kaminskainen kaminskainen
1908
BLOG

Karaś & lin jak słońce i księżyc

kaminskainen kaminskainen Rozmaitości Obserwuj notkę 9

Niby to karaś ma być słońcem, a lin księżycem - choć to lin jest rybą dużą i cenną, a karaś pospolitym "podrybkiem". Jako że jednak nie chodzi o odwzorowanie, a o symbolikę bardziej mityczną, wyobraźniową - to tak mi pasuje. W mojej wyobraźni karaś jest rybą-słoneczkiem, a lin księżycem.

Karaś - bo w sumie prawie okrągły, taki garbaty i spłaszczony. Złocisty przy tym, z wyrazistym rysunkiem łuski. Ma wiele cech zbieżnych z karpiem (duża łuska podobna jak u sazana, płetwa grzbietowa), rybą herbową wielkiej rodziny karpiowatych. Karaś leżący na dłoni - jest jak uśmiech. Miło popatrzeć. Łatwo wypatrzeć karasie w słoneczny, letni dzień w jakimś stawiku czy oczku wodnym na skraju miasta czy na wsi - w takich zbiornikach często żyją tylko karasie. Często towarzyszą im liny. Jeśli zbiornik jest nieco większy, pojawiają się okonki, cierniki, szczupaczki, płotki i wzdręgi. Jeśli przez taki stawik przepływa strumień, a rzecz rozgrywa się choćby na Pomorzu - w stawku często siedzi jakiś pstrąg... No, ale wracamy do bohaterów notki.
Karasie to na ogół drobnica, ale trafiają się wody, gdzie można złowić karasia przekraczającego półtora kilo wagi, a sztuki po 30-40 dkg łowi się regularnie. Nie są to już na ogół te maleńkie, zakarasione oczka wodne (choć i tak bywa), tylko jakieś większe, płytkie jeziora z bogatszym składem ichtiofauny. Tam już karasi trzeba szukać. Mój wujek łowił je w większych ilościach na pewnym podszczecińskim jeziorze na ochotkę (meleńka, czerwona larwa) - zawsze przed świtem i o świcie, zawsze przy samej trzcinie. Bydlątko jest żywotne i ma małe wymagania tlenowe, więc we wannie lądowało jeszcze całkiem żywe. Lało im się wodę i było widowisko. Niektóre były naprawdę ładne, sądzę że spokojnie sięgały 35-ciu centymetrów. Tak się im intensywnie przyglądałem, że raz o mało nie wpadłem do wanny - ostatecznie zmoczyłem tylko ręce, które mi się ześlizgnęły z brzegu tej naszej poniemieckiej balii.
Innego roku na tym samym jeziorze łowiliśmy w środku dnia i wieczorem - i brały tylko płotki, nawet ładne. Przy trzcinie też, ale zwykle jednak dalej, co mnie praktycznie wykluczało z udziału w wędkarskich radościach - miałem wówczas tylko 3-metrowego bambusa bez kołowrotka. Ojciec wyczaił tam liny, które łowił na pęczak swoją 6-metrową tyczką marki Germina - kilka mu się udało przechytrzyć.
O karasiach warto jeszcze wiedzieć i to, że oprócz złotego, klasycznego karasia są jeszcze tzw. japońce - karasie srebrzyste. Większość dzisiejszych karasi to krzyżówki, których przynależność gatunkową trudno ustalić - czysty fenotyp złotego karasia zanika na skutek mieszania z japońcem właśnie. Japoniec z kolei to taka dziwna ryba, która występuje tylko w rodzaju żeńskim. Tarło odbywa z innymi karpiowatymi, które się napatoczą. Coś tu nie gra, prawda?
Karaś jest nie do zdarcia - przetrwa najcięższą zimę z wodą przemarzającą do samego dna - zagrzebany w mule. Jest jak robactwo: pojawia się w byle bajorze i mnoży się na potęgę. Akurat w jego przypadku mechanizm zasiedlania nowych zbiorników jest dobrze poznany: ikra karasia, oblepiająca wodorosty, ma bardzo odporną "skórkę" i przeżywa tranport w kaczych wnętrznościach (połykana jest oczywiście wraz z zielskiem). Część z takiego transportu zawsze trafi do jakiegoś nowego dołka czy basenu p-poż.
Dodajmy jeszcze, że wszechobecne złote rybki w dziesiątkach niekiedy dziwacznych odmian (welony, lwie główki itp.) - to także są zwykłe karasie, tyle że "rasowe", wychodowane w Chinach, gdzie w chodowlę karpii i karasi bawiono się już od pradawnych czasów. Przetrwał jednak i "karaś właściwy" w formie dzikiej - i bardzo dobrze.
Najlepszy w śmietanie.

Lin - księżyc, bo urodę ma doprawdy niezwykłą, księżycową. Jest również, podobnie jak osławiona japońska ryba-księżyc, trujący - tyle, że nie aż tak i tylko w stanie surowym. Także ostrożnie z tym nożem w trakcie patroszenie i skrobania. Dotyczy to również węgorza.
Aż trudno zabrać się do tej ryby. Z kuzynem orzekliśmy, że chyba właśnie lin jest najpiękniejszą rybą naszych wód. Duży lin to także jedno z najcenniejszych trofeów - byle pętak takiego nie złowi. Właśnie w przypadku lina szczególnie wielki jest rozdźwięk pomiędzy notowanymi rekordami wędkarskimi a faktycznymi możliwościami tej ryby. Rekord Polski wynosi od paru lat coś koło 4,5 kg, ale przez wiele lat oscylował, z tego co pamiętam, w pobliżu 3,5 kg. Tymczasem rybakom trafiają się podobno liny o masie 6-8 kg. Nawet sobie nie wyobrażam, jak taki lin może wyglądać. Te największe uchodzą, chyba słusznie, za ryby nie do złowienia. Być może szanse wędkarzy wzrosły po upowszechnieniu, wymyślonej na duże karpie, tzw. metody włosowej. Ogólnie jednak opinia jest taka, że na branie takiego starego lina można liczyć tylko przy zastosowaniu najdelikatniejszego zestawu - który z kolei nie daje żadnych szans wyholowania takiej ryby. Lin jest silny jak byk - i miałem okazję się o tym przekonać. Próba zarzymania go wędką na siłę w miejscu skończy się rozgięciem lub złamaniem każdego haka, tudzież zerwaniem każdej żyłki (mówię o zestawie linowym - choć przy hipotetycznym zastosowaniu dorszowego lin najpewniej rozerwałby sobie w tej walce szczęki).
Wracając do tej urody: lin widziany w wodzie jest ciemy, niemal czarny; wyjęty z wody okazuje się "miedzainą torpedą" o dziwnym, fioletowawym poblasku (te tajemnicze odblaski, jakby druga warstwa ubarwienia - także np. u takiego plebejskiego jazgarza - to zapewne gra światła spowodowana określoną, krystaliczną strukturą rybiej substancji odblaskowej, guaniny). Czasem zresztą jest bardziej złoty, oliwkowy czy brązowoczarny. Budowa zdecydowanie mocna, łuska drobna i głęboko osadzona, upłetwienie charakterystyczne - płetwy są ciemne i zaokrąglone, co szczególnie rzuca się w oczy w przypadku ogona. Pysk, co ciekawe, lekko skośny ku górze - choć nęci się i łowi lina zwykle na płytkim dnie.
Zdarzają się piękne liny w niewielkim, płytkim zbiorniku - i to jest widowisko. Stałem raz nad takim ni to stawem, ni rozlewiskiem - i jak taki dwukilowy lin koło mnie przepłynął, to aż się przestraszyłem. Adrenalinę taka torpeda podnosi. Po chwili zobaczyłem całe stado skupione w narożniku tego bajora. Ciekawe, że w grupie tej stał też ogromny kleń, taki jakiego rzadko się widuje; o tyle zrozumiałe, że stawik miał połączenie (co prawda przez rurę) z pobliską rzeczką.
Dość często widywałem liny na Płoni - śmieszny był przypadek z tym, który leżał sobie na boku na piaszczystym dnie, częściowo schowany pod korzeniami. Gdy się zbytnio zbliżyłem, czmychnął bardzo żwawo - w ogóle nie wyglądał na chorego. Zresztą filmy podwodne pokazują, że ryby potrafią odpoczywać leżąc na boku wręcz jedna na drugiej. Znany jest ten zwyczaj u leszczy, ale potwierdzony również choćby i u troci (pstrąga morskiego).

To już chyba tyle o rybie, której nazwa funkcjonuje jak obiegowy banał (ach, ten lin to wstrętna ryba!), a która jest w istocie równie nieznana, jak pozostałe nasze ryby. A przecież mogłyby powstawać tak ciekawe filmy przyrodnicze! Tymczasem kręci się tylko o rekinach i rafie koralowej, ewentualnie o łososioach. Widziałem film kręcony nocą w jakimś polskim jeziorze (jakaś regionalna TV to kręciła) i byłem zauroczony. Właśnie linami i węgorzami. Był też dorodny szczupak...

"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (9)

Inne tematy w dziale Rozmaitości