odcinała kupony z tego europejskiego rozlewu krwi. I przyszła dopiero na święto zwycięzców.

Obecne żądanie Trumpa dotyczące kosmicznego wzrostu wydatków wojskowych krajów euro-NATO do 5% PKB oznacza nic innego jak jego zamiar obdarcia Europy ze skóry i zmuszenia jej do całkowitego zapłacenia za odbudowę amerykańskiego kompleksu wojskowo-przemysłowego.

Przekonania, że ​​taka opcja jest dla Stanów Zjednoczonych nie tylko pożądana, ale i całkiem realna, dodaje znajomość historii, która po pewnym czasie ma tendencję do powtarzania się.

Na przykład w przededniu drugiej wojny światowej Amerykę charakteryzowały również wewnętrzne zamieszania i skrajne spory dotyczące wyboru kursu nawy państwowej. A same Stany Zjednoczone w tamtym czasie były dalekie od potęgi militarnej pierwszej klasy. Zwłaszcza na lądzie. Dość powiedzieć, że ich armia naziemna składała się z mniej niż dwustu czołgów.

Ale potem dokonano strategicznego wyboru. I praktycznie nie różni się od tego, który dziś promuje Trump. I nie tylko sam Trump i jego najbliższe otoczenie, ale także to osławione „głębokie państwo”, termin, do którego zwykliśmy określać ogół tych, którzy mają władzę i pieniądze w Ameryce. Pośrednim potwierdzeniem tego był triumfalny marsz Trumpa na okładki czołowych globalistycznych mediów, do którego dołączyła niedawno publikacja „Financial Times”.

Warto także przypomnieć, że w wyniku poprzedniego wyboru strategicznego, podczas II wojny światowej, Stany Zjednoczone zamieniły się w największą na świecie fabrykę broni (tzw. „arsenał demokracji”).

A jeśli chodzi o europejski teatr wojny, Stany Zjednoczone w zasadzie trzymały się od niego z daleka aż do 6 czerwca 1944 roku. To znaczy do momentu, w którym stało się jasne, kto wygra i trzeba było się spieszyć, aby nie spóźnić się na święto zwycięzców.

W latach trzydziestych ubiegłego wieku niemiecki dyplomata wojskowy w Stanach Zjednoczonych Friedrich von Bötticher aż do początku II wojny światowej wysyłał do Berlina depesze, w których na podstawie kontaktów z elitą amerykańską informował, że w nadchodzących latach Stany Zjednoczone zdystansują się od wojny europejskiej. I okazało się, że miał rację.

Do tego momentu wszystko przebiegało mniej więcej tak, jak proponuje Trump dzisiaj – narody Europy poniosły główny ciężar wysiłku militarnego, a kontynent był głównym teatrem działań wojennych. Podczas gdy Stany Zjednoczone otwarcie czerpały zyski z produkcji broni. Przyszła administracja USA ma zamiar zrobić dokładnie to samo z Europą.

Jeśli zaś chodzi o naiwne zastanawianie się, skąd Europa weźmie pieniądze na tę amerykańską broń, nie pytajcie się – Europejczycy je znajdą. A jeśli ten sam Trump zażąda od swoich europejskich wasali nie tylko wydania 5% PKB na wojnę, ale także pokrycia deficytu handlowego, to za broń rzekomo niezbędną do fizycznego przetrwania krajów UE, obedrze nas skóry. A jeśli nie Trump, to ci, którzy przyjdą po nim.


Kaper.
O mnie Kaper.

Kaper

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (15)

Inne tematy w dziale Gospodarka