Okoniowate to specyficzna, kolczasta rodzinka - "herbowa" dla rzędu okoniokształtnych. U nas występują trzy gatunki, które można ułożyć w hierarchiczną pakę, od największego do najmniejszego: sandacz, okoń, jazgarz. I chyba najlepiej zacząć od okonia.
Możemy sobie pozwolić na nazywanie okonia po prostu "okoniem", gdyż jest to jedyny u nas gatunek z rodzaju perca. Ściślej, jest to Perca fluviatilis, czyli okoń rzeczny. Owszem, spotkamy go właściwie w każdym cieku, który można od biedy uznać za rzekę (z wyjątkiem typowych potoków górskich, choć już w Dunajcu i Białce Tatrzańskiej nie ma problemu - a to na skutek oddziaływania ichtiofauny zbiornika zaporowego) - ale największe rosną w dużych, głębokich jeziorach, zaporówkach i zalewach. Są wielkie okonie także w słonawym zaledwie Bałtyku - właśnie teraz, po tych mrozach, byłaby zapewne szansa, by połowić je spod lodu, około kilometra od brzegu, gdzie głębokość sięga 10 metrów. Wyobraźcie sobie takie łowienie! Sam nie miałem okazji, ale słyszałem o tym od miejscowych.
Oczywiście pojedyncze, kapitalne okonie (nawet dwukilowe) łowi się w dużych, średnich, a nawet małych rzekach (znajomy wyjął lata temu okonia kilogramowego z Płoni - i to było coś; mój rekord okoniowy z Płoni to 35 cm) - a także w gliniankach czy kanałach. Ale kto chce zakosztować emocji łowcy wielkich okoni, ten powinien sobie wyszukać duże jezioro lub zaporówkę - i podrążyć temat. Przyda mu się na pewno łódź...
Urodziwe i bystre jest to stworzenie - i mówię to z całą odpowiedzialnością. Poznawaliśmy cwaniactwo okoni zamieszkałych w akwarium kuzyna. Przy katatoniczym szczupaku - towarzyski i ciekawski okoń wręcz błyska inteligencją (potwierdza to także klasyczny test z przynętą umieszczoną za szybą - okoń szybko rezygnuje z jałowych ataków, w przeciwieństwie do szczupaka, który jest zdolny do walenia w szybę bez końca). Poluje stadnie, napadając stada ukleji, słonecznic, sielaw lub stynek. Gdy na środku jeziora woda nagle zaczyna się gotować od ataków drapieżników, a spanikowana drobnica wyskakuje nad powierzchnię (gdzie już czekają na nią mewy) - mamy do czynienia właśnie z atakiem okoni.
Okoń, jak wiele innych ryb (np. pstrągi), jest gatunkiem bardzo elastycznym, przystosowującym się do warunków i tworzącym tym samym rodzaj lokalnej odmiany czy formy ekologicznej - także w ramach jednego akwenu. W złożonym, rozległym ekosystemie, jakim jest duże jezioro, takie jak powiedzmy Miedwie czy Mamry, spotkać możemy kilka form okonia - jak choćby przybrzeżne "trzciniaki", barwy oliwkowej i stonowanej, na ogół niewielkie - i dorodne okonie "toniowe", garbate, wypasione, żerujące wyłącznie na rybach i pięknie, intensywnie wybarwione (wyraźne pasy, rażąca czerwień płetw, no i wielgachna gęba).
Okoń należy do ryb najsmaczniejszych - sam pamiętam, jak z 20 lat temu rzucili do rybnego świeżego okonia w lodzie - dorodnego, z Zalewu Szczecińskiego. Ludzie się ustawili w kolejce i chyba wszyscy brali te okonie! To jedno ze wspomnień przypominających mi, że ludzie swój rozum jednak mają i że ta telewizja ich tak do końca chyba nie zidioci, nawet jeśli na to zgoła wygląda.
Okoń jest też rybą dla każdego - pierwszą zdobyczą początkującego moczykija jest często mały okonek, złowiony na robala. Ale duże "garbusy" to już gratka dla koneserów i specjalistów; są w stanie zaspokoić gusta najwyrafinowańsze, także muszkarskie. Zanotowany rekord Polski to co prawda nieco ponad 2,5 kg, ale są jeszcze wody, gdzie łowi się sztuki DUŻO większe - i nie gada o tym za głośno. Ponoć takie największe pasiaki, nawet 4-5 kilowe (!) zmieniają się na starość - mają nieco inny pokrój ciała, zanikają im te charakterystyczne pręgi...
Na koniec dodam, że to jedna z ryb łatwiejszych do zaobserwowania i rozpoznania: wystarczy przejść się nad jeziorem po pomoście, popatrzeć pod zacumowane łódki - i przeważnie wypatrzymy okonie, czasem nawet duże. Rozpoznajemy je oczywiście po pręgach i ogólnym wyglądzie, nie do pomylenia z żadną inną rybą. Ciekawostką jest fakt, że, jak donoszą wędkarskie wygi, stanowiska okoni zmieniają się na takie, które zapewniają im spokój od wędkarzy; innymi słowy, coraz częściej szukamy okoni tam, gdzie się ich nie spodziewamy i gdzie ich być nie powinno. Pokazuje to zdolności przystosowawcze tej ryby - okoniowi wyginięcie raczej nie grozi!
Sandacz to z kolei "starszy kolega" okonia. Z wyglądu można go określić jako formę pośrednią między okoniem a szczupakiem: płetwy grzbietowe, pręgi, faktura powierzchni (gruba skóra, drobna, ostra łuska, rodzaj odbłysku) i ogólny charakter okoniowaty - za to podługowatość, drapieżnicka zębatość i "wyścigowa" forma po szczupaku. Nie na darmo sandacz po angielsku to pikeperch (dosłownie: szczupako-okoń, lub szczupaczy-okoń).
Ryba dawniej podobno typowo rzeczna, ale na skutek zarybień zasiedla dziś wiele jezior, w niektórych stanowiąc dominantę i szczyt piramidy pokarmowej (wyróżnia się nawet typ jeziora sandaczowego, charakteryzującego się m.in. mętnością wody - sandacz bardzo nie lubi światła i kryje sie przed nim jak może); powszechny jest też oczywiście w zaporówkach, za którymi ja nie przepadam (Marek Szymański nazywa je słusznie "zepsutymi rzekami"). Żarłoczny drapieżnik - od speców wiem, że bardzo trudno go chodować na materiał zarybieniowy, bo sandałki-maluchy ciągle pożerają się nawzajem; po dowiezieniu narybku na miejsce zarybiania, w worku czy baniaku jest już tylko połowa rybek - druga połowa jest w brzuchach pierwszej połowy - no mają problem z tym sandaczem fachowcy...
Sandacz był dawniej rybą nie dla każdego - łowienie go na żywca, a zwłaszcza na spinning, było dużo bardziej wymagające, niż łowienie szczupaka czy okonia. Od czasu jednak, gdy rynek podbiły tzw. miękkie przynęty spinningowe, wykonane z silikonu i obciążone ołowianą główką (łatwo je prowadzić po samym dnie, co jest zwykle warunkiem złowienia sandacza, są przy tym tanie i po zerwaniu jednej nawet ostatni ochlapus ma w zapasie kolejną "gumę"), sandacz stał się jedną z powszechniej łowionych ryb, przynajmniej w dużych rzekach i w dużych miastach (dziwne to może, ale jesienią sandacze gromadzą się chętnie na miejskich odcinkach Odry i Wisły: lubią chyba porty, filary mostów itp.). Ja jakoś nie mam do sandaczy szczęścia, łowiłem na razie tylko małe sztuki - kiedy szedłem na sandały, to akurat nie żerowały. W tym roku miałem taka przygodę w Łebie; poprzedniego dnia początkujący wędkarz złowił 3 sandacze o łącznej wadze ok. 10 kg, a kolejny, wielki jak noga (ok. 7-8 kg!) złamał mu wędkę; ale jak ja poszedłem, to oczywiście nie brały! postaram się to jednak nadrobić.
Wspomniałem, że przynętę umieszczamy czy prowadzimy przy dnie lub na dnie - ale na styku dnia z nocą, gdy sandacz żeruje aktywnie, łowimy go często przy samej powierzchni - ogólnie tam, gdzie poluje. Czasem nawet przy samym brzegu. Ale im późniejsza jesień, tym głębiej go szukamy - i zwykle w tych głębiach pozostajemy.
W handlu jest to jedna z najcenniejszych ryb, i najdroższych; warto jednak wyłożyć te parę złotych by się przekonać, co to jest dobra ryba.
Jazgarza omówiłem pokrótce w zestawieniu z kiełbiem, więc teraz został już tylko jego aspekt okoniowaty. Kolczasty kurdupel, bardziej miniaturka sandacza niż okonia - i jedna z głównych ofiar sandacza. Zaliczany niegdyś w niesławny poczet "chwastu rybnego" - ponurego świadectwa czasów, gdy człowiek podzielił sobie gatunki na "pożyteczne" i "zbędne" czy "szkodliwe" - te ostatnie próbując ni mniej, ni więcej, tylko wytępić. Oczywiście wytępienie jakiegokolwiek gatunku jest katastrofą i nieodwracalną stratą - a już zwłaszcza tak licznego! Jeśli pytamy już o pożytek z jazgarza - stanowi on olbrzymi rezerwuar żarła dla drapieżców, właśnie z cennym i "pożytecznym" sandaczem na czele.
Ale tak czy inaczej, okoniowatym wyginięcie raczej nie grozi - to twarde narodki.
"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości