kaminskainen kaminskainen
3327
BLOG

Glapy i glapki

kaminskainen kaminskainen Rozmaitości Obserwuj notkę 3

Trzeba i z tym potężnym zagadnieniem się zmierzyć: glapy, czyli leszcze - i ich podlejsi krewni: krąp i rozpiór. Zagadnienie potężne, bo to podstawa naszego grunciarstwa rzecznego, tego odrzano-wislanego - a także jedna z głównych pozycji u spławikowców, także na jeziorach. Leszcz mógłby być herbową rybą Polski, co postulował niedawno Dariusz Dusza w swym felietonie - problem w tym, że konotacje ma raczej negatywne, "leszcz" wśród ludzi to frajer i jełop, a co najmniej naiwniak - a "leszczyk" to po prostu nic więcej, niż "płotka", czyli ostatni cienias. Tymczasem bezwzględnie należy docenić nie tylko sam gatunek, mający niemałe znaczenie przyrodnicze i gospodarcze, nie tylko naprawdę dobrej klasy mięso leszcza - ale i traktowanych tu przeze mnie po macoszemu "grunciarzy" i "gumofilców" (w ustach muszkarza obelgi te brzmią mniej więcej tak, jak "mohery"): by być naprawdę skutecznym pogromcą dużych leszczy, to trzeba już mieć pojęcie o łowieniu - trzeba wytrwałości, cierpliwości i sporo pracy (choćby nad rozpoznaniem łowiska, nęceniem, cichą zasiadką o zmierzchu i o świcie).

Jeśli już mówimy o leszczu, to mówimy o dużym leszczu - półtorakilowym i większym. To jest pełnowartościowe trofeum wędkarza i nielada kąsek w kuchni. Kto jadł leszcza wędzonego, ten wie; niektórzy znawcy kulinariów cenią leszcza wyżej nawet od karpia - ale liczy się tylko duży. Mały leszczyk, trzydziestocentymetrowy, to chuda, mizerna rybka niemożliwie naszpikowana ośćmi. Tyle warta, co i krąp - być może najpodlejsza nasza ryba o konsumpcyjnych gabarytach. Krąp od leszcza mało się różni, dla laika zgoła niczym; wprawne oko dostrzeże jednak różnice: krąp ma czerwonawe odcienie na płetwach i grubszą, mocniejszą łuskę. Łuska leszcza jest delikatna i obficie pokryta śluzem. Oczywiście w przypadku leszcza właściwego tj. dużego w ogóle nie wchodzi w grę pomyłka: po pierwsze wielkością bije krąpia na głowę (krąp kilogramowy to już okaz), po drugie wyrośnięty leszcz jest złoty, nawet złotobrązowy - widać już w jego pokroju ciała, połysku i barwie, i jakby w ogólnym wyrazie - wiek i doświadczenie. Ponadpółmetrowy leszcz jest rybą dostojną, budzącą wyłącznie sympatię i szacunek wędkarzy. Nikt nie powie o nim z pogardą: co za leszcz! - a wyłącznie z podziwem.

Łowimy leszcza tam, gdzie żeruje - czyli z dna zbiornika. Leszcze idą ławicą i ryją w dnie, zagłebiając się w mule do połowy ciała. Ich pysk wygląda niby to zwyczajnie, ale gdy już go rozdziawi - ujawnia swą przewrotną i złożoną naturę, przybierając postać czegoś w rodzaju składanego ryjka. Żeby myśleć poważnie o połowieniu ładnych leszczy, trzeba nęcić - długotrwale bądź doraźnie, całymi wiadrami zanęty lub skromnie i punktowo - ale trzeba podnęcić. Licząc na przypadek, może i złowimy jednego ładnego leszcza - ale raczej nie złowimy. W różnych zbiornikach leszcze mają różne upodobania - i tak np. w pewnym szczecińskim kanale skutecznie je przywabia melasa dodana do zanęty, a gdzie indziej lepiej podziała arak, lubczyk, czosnek lub anyż. Przynęty wszelakie, to co na wszystkie ryby spokojnego żeru. I łowimy - byle cierpliwie i konsekwentnie, no i jednak nie na oślep - coś już wcześniej o wybranej wodzie trzeba wiedzieć.

Branie leszcza też jest specyficzne - najsłynniejsze jest owo "wyłożenie spławika", kiedy leszcz podnosi przynętę z dna, przy okazji unosząc śruciny wyważające spławik. Niejeden początkujący wędkarz czeka z utęsknieniem na takie branie - żeby mu właśnie "wyłożyło". Choć leszcze są rybami wybitnie dla wędkarzy gruntowych i spławikowych, to jednak zdarza się, że nieźle biorą na spinning, a nawet na muchę. Słyszałem o przypadku, gdy morscy muszkarze szukający w czerwcu ostatnich belon trafili szczęliwie na stado wielkich leszczy - i sobie ich połowili na imitacje skorupiaczków, szczególnie w różowym kolorze. Niestety takiego farta można się nie doczekać. Takie wygłodniałe po tarle, morskie leszcze podobno biorą nawet na tobiasza - małą rybkę przypominającą srebrnego węgorzyka, ulubiony przysmak troci i płastug. Marny to swoją drogą los - być rybą i być pożeranym nawet przez leszcze!

W tym okresie tarłowym, wiosną oczywiście, leszcze dostają tzw. wysypki tarłowej, zwanej też perlistą. Wędrują do tarlisk, cześto zapuszczając się nawet do niewielkich dopływów, gdzie już czekają na nie wiosenni spławikowcy, spece od białorybu. W wielu mniejszych rzekach zresztą przebywają leszcze stale - są choćby w takiej Płoni, widywałem nawet spore sztuki, łowiono je zresztą. Są w Baryczy, wrocławskiej Bystrzycy, Inie. Piękne leszcze są w dolnej Gwdzie i Parsęcie, gdzie na odcinku "nizinnym" (czyli nie traktowanym jako "górski", łososiowo-pstrągowym) łowią je spece od przepływanki, feedera i bolonki. Znamienne, że ci znakomici nierzadko wędkarze, łowiący sobie najzupełniej legalnie i zgodnie z prawem, a ponadto kulturalnie i etycznie, są traktowani przez spinningistów szukających troci jak kłusownicy i "buraki", jakaś druga kategoria wędkarzy - czyli po prostu po chamsku są traktowani. Jest to oczywiście typowy efekt umasowienia - za łososiem i pstrągiem ugania się teraz pełno luda, i siłą rzeczy jest wśród nich coraz więcej chamstwa i buractwa, czującego zresztą nadzwyczajną nobilitację i wysubtelnienie na skutek dołączenia do "elity wędkarzy". Jak widać role się odwróciły: teraz to parsęccy spławikowcy są szlachtą i elitą, a chamy biegają ze spinningami, udając hrabiów.

Leszcz w ogóle jest bardzo płochliwy i wymaga wielkiej ostrożności. Nie widać tego na zatłoczonych, miejskich odcinkach wielkich rzek - ale co innego na spokojnym jeziorze czy na mniejszej rzece. Jedno nieuważne puknięcie w pomost czy w dno łodzi - i po zawodach. Kuzyn rozmawiał z wędkarzem łowiącym parokilowe leszcze w pewnym głębokim wyrobisku na terenie Szczecina. Nasłuchał się, ile trudu kosztowało go wytropienie tych ryb, następnie zatrzymanie ich w łowisku przy pomocy zanęty - no i oczywiście samo łowienie. Brały wyłącznie z bardzo dużego dystansu, i zawsze bardzo delikatnie i ostrożnie - w ogóle nie ma możliwości, by się do nich zbliżyć. I teraz byle bubek ze spinningiem okazuje takiemu wędkarzowi wyższość i lekceważenie - bo to "robaczkarz"! Doprawdy, on nawet nie jest w stanie ogarnąć własnej ignorancji i biedy. Kto ma pojęcie o łowieniu, ten nigdy w życiu w podobne tony nie uderzy. Być może takich durniów nie ma zbyt wielu, ale mi o takich donoszono - właśnie znad Parsęty.

A w pobliżu wspomnianego wyrobiska jest do dziś płytki, kanciasty akwen, rodzaj odnogi od kanału, dziś już zupełnie zarośnięty. Wspominany tu nieraz wujek, w latach szczenięcych, ciągnął tam piękne leszcze. Brały z płyciutkiej wody na pasikoniki. Któż by nie chciał tak sobie połowić, prawda?

Duży leszcz określany jest mianem "łopaty" - a to ze względu na swą rozłożystą budowę. Jego ciało jest bardzo wysokie i silnie bocznie spłaszczone - można powiedzieć, że w jakiś sposób leszcz odpowiada skalarowi (jeśli już odwoływać się do ryb akwariowych): jest szeroki, płaski i zwrotny. Czyli duże leszcze to "leszcze jak łopaty" - jest to określenie niezastapione, nie mające chyba równie trafnego odpowiednika. Jak duże są takie łopaty? Cóż, leszczowi spece legitymują się okazami cztero- i pięciokilowymi. Polskie leszcze są wielkie - czytałem niegdyś o węgierskim wędkarzu, który był w Polsce bardzo szczęśliwy, bo zaraz, jak zaczął łowić, to pobił rekord Węgier w leszczu. Jego okaz był ładny, ale jak na nasze warunki - wcale nie nadzwyczajny. A już zupełnie niesamowitą rzecz czytałem kiedyś w piśmie wędkarskim. Archeologowie na Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie dokopali się do resztek kuchennych, gdzie znaleźli m.in. szczątki ryb. Te wykopaliskowe sandacze i szczupaki były owsze, duże, ale prawdziwie imponujące rozmiary osiągały ryby spokojnego żeru. Znaleziono m.in. szczątki leszcza tak wielkiego, że aż nie jestem pewien, czy czegoś nie pokręciłem - otóż szacowano go na około 20 kg. Brzmi to niebywale, ale pamiętajmy, że jesiotry i bieługi w czasach średniowiecza także były dużo większe, niż w czasach współczesnych!

O krąpiach już wspomniałem - to pospolity podrybek biorący na wszystko i bez wielkiej ostrożności. Dobre do nabrania wstępnej, wędkarskiej ogłady przez najmłodszych - oraz jako ryba "zawodnicza", pozwalająca wygrywać zawody wędkarskie. Większą ciekawostką jest rozpiór - on się trochę od leszcza i krąpia odróżnia. Zwą go także sińcem, a Polska leży raczej na skraju zasięgu jego występowania. Spotykamy go więc tylko w północnej Polsce, szczególnie obficie w dolnej Odrze. Tamtejsi robaczkarze łowią je w wielkich ilościach, choć jest to ryba raczej podła. Kuzyn opowiadał mi o kimś, kto robi z nich potrawę a'la bigos. "Bigos z rozpiórów" - no cóż, mi dreszcz przebiega po plecach na same brzmienie nazwy tego specjału. Ojciec kiedyś nałowił z jednym swoim kolegą rozpiórów na zimnym kanale elektrownianym w Szczecinie - mówił, że to ryby cieńkie jak żyletki i że jest to coś najbardziej dla nich charakterystycznego. Może dlatego w Rosji soli się i suszy na zakąskę do wódki właśnie rozpióry?

"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Rozmaitości