O płotce już raz napisałem jakiś drobiazg, zwracając uwagę, że mała płoteczka to naprawdę śliczna rybka w akwarium: żywe zrebro z czerwonym okiem i takimiż płetwami. Charakter miewa zmienny, okazuje się: jedna z obserwowanych płoteczek była niezwykle żwawa i zarłoczna, szybko przeganiając dwie pozostałe wzrostem. Ogólnie pocieszne stworzenia, nawet jeśli trudno dopatrzeć się u nich pewnego sprytu i bystrości, jak u okoni. Niestety wszystkie zakończyły przedwcześnie żywot na skutek przegrzania wody w akwarium stojącym w pomieszczeniu sterowni na oczyszczalni ścieków.
"Płotka" w znaczeniu przenośnym to obrazowy synonim drobnicy, pospolitości, małego znaczenia w świecie (np. drobni przedsiębiorcy widziani oczami krezusów). Płotka właściwa, czyli ryba płoć, to chyba rzeczywiście najpospolitsza nasza ryba - mało wymaga od środowiska, tajże pod względem czystości wody. Jest przy tym przedstawicielem najliczniej u nas reprezentowanych karpiowatych i uchodzi za gatunek pośledniejszy. A jednak warto ją docenić - już ksiądz Kluk pisał, że jakkolwiek pospolita i zwyczajna, nie jest przecież rybą najpodlejszą w smaku. Dobrze przyrządzona może być i przysmakiem - choć witz w tym, że ryby najlepsze tym się wyróżniają, iż są znakomite prawie bez żadnych zabiegów kulinarnych. Z łososia, pstrąga czy lipienia przyrządzimy wyśmienity tatar, sandacza też można jeść niemal na surowo - ale już kleniom czy płotkom trzeba poświęcić trochę czasu, jeśli potrawa ma być znakomita. Ale jest jeden wyjątek: każda ryba okazuje się dobra, jeśli ją spożyjemy zaraz po złowieniu, na świeżo, zrobioną jeszcze nad wodą na patelni lub na patyku. I owszem, okoń nadal jest lepszy od płotki - ale płotka z ogniska też smakuje.
Ma też płotka zalety wędkarskie. Ot, choćby taką, że bierze o każdej porze roku, pomijając przerwę na wiosenne (jak to u karpiowatych) tarło. Nie jest wprawdzie jedyną rybą łowioną spod lodu, ale mało którą łowi się wówczas tak często: wiedzie prym wraz z okoniem, za nią drepcze leszcz, krąp i jazgarz, a potem to już ciężkie tematy i wielkie wyzwania: sieja, miętus; sandacz i szczupak mają od stycznia okres ochronny, choć z przerębla też dobrze biorą, bo zimnolubne - więc w grudniu także są na rozkładzie. A wracając do płotek - jeśli coś połowimy w kwietniu w jeziorze, to właśnie płotki - reszta ryb w zimnej wodzie jest nieruchawa i nieskora do współpracy. W kwietniu są jeszcze przed tarłem, a w maju już po - i też biorą. Biorą aż do późnej jesieni, potem znów mamy lód - i tak w kółko.
Bierze płotka na wszelkie robaczki, mączne pasty i ciasta, ziarna i kasze, skórki od chleba etc. - oczywiście najlepiej, gdy podnęcimy. Dawniej studiowało się książki z przepisami na skuteczne zanęty, mieszało w domu po nocach mielone biszkopty czy arachidy z płatkami owsianymi i różnymi dziwnymi dodatkami (a choćby anyż; leszcze w Szczecinie lubiły dodatek melasy) - dziś kupuje się gotowe zanęty w proszku w sklepach wędkarskich. Są oczywiście lepsze i gorsze. Nad wodą mieszamy je z wodą z naszego łowiska i, zależnie od potrzeb, dodajemy balast w postaci piasku, żwiru, a czasem nawet kamieni (przy silnym nurcie). Potem kule zanętowe do wody - i łowimy w smudze na przepływankę (w płynącej wodzie - w wodach stojących łowimy w punkcie nęcenia). Oczywiście najłatwiej łowić na grunt z koszyczkiem zanętowym, ale przepływanka jest metodą, spośród spławikowo-gruntowych, najszlachetniejszą (z tych tradycyjnych - bo potem doszły odległościówka i metoda bolońska - sama finezja i wielka kultura łowienia).
Kto rozgryzł przepływankę, kto umie dobrze poprowadzić zestaw i zaciąć rybę - ten może wziąć do ręki muchówkę i łowić z powodzeniem, i niemal z marszu, na słynną "dolną nimfę", metodę pozwalającą łowić ryby (zwł. lipienie) stojące głęboko i tamże żerujące. Cały pic to odpowiednio dociążone muchy imitujące kiełże i inne robale, zwane w świecie "polskimi nimfami", choć ostatnio częściej czeskimi (kwestia marketingu: Polacy łowili w ten sposób dużo wcześniej, w ogóle w łowieniu pokazujemy znakomitą inwencję i nieskrępowanie). Mylą się więc moim zdaniem ci muszkarze-konserwatyści, którzy pogardzają "dolną nimfą" - to metoda wywodząca się z klasycznej przepływanki, finezyjna i jak najbardziej "muchowa" w swej istocie. Skoro już tak zeszliśmy na te manowce, zatoczmy kółeczko: na nimfę można także wydłubywać płotki. Są spece, którzy ciągną na Odrze płotki po 30-40 cm - właśnie na nimfki. Kilku wrocławskich muszkarzy łowiło na zalanych łąkach podczas powodzi w 1997 roku - na małe, lekkie (bezołowiowe) nimfki brały im m.in. piękne płocie i leszcze.
Nie byłem nigdy wytrwałym spławikowcem, a w czasach szkoły średniej oddałem się właściwie bez reszty spinningowi (najbardziej upodobałem sobie łowienie na Płoni), potem jeszcze doszła mucha. A jednak swoje przygody płotkowe pamiętam bardzo dobrze i nawet tęsknię za dorodną płotką trzepoczącą się na końcu zestawu. Pamiętam, gdy jako małolat stanęłem na szczecińskim jez. Głębokim w pobliżu wędkarza, który sobie to miejsce od dawna nęcił - płotki i wzdręgi przypływały tam na żer jak kury. Nałowiłem wtedy sporo tych ryb, gdzieś tak pół na pół płotki z wzdręgami - była świetna zabawa, a ryby naprawdę ładne. Zwłaszcza jedna płotka. Jednym z moich "archetypowych" obrazków wędkarskich jest branie dorodnej płotki przy samym brzegu, pod trzciną - wcale nierzadkie. Wspominam takie chwile z wielką przyjemnością. Pamiętam też dwa obrazki z łowienia płoci, które przy okazji dobrze charakteryzują mojego ojca. Raz łowiliśmy w pewnym podszczecińskim jeziorku, zakończonym takim kanałkiem, gdzie często można było złowić szczupaka lub lina (właśnie w tym kanałku). Z samego wieczora zaczęły się dobre brania, a najładniejsze płotki i wzdręgi złowił właśnie ojciec swoją sześciometrową, niebieską tyczką marki Germina (DDR): pamiętam, jak stał nieco bezradnie z wygiętą wędką i trzepoczącą się rybą, wołając o pomoc podebraniu i obawiając się zerwania przez rybę przyponu - i ktoś z podbierakiem przyszedł. Innym razem podnęciliśmy siekanym ziemniakiem w mundurku miejscówkę na jeziorze w Nowogardzie, i następnego dnia brały tam bardzo dorodne płotki. I znów ktoś musiał ojcu pomagać z tymi rybami, a byłem to ja. I jeszcze mi się oberwało za to, że nie umiałem przytrzymać płotki tak, by się nie ruszała - więc ta waliła ogonem w pomost (naprawdę ładna sztuka), płosząc pozostałe ryby. Ale przecież zadanie było ponad moje siły - miałem małe, dziecięce ręce, a ryby są śliskie!
Wspominaliśmy parę razy o wzdrędze, więc teraz ją w końcu przygwoźdźmy. Jest to ryba bardzo podobna do płoci, różni się niuansami - przeważnie bardziej złocista, niż srebrna, oko ma też raczej złociste, niż czerwone, płetwy bardziej jaskrawoczerwone (stąd jej popularna nazwa: krasnopióra), pysk skierowany jakby bardziej ku górze. Gatunek bardziej, powiedziałbym, charakterystyczny od płotki - płotki są z grubsza wszędzie, na płyciznach i w toni, łowimy je z powierzchni i z dna; krasnopiórki są zdecydowanie bardziej "powierzchniowe", lubią płytkie, podgrzane, przejrzyste wody, trzciny. Co ciekawe, nieźle biorą na spinning, na maleńkie obrotówki (brały mi nawet na większe, takie typu long nr 1), świetnie też nadają się do muchowania (lepiej, niż płotki). Inna ciekawostka: nazwa "wzdręga" wywodzi się od pstrąga (podobieństwo jest widoczne gołym okiem), na którego w dorzeczu środkowej wisły mówiono dawniej "bzdręga". Są to zresztą jedne z piękniejszych i dźwięczniejszych polskich słów, niosących kwintesencję tej szeleszczącej mowy - obok moich ulubionych brzasków, jutrzni i źdźbeł.
"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości