kaminskainen kaminskainen
897
BLOG

Szok estetyczny: Strawiński, Lutosławski, Xenakis

kaminskainen kaminskainen Kultura Obserwuj notkę 3

Szok estetyczny z samej swej natury jest już taki, że doznajemy go w zetknięciu z czymś szokująco nowym i odmiennym: w życiu bym nie wpadł, że jest możliwa taka muzyka! Ma przy tym właśnie muzyka tę przewagę, że, jako sztuka niezwykle zmysłowa, oddziałująca bardzo bezpośrednio na słuchacza i jego układ nerwowy, dostarcza przeżyć bardzo intensywnych; stąd i słowo "szok" można tu rozumieć całkiem dosłownie. Oczywiśćie poezja lub malarstwo mogą być "szokujące", ale rzeczywistego doznania szoku raczej nie dostarczają. Tymczasem gdy zawleczemy spokojnego mieszczucha na koncert ostrego rocka lub jazzowej awangardy możemy być pewni, że na jego twarzy odmaluje się właśnie szok. Taki, jakiego doznałby człowiek nagle wyrwany ze snu na torach kolejowych przez gnający szaleńczo pociąg, który za moment go stratuje.

Jako że przeciętny mieszczański meloman zatrzymał się na wieku dziewiętnastym, doświadczeniem szokującym będzie dla niego już stare, poczciwe Święto wiosny Igora Strawińskiego, balet napisany w latach nastych XX wieku. Była to wówczas prawdziwa "muzyka współczesna", na którą publiczność reagowała z należytym oburzeniem, podobno nawet zagłuszając wykonanie tego niezbyt przecież cichego dzieła: tak było szokujące i obrazoburcze dla ówczesnego smaku (brak podobnych reakcji w naszych czasach może świadczyć o tym, że nasza epoka nie ma wyrobionego smaku - co nie musi być wcale złe; drugie wytłumaczenie jest takie, że staliśmy się otępiałymi, "poprawnymi" bydlętami, niezdolnymi do wyrażenia sprzeciwu, choćby i na widok galeryjnych idiotyzmów czy muzycznego blekotu). Rzeczywiście w czasach, gdy w przybytkach muzyki snuły się jakieś neoromantyczno-postwagnerowskie opary, dziarski witalizm Strawińskiego musiał szokować i oburzać. Ten "ludowy" witalizm i prymitywizm miał swój odpowiednik także w muzyce Beli Bartóka (Allegro barbaro). Później obaj panowie podążali w kierunku neoklasycznej rafinacji, ostatecznie zapisując się w historii jako najwybitniejsi kompozytorzy pierwszej połowy XX wieku (obok impresjonistów, Wiedeńczyków i Szymanowskiego - no i pewnie Mahlera, i Ivesa). Strawiński był neoklasyczny w wyrazie i w duchu nawet, gdy komponował na sposób Weberna.

Samo Święto wiosny to muzyka zdecydowanie "czadowa", rąbana i odmładzająca. Gorąco polecam. Klasyczny meloman będzie zaszokowany klasycznie, całkiem w duchu publiczności współczesnej Strawińskiemu (bo on właśnie ma smak dziewiętnastowieczny!), natomiast ambitny fan rocka będzie zaszokowany pozytywnie - że w ogóle jest możliwa tak czadowa muzyka poważna! Testowałem wielokrotnie, to wiem. Dla mnie było to również nielada doświadczenie, kasetę z tą muzyką nieomal zajechałem. Oczywiście "prymitywizm" tej wczesnej muzyki Strawińskiego należy rozumieć w kontekście ówczesnej kultury muzycznej: Strawiński wyrwał się gwałtownie z dekadenckiego przerafinowania i niezdecydowania, a przejrzystość i rąbaną prostotę swej muzyki zrównoważył złożonością w warstwie metrorytmicznej i agogicznej: do tego stopnia, że bodaj Slonimsky odczuł potrzebę przetransponowania całego jego dorobku na "rockowe" metrum 3/4. To była także istotna innowacja tej muzyki.

Lutosławski to była całkiem inna bajka i skok w głęboką wodę; po prostu wpadało się w to głową w dół i już się nie wiedziało, gdzie dół a gdzie góra. Zdumienie totalne i dezorientacja - nawet już po Webernie i wczesnym Pendereckim. Miałem tę kasetę z III Symfonią, Łańcuchem III  i Partitą  w wersji kameralnej. Niby po prostu "muzyka współczesna" z typowym u początkującego wrażeniem rozchwiania, wiotkości, niestałości i "niekonkretności" - ale jednak Lutosławski jest inny, jeden w swoim gatunku. Sporo o nim zresztą pisałem i zawsze z podziwem, hołdująco (żaden wstyd oddać hołd wybitnemu twórcy). Szukałem w tym widmowym labiryncie jakiejś nici przewodniej, jakichś włókien czy choćby znaków, które mnie przeprowadzą na drugą stronę. Znalazłem pod koniec symfonii: fragment o przepięknej harmonii, przynoszący jakieś ukojenie po całym tym wielkim dramacie, z rozmysłem tam przez Lutosławskiego zamieszczony. Dziś z kolei płynę po falach tej symfonii z niemałą wprawą, prując nawet czasem fale - ale jakoś ten smak ukojenia na końcu mi się zapodział, nie mogę go odnaleźć - a było to coś wyjątkowego. W każdym razie to na Lutosławskim nauczyłem się pływać, zamiast tonąć w odmętach muzyki współczesnej - przyznajmy, często trudnej i niegościnnej.

Xenakis dołączył do moich ulubieńców dosyć niespodziewanie. Człowiek renesansu i solidny umysł: matematyk, inżynier, architekt i kompozytor. Z początku jakoś nie bardzo na niego zwracałem uwagę - ot, wiadomo że jest wybitny i czegoś tam się czasem wysłucha. Odmianę przyniosło dwupłytowe wydawnictwo z wytwórni Naive, prezentujące dzieła kameralne i solistyczne: na kwartet smyczkowy, na wiolonczelę, na skrzypce i fortepian (genialne Dikhtas) itd. Co się wówczas ze mną stało? Tak jakby zaszła jakaś nieodwracalna reakcja chemiczna w mózgu: ta muzyka jest niesamowita, działa jak zastrzyk w sam rdzeń kręgowy! Niesamowite zważywszy na to, że Xenakis komponował programowo w oderwaniu od wszystkiego, co skomponowano wcześniej; jego muzyka unika jak ognia reminiscencji i reaktywności - nie pochodzi od innej muzyki, tylko z przetworzenia abstrakcyjnych, matematycznych modeli i idei! Powinna być więc bezduszna i bezbarwna - tymczasem na jej opisanie należałoby użyć słów podobnych, ale znaczeniowo zupełnie innych: bezwzględność zamiast bezduszności - mamy do czynienia z bezwzględną, na nic się nie oglądającą realizacją pewnej abstrakcyjnej idei, stąd muzyka ta bywa odbierana jako brutalna czy pełna siły (uważam to za rodzaj niezrozumienia); jednolitość zamiast bezbarwności: ta muzyka nie jest niczym "zabarwiona", nie budzi żadnych skojarzeń, do niczego nie nawiązuje i niczego nie pragnie opisać: jest tylko samą sobą, światem dla siebie. I właśnie ta bezwzględna abstrakcyjność i monolityczność jest wielką siłą tej muzyki: ona się nie starzeje. Nie ma to, jak konstrukcyjna solidność!

Później już inaczej słuchałem wczesnych utworów orkiestrowych czy perkusyjnych Xenakisa, a do dzieł szczególnie ulubionych zaliczam Eontę na trąbki, puzony i fortepian. Nie ma drugiego podobnego utworu na świecie. Co prawda nie mniej mną wstrząsnęły wczesne dzieła Goyrgy Ligetiego (słyszymy je w filmie Odysea kosmiczna) - ale właśnie twórczość Xenakisa jako całość, choć ewoluująca ku uproszczeniom, przynosi pewną totalną jakość o mocy odmieniania świata (raczej wewnętrznego oczywiście). U Ligetiego były to raczej pojedyncze wstrząsy, stąd mój wybór padł na Xenakisa, kompozytora chyba jednak wybitniejszego.

"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Kultura