W tym wykładzie chciałbym się zająć wykorzystaniem owoców z drzewa poznania dobra i zła. Skoro bowiem zapłaciliśmy za nie straszliwą cenę, byłoby zupełnym absurdem nie nauczyć się z nich korzystać. W kuchni ludzkiego rozumu można ich używać do różnych potraw, a teraz opiszę, jak możemy wykorzystywać je do uzupełniania swojej wiedzy o rzeczywistości.
Przede wszystkim należy zdać sobie sprawę, że nasz umysł jest emanacją mózgu. Mózg zaś nie dotyka rzeczywistości, tylko czerpie wiedzę o niej za pośrednictwem narządów zmysłów. Jest ich oczywiście znacznie więcej, niż to sobie wyobrażali starożytni. Z kolei do narządów zmysłów dociera coś, co możemy nazywać brzęczącym i wirującym chaosem. Rozwój narządów zmysłów jest stopniowy i skoordynowany [1]. Aby móc skutecznie operować rzeczywistością, rozwijający się człowiek musi korzystać nie tylko z własnych doświadczeń, ale też dokonać „uniwersalizacji” swojej wiedzy, czyli wyjść poza własny punkt widzenia, aby to, co przyswaja, zazębiało się z perspektywami osób, od których czerpie wiedzę. Oznacza to, że on i otoczenie muszą korzystać ze wspólnego zasobu kulturowego, żeby w ogóle móc się zrozumieć. W ten sposób u człowieka powstaje światopogląd, zawierający wiedzę o otoczeniu i swoim w nim miejscu. W miarę rozwoju, w coraz większym stopniu na ten światopogląd wpływa wiedza czerpana od innych ludzi. Prędzej czy później, człowiek zaczyna się orientować, że pewne grupy osób są bardziej wiarygodne od innych. Ta wiedza jest także wykorzystywana do manipulowania innymi przez przybieranie cech sugerujących, że należy do takiej wiarygodnej grupy.
Kryteria osądu
Niezależnie od uznawanej koncepcji [2] relacji wewnątrz społecznych, bardzo ważne jest to, w jakim stopniu możemy zaufać drugiej osobie. Wiele systemów, zwłaszcza tych bardziej zakłamanych [3] przywiązuje dużą rolę do kryterium prawdy. Mówienie prawdy, czyli przekaz będący w zgodności z rzeczywistością jest fizycznie niemożliwy. Jest to niemożliwe, ponieważ nie jesteśmy w stanie odbierać rzeczywistości taką, jaką jest, a to, co nazywamy rzeczywistością, jest kulturowo akceptowanym obrazem, jaki dzielimy między sobą w drodze socjalizacji. Do tego obrazu zalicza się również stanowione prawo. Gdy czytamy odpowiedni paragraf kodeksu karnego, znajdujemy najczęściej formułę kto [robi X] zostanie skazany [na Y]. Aby rozumieć tę formułę, trzeba pojmować zawarte w niej desygnaty w sposób właściwy dla kultury, która się nią posługuje. Nie jest to takie oczywiste, czego najlepszym dowodem jest Dekalog. Znajdujemy w nim nakaz: „Nie będziesz zabijał” [Pwt 5,17]. Pomimo że trudno o jaśniejsze twierdzenie, wiele osób uważa, że oznacza ono: Nie będziesz mordował, podczas gdy zabijanie (przez np. żołnierzy) jest dozwolone.
Jak widać, kryterium prawdy nie sprzyja zaufaniu, bo po pierwsze nie pojmujemy rzeczywistości, po drugie jesteśmy uwięzieni we własnej kulturze i po trzecie najczęściej w ogóle nie zdajemy sobie sprawy z tego, że ocena usłyszanych twierdzeń polega na ich przyporządkowaniu do odnośników do znajdujących się w naszym umyśle zespołów cech, podlegające wielokrotnym translacjom, przy których zabawa w głuchy telefon jest niewinną grą towarzyską [4]. Na przykład pojęcie „kubek” zawiera pewne cechy kubkowatości, takie jak zdolność do przenoszenia cieczy, ucho itp., ale tkwiący w naszym umyśle pierwowzór jest na ogół różny od pierwowzorów ludzi, z którymi się komunikujemy. Dlatego też ważne jest doprecyzowanie. Gdy go brak, przekaz ulega zniekształceniu.
Kolejnym kryterium może być wiedza. Jeżeli ktoś wygłasza twierdzenie sprzeczne z naszą wiedzą, to domagamy się uzasadnienia. Gdy więc ktoś twierdzi, że Księżyc jest kawałkiem żółtego sera, to na nim spoczywa ciężar argumentacji, że tak jest w istocie. Jest to skuteczne kryterium, ma jednak pewne wady, m.in. nie się go zastosować do argumentacji poza naukowej (np. historycznej) albo w sprawach doraźnych.
Nie jesteś w stanie ocenić prawidłowo rzeczywistości, zarówno zewnętrznej, jak i własnego umysłu. Tym bardziej nie jesteś w stanie ocenić prawidłowo innych ludzi. Owszem, w pewnym stopniu jesteś w stanie ocenić, czy nie starają się np. ukryć prawdy [5]. Jednak popełnisz błąd, zakładając, że to, co oni uznają za prawdę, jest tym samym co i ty uznajesz. Wystarczy bowiem, by osoba okłamywała samą siebie, i pozyskanie od niej prawdy niezależnej będzie w znacznym stopniu utrudnione.
Kryterium etyczne
Chciałbym teraz zaproponować jeszcze jedno kryterium, którym można się posłużyć przy ocenianiu stopnia zaufania, jakim chcielibyśmy kogoś obdarzyć. Jest to kryterium etyczne. Zbadanie, jakim rodzajem etyki osoba się posługuje, jest względnie proste, ponieważ stara się ona używać mocnych argumentów, czyli takich właśnie, jakie by do niej przemawiały. Stosunkowo łatwo jest wydestylować z nich odnośniki etyczne. Tu proponuję zapoznanie się z jednym, szczególnie złowrogim kierunkiem etycznym, którego przedstawicieli zdecydowanie sugerowałbym unikać.
Emotywizm [ang. emotivism < łac. emotus 'poruszony'], jeden z kierunków współczesnej metaetyki traktujący normy i oceny etyczne jako pseudozdania, które pozornie stwierdzają coś o przedmiocie, a faktycznie wyrażają irracjonalną, emocjonalną postawę, skłaniającą innych do zajęcia postawy podobnej (Ch.L. Stevenson, A.J. Ayer, R.M. Hare, M. Ossowska) [6].
Mówiąc bardziej przystępnie, emotywizm odmawia sądom logicznym racjonalności, jednocześnie zakładając, że normy i oceny etyczne służą wyłącznie do manipulowania innymi ludźmi. Stanowisko to całkowicie uniemożliwia sensowny dialog na temat tego, co jest dobre lub złe, czyniąc wszystko to, co uważalibyśmy za etykę (paradygmat dobrego postępowania, moralność, teorię moralności i system etyczny [7]) zbiorem pustym. To, że za takim rozumieniem etyki opowiedziało się wielu poważnych myślicieli, skłania do prześledzenia historii powstania takiego zaskakującego stanowiska, aby dobrze zrozumieć przesłanki i odnaleźć błędy ich rozumowania oraz zalety takiej perspektywy intelektualnej.
Podstawy można znaleźć w idealizmie empirycznym George Berkeleya, który w swoim pierwszym dziele stwierdził, że komunikowanie idei oznaczanych przez słowa nie jest, jak się to powszechnie przyjmuje, głównym ani jedynym zadaniem języka. Istnieją odmienne cele jak wzniecanie jakiejś namiętności, pobudzanie do działania albo zniechęcanie, czy też wywoływanie w umyśle określonego nastawienia. [...] Wydaje się, że nawet imiona własne wypowiada się nie zawsze po to, by podsuwały nam idee tych indywiduów, do których się odnoszą. Na przykład, kiedy filozof scholastyczny mówi mi, że „Arystoteles to powiedział”, to odnoszę wrażenie, że zakłada on jedynie to, że ta formuła skłoni mnie do przyjęcia jego opinii z uległością i szacunkiem, które zwyczaj wiązał z tym imieniem. [8] To wrażenie, jakie Berkeley odnosił ma więcej wspólnego z „odgadywaniem cudzych myśli” niż z rzeczywistymi intencjami nadawcy komunikatu, nie wspominając już nawet o tym, że niezależnie od chęci manipulowania, istotne jest, czy – w danym przykładzie – Arystoteles rzeczywiście coś podobnego powiedział i czy jest to dla danej sytuacji rozstrzygające.
Kolejnym filozofem, którego należy wymienić w związku z emotywizmem, jest David Hume. W swoim dziele „Badania dotyczące zasad moralności” napisał, że w dociekaniach moralnych musimy z góry znać wszystkie obiekty i wszystkie między nimi stosunki, decydując o wyborze czy aprobacie na podstawie porównania całości. Nie ustalamy żadnych nowych faktów, nie wykrywamy nowych stosunków. Wszystkie okoliczności sprawy powinny być nam dane, nim zadecydujemy o potępieniu lub o aprobacie. Kiedy jeszcze nie znamy jakiejś okoliczności istotnej lub gdy wydaje się ona niejasna, musimy najpierw upewnić się co do niej za pomocą dodatkowych informacji lub operacji intelektu, zawieszając do tego czasu wszelkie decyzje czy uczucia moralne. Jeśli nie wiemy, czy człowiek dokonał napadu, czy nie dokonał, na jakiej podstawie moglibyśmy orzec, czy ktoś, kto człowieka owego zabił, jest winien, czy nie winien przestępstwa? Kiedy jednak znamy już wszystkie okoliczności i stosunki, na operacje rozumu nie ma miejsca, nie istnieje bowiem obiekt, którym mógłby się zająć. Aprobata lub nagana, jaka się wówczas wywiązuje, nie może być dziełem rozumu, lecz serca; nie jest to sąd czy twierdzenie natury spekulatywnej, ale przeżycie i uczucie aktywne. W dociekaniach rozumowych z okoliczności i stosunków znanych wnosimy o pewnych okolicznościach i stosunkach dla nas nowych i do tej pory nieznanych. W rozstrzygnięciach moralnych wszystkie okoliczności i stosunki muszą być uprzednio znane; kontemplując ich całość, umysł doznaje pewnego nowego wrażenia, którym jest sympatia lub odraza, szacunek lub pogarda, aprobata lub potępienie. [9] Hume zatem uważał, że wprawdzie moralność związana jest z faktem, ale zależy od nastrojów, „nie może być dziełem rozumu lecz serca”.
Rozumowanie Hume'a wydaje się słuszne, dlatego warto go zestawić z innym filozofem, aby uwypuklić różnicę. Sokrates, utożsamiając cnotę z dobrem, a dobro z mądrością (i racjonalnością), uważał w konsekwencji, że dobrem jest wszystko to, co mądre i racjonalne [10]. Rozum miał to odkryć, a człowiek, poznawszy to, co rozum uznał za mądre, kierować się tymi wskazówkami w swoim życiu. Teraz więc widać, że Hume postawił sprawę na głowie. W jego ujęciu, w sprawach moralności to nie rozum rządził uczuciami, a uczucia rozumem. Było to poniekąd zrozumiałe. O ile prawa rozumu były już dobrze poznane, o tyle uczucia jawiły się jako żywioł potężny i nieopanowany. Jednak współczesna psychologia przyznaje rację Sokratesowi. Uczucia są złożone z wielu składników, a tymi możemy manipulować za pomocą rozumu, odpowiednio je osłabiając lub wzmacniając. Możemy panować nad swoimi emocjami, a nawet przekształcać je w zupełnie inne [11].
W analizie dróg wiodących do emotywizmu nie można pominąć Brytyjskiej Szkoły Analitycznej z Cabridge i jej głównego przedstawiciela, G.E. Moore'a. Szczególnie interesujące może być zestawienie dwóch tez ich „Etyki realizmu”.
Pierwsza powiada, że „dobro” jest pojęciem prostym, niepodlegającym analizie. A skoro tak, to wszelkie próby zdefiniowania go, sprowadzenia do innych własności, np. do psychologicznych, biologicznych czy socjologicznych, muszą być bezskuteczne; Moore wywodził, że tylko dzięki wieloznaczności pojęć i nieścisłości rozumowań teorie psychologistyczne, biologistyczne i socjologistyczne – w rodzaju teorii Milla i Spencera – mogły mieć w etyce pozory słuszności. Teorie takie jak ta, z dobrem jest „to, czego ludzie pragną” (jak mówi psychologistyczna etyka), albo „to, co jest narzędziem w walce o byt” (jak mówi etyka biologistyczna), nie wyjaśniają, czym dobro jest, lecz co najwyżej stwierdzają, że odpowiada pragnieniom ludzkim i że możne służyć w walce o byt [12]. W ten sposób przymiotnik „dobry” został znominalizowany i stał się sztucznym pojęciem „dobro”, w rzeczywistości nieistniejącym; można było mu przypisywać dowolne znaczenia lub zgoła żadnego.
Interesująco wygląda przy tym inna teza szkoły z Cabridge, zgodnie z którą etykę należy rozumieć szeroko jako ogólną teorię wszelkich dóbr, nie zaś – jak to się najczęściej działo – jako teorię wyłącznie tylko dóbr moralnych. Bo ta teoria specjalna implikuje ogólną: trzeba wiedzieć, co w ogóle jest dobrem, by wiedzieć, jakie postępowanie jest dobre, moralne. Postępuje bowiem moralnie ten, kto usiłuje osiągnąć dostępne maksimum dóbr. Aby zaś znać to maksimum, musi wiedzieć, jakie są dobra do osiągnięcia, a także – na jakiej drodze mogą być osiągnięte, to znaczy musi znać dobra zarówno pierwotne, jak i wtórne. [13] Wydaje się natomiast, że jest dokładnie odwrotnie – najpierw uznajemy, że coś jest dobre, a potem nazywamy zbiór rzeczy dobrych – dobrem, które staramy się osiągnąć. Tak więc również i w tym wypadku pierwotny jest przymiotnik („dobry”), a jego nominalizacja – „dobro” – jest punktem docelowym, nie zaś wyjściowym.
Trudno się oprzeć wrażeniu, że żądając wyjaśnienia, czym jest dobro, którego jednocześnie nie można zanalizować, realiści brytyjscy wyprowadzili etykę na zupełnie nieznane tereny. Koncepcja, że postępuje dobrze ten, kto usiłuje osiągnąć dostępne maksimum dóbr (bliżej niedefiniowalnych), wydaje się utożsamiać postępowanie etyczne z hedonizmem. Połączenie tych poglądów z tezą Hume'a, iż w moralności kierujemy się preferencjami uczuciowymi, całkowicie etykę odrealnia.
W tej perspektywie emotywizm jawi się jako coś wręcz naturalnego. Aby jednak dojść do takich wniosków, trzeba było jeszcze etyce odebrać status naukowości. Zadanie to z powodzeniem wykonało Koło Wiedeńskie.
Twierdzenia etyczne mieli neopozytywiści za bezsensowne. Twierdzili, iż są wynikiem nieporozumień, otrzymują się tylko dzięki temu, że używane przez nie wyrażenia nie zostały poddane analizie logicznej. Wyrażenia „dobry” i „zły”, „słuszny” i „niesłuszny”, „powinność” i „obowiązek” traktuje się, jak gdyby oznaczały coś rzeczywistego, a tymczasem one oznaczają tylko dyrektywy, tylko reguły postępowania. Nie mogą być wyprowadzone z wiedzy o faktach: nie są tez prawdziwe ani fałszywe: są raczej tylko wezwaniem, aby odpowiednie twierdzenia faktyczne uczynić prawdziwymi. [14] Widać w tym pozostałości Hume'a i Moore'a; gdyby wygłaszający takie twierdzenia chwilę tylko się zastanowili, stwierdziliby przecież, że ocena wpływu prawdopodobnych konsekwencji czyjegoś postępowania może być zweryfikowana podobnie jak każde inne zdanie syntetyczne. Ten zaś wpływ może być w danym kontekście negatywny lub pozytywny, tłumiący bądź wzmacniający, innymi słowy: dobry lub zły. Tyle że nominalizacji „dobro” nie można było już ocenić...
Berkeley zauważył, że język może służyć do zmiany nastrojów słuchacza, Hume, że orzeczenia etyczne zależne są od nastrojów, Moore, iż istnieje bliżej nieokreślone fundamentalne dobro, a etyczne jest dążenie do niego... Neopozytywiści stwierdzili, że twierdzenia takie są oderwane od rzeczywistości i trudno im się dziwić.
Założenia emotywizmu zostały przez Ayera wyłożone w rozdziale 6 „Krytyka Etyki Teologii” dzieła Language, Truth, and Logic. Emotywizm uznaje oceny oraz normy za pseudozdania, które pozornie stwierdzają stan rzeczy, w rzeczywistości natomiast są wyrazem irracjonalnej i emocjonalnej postawy skłaniającej do zajęcia podobnego stanowiska w danej sprawie. Według Ayera, jeśli oto powiadam „Kradzież pieniędzy jest złem”, wygłaszam zdanie, które pozbawione jest faktycznego znaczenia, czyli takie, którego stwierdzenie nie może być ani prawdziwe, ani fałszywe. Jest to taka sama sytuacja, jak gdybym napisał „Kradzież pieniędzy!”, kiedy to sam wykrzyknik podkreśla, że wyrażone zostaje uczucie pewnej zdecydowanej moralnej dezaprobaty. [15] Przykład kradzieży jest związany z przykazaniem dekalogu, a zatem etyką deontologiczną. Jest całkiem zrozumiałe, dlaczego to właśnie tego rodzaju twierdzenie etyczne zostało przywołane. Zupełnie jak w cytowanym wcześniej rozumowaniu Berkeley'a, wydaje się, że przytoczenie przykazania ma wzbudzić w odbiorcy odruchowe uczucie szacunku (tu – wobec Boga), a zatem służy do manipulowania.
Łatwo zrozumieć, dlaczego niepodobna znaleźć wartości logicznej sądów etycznych. Otóż nie z racji ich „absolutnej” ważności, która na tajemniczej zasadzie miałaby być niezależna od normalnego doświadczenia zmysłowego, lecz z tej przyczyny, że brak im jakiejkolwiek obiektywnej ważności. Jeśli jakieś zdanie niczego w ogóle nie stwierdza, nie ma sensu pytać, czy jest prawdziwe, czy fałszywe. Jak widzieliśmy, zdania, w których wyrażone są proste konstatacje moralne, nie mówią nic. Są czystymi wyrazami uczuć, jako takie zaś nie podpadają pod kategorie prawdy i fałszu. [16] Jest to tzw. emotywizm skrajny, który sprowadza etykę do poziomu rozemocjonowanego bełkotu. Ayer, świadomie lub nie, miesza chęć manipulowania, która jest częścią relacji nadawca – odbiorca z faktyczną wartością argumentu, która jest niezależna od takiego stosunku.
C.L. Stevensonowi emotywizm zawdzięcza z kolei swój rozwój do wersji umiarkowanej, która redukuje zdania etyczne do wyrażania określonych postaw. Emotywista umiarkowany w polemikach moralnych skłonny jest wybierać terminy niosące ze sobą znaczenie poznawcze razem z emotywnym, aby lepiej przekonywać rozmówcę do swego stanowiska. Stevenson nazywa to używaniem „definicji perswazyjnych”. Słowo „gwałt” użyte zamiast frazy „stosunek seksualny wymuszony na drugiej osobie” wywołać ma silną reakcję emocjonalną a przez to także i zajęcie odpowiedniego stanowiska moralnego. W krótkim słowie zawarta jest większa siła moralna niż w rozbudowanej frazie [17]. Stevenson posługuje się tą samą argumentacją, którą opisuje, ma ona więc dokładnie tę samą wartość. Czyniąc etykę emotywną, czyni nią również własną argumentację.
W książce After Virtue (Dziedzictwo cnoty) MacIntyre powiada, że niezależnie od wszystkich swych udoskonaleń i wysubtelnień emotywizm i tak pozostaje poronioną koncepcją etyczną, gdyż stara się zamazać to, co rzeczywiście istotne w polemikach etycznych i postawach moralnych, a mianowicie ludzkie cechy, które czynią życie sensownym i celowym. Jakie to cechy? Wedle MacIntyre'a o kształcie życia moralnego decydują cnoty, a najlepsze ich ujęcie znajdujemy u Arystotelesa i rozwijającego jego koncepcję Tomasza z Akwinu. MacIntyre twierdzi, że emotywizm, jako koncepcja etyczna, tak dalece zadomowił się we współczesnej kulturze, że można by go wręcz ująć jako społeczny emotywizm, który wszystkie sądy moralne uznaje za wyraz naszych uczuć i nic więcej. W tej sytuacji nikt nie ma prawa dawać prymatu jednej postawie moralnej przed drugą, obie bowiem są tylko ekspresją subiektywnych uczuć. MacIntyre ujmuje złowrogie konsekwencje takiej sytuacji następująco: „Jaka jest ostatecznie najgłębsza społeczna treść emotywizmu? Otóż zaciera on wszelkie rozróżnienie pomiędzy manipulatorskimi i niemanipulatorskimi stosunkami społecznymi [...] Inni są zawsze środkami, nigdy celami” [18].
Podsumowanie
Emotywizm jest w gruncie rzeczy naukowym prostactwem, bezmyślną pseudoteorią, której jedynym celem jest zatarcie różnicy pomiędzy manipulowaniem i niemanipulowaniem w komunikacji międzyludzkiej oraz uzasadnienie werbalnej przemocy wobec drugich. Nie wyraża żadnej racjonalnie zbudowanej teorii moralności i uniemożliwia sensowny dialog na temat tego, co jest dobre a co złe.
Całkowicie subiektywny osąd moralny nikogo by nie przekonał, zatem argumentujący musi dokonać „uniwersalizacji” swojego stanowiska, czyli wyjść poza własny punkt widzenia i poza własne preferencje, aby to, co głosimy, zazębiało się z preferencjami i perspektywami osób, które pragniemy przekonać. Oznacza to, że obaj dyskutanci muszą korzystać ze wspólnego zasobu kulturowego, żeby w ogóle móc się zrozumieć, podczas gdy emotywizm redukuje dyskusję do wrzasków i wzajemnego okładania się pięściami, bo do tego żadne argumenty nie są potrzebne, wystarczy naga przemoc.
Jeżeli jednak żadne z przeglądanych kryteriów nie trafia do przekonania, to może skorzystać z wartościowania inteligencji maszynowej:
__________
- Polecam artykuł „Jak rozwijają się zmysły u dziecka”. Bardzo dobrze wprowadza w zagadnienie. (dostęp 2020.11.25)
- Koncepcja, z którą się raczej zgadzam to zasada teatru jednego aktora. Zgodnie z nią każdy odgrywa jakąś rolę w społeczeństwie, a te, które są społeczeństwu przydatne, są także nagradzane. Ktoś, kto nie znalazł sobie żadnej przydatnej dla społeczeństwa roli, zostaje przezeń odrzucony i najczęściej umiera z głodu. Role takie mogą być bardzo zróżnicowane. Np. żebrak spełnia potrzebę otoczenia troską osób anonimowych ze względu na różne przesłanki. Jedni, dając jałmużnę, czują się lepsi, inni rozgrzeszeni, jeszcze inni sądzą, że zbierają zasługi przed swoim bóstwem… Grunt, że sypną groszem.
- Jednym z bardziej zakłamanych systemów jest anglosaski system prawny, w którym m.in. osobie niewinnej zostaje zmniejszona kara tylko za to, że się przyzna do – niepopełnionej – zbrodni.
- Głuchy telefon: rząd osób przekazuje sobie nawzajem szeptem wiadomość od pierwszego do ostatniego członka szeregu. Jeżeli po głośnym odsłuchaniu wyniku, okazuje się różnym od oryginału, rozpoczyna się sprawdzanie, kto dokonał przekłamania. Osoba, która przekłamie najwięcej transferów – przegrywa.
- Istnieje kilka dobrych poradników, np. Dreeke R., Stauth C.: Jak czytać ludzi; Houston P., Floyd M., Carnicero S.: Poznaj prawdę. Agenci CIA zdradzą Ci, jak przekonać każdego, by powiedział wszystko i tych samych autorów: Anatomia kłamstwa. Agenci CIA pomogą ci wytropić fałsz – zdradę – nielojalność – oszczerstwo – plotki.
- Encyklopedia PWN, Emotywizm (dostęp 2020.11.23)
- Łyko Z.: Etyka, ISBN 83-921506-6-X, Podkowa Leśna 2006, Wydanie 1, s.30
- Berkeley G.: Treatise concerning the Principles of Human Knowledge (Traktat o zasadach poznania ludzkiego), 1710
- Hume D., Badania dotyczące zasad moralności (dostęp 2020.11.23)
- Łyko Z.: Etyka, s.70
- Cameron-Bandler L., Lebeau M.: W niewoli uczuć, ISBN 83-87957-43-7, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne 2001, Wydanie 3
- Tatarkiewicz W.: Historia Filozofii, ISBN 83-01-13853-X, Wydawnictwo Naukowe PWN 2004, Wydanie 17, t.3, s.230
- Tamże, s.231
- Tamże, s.341
- Ayer A.J.: Language Truth and Logic, London 1936r., s.107
- Tamże, s.91
- Vardy P., Grosch P., Etyka. Poglądy i problemy, ISBN 83-7150-059-9, Zysk i S-ka 1995, Wydanie 1, s.94
- Tamże, s.96
Gdybym był racjonalistą, mógłbym upierać się, że Wszechświat jest obiektem Boltzmana, nieuchronnie powstałym w odwiecznej próżni.
Co jest łatwiejsze: być czarownikiem i wierzyć w Jedynego, czy być racjonalistą i wierzyć w samorództwo?
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo