- Drogo kupić, tanio sprzedać i źle się ożenić to potrafi każdy idiota - tą maksymą, jeden z koryfeuszy nauk ekonomicznych (niestety; zapomniałem kto - przypomnijcie kto może) rozpoczynał przed wojną cykl swych wykładów w SGH.
Gospodarka idioty nie jest nam obca gdyż stanowiła kwintesencję realnego socjalizmu. Powstawały huty, kopalnie, elektrownie, wielkie kombinaty przemysłowe i inne pomniki socjalizmu. Tak długo póki było co dokładać do interesu. Potem się rypło i to mniej więcej jednocześnie w całym obozie. Poza Chinami, ale to już odrębny problem.
Prawo do głupoty
Realny socjalizm będąc w całości gospodarką idioty nie ma jednak na nią wyłączności. Bywa ona także większym lub mniejszym fragmentem gospodarki skądinąd rynkowej. Na przykład Rosja - gospodarka - hybryda. Istnieją tam obszerne obszary rynku, lecz jest on w dużym stopniu kontrolowany przez państwo. Ono też dysponuje bazą surowcową. Rabunkowa eksploatacja, dewastacja przyrody, zajeżdżanie urządzeń technicznych, czyli kolosalne koszty, by otrzymać znacznie mniej warte narzędzie nacisku politycznego, utrzymywać wielką niezborną armię i gromadzić rezerwy finansowe, których się nie wykorzystuje na modernizację gospodarki. Owszem, sprzedawało się drogo, dopóki była wyśrubowania cena baryłki. Teraz gospodarka przystępuje do zjadania własnego ogona.
Ale co tam Rosja ! Stany Zjednoczone, a w nich biznesy, które potrafią wchłaniać coraz większe pieniądze, aby wypłacać mniejsze, czyli piramida finansowa Medoffa, czy nie tak przejrzyste, lecz oparte na podobnej zasadzie rozbuchane obszary finansowych narzędzi pochodnych.
Skutkiem gospodarki idioty są kryzysy. Nie wszystkie, bo kryzys surowcowy 1973 roku był wywołany przez jedną z kolejnych wojen na Bliskim Wschodzie. Ale Wielki Kryzys lat 1929 - 1933, aczkolwiek zaczął się od krachu giełdowego na Wall Street, był głownie kryzysem nadprodukcji. Przy ówczesnym braku narzędzi marketingowych, popyt i podaż nakręcały się wzajemnie, aż podaż odniosła pyrrusowe zwycięstwo. Rynek nie był w stanie wchłonąć nadwyżki dóbr. Marnowały się one, marnowały zamykane huty, fabryki, nieczynne koleje, niepotrzebne punkty handlowe, kawa, którą palono w lokomotywach oraz niepotrzebne głowy i ręce do pracy. Spadały zarobki, płace i ceny. Tanio sprzedano co drogo kupiono.
Kapitalizm jest systemem, który się uczy i sam koryguje. Po każdym kryzysie, a pojawiały się już w XIX wieku, znajduje sposoby aby się zabezpieczyć przed następnym. Ale następny na ogół jest inny. Niezmienny jest natomiast czynnik, który je powoduje - żądza zysku i walka konkurencyjna o ten zysk. Moraliści ją potępiają, w czym przodują kościoły, mimo to jednak dbające o interesy własne. Uczeni, poczynając od Platona wymyślają różne sposoby jak wprowadzić ład, który okiełzna ten żywioł i chaos. Thomas More, Tommaso Campanella, Claude Henri Saint-Simon, Charles Fourier, Karol Marks. Temu ostatniemu się wreszcie udało, a właściwie to jego zwolennikom, którzy nie byli już socjalistami utopijnymi. No i od roku 1917 mieliśmy system, który był może i zgodny z jakimś racjonalnym schematem, lecz nie z ludzką naturą, wymagał więc bezwzględnej dyktatury, by się zainstalować i trwać, a okazał się jednym wielkim kryzysem w swym założeniu.
Lecz początkowo kapitalizm przeżywał swój Wielki Kryzys, a w ZSRR płonęły kolejne wielkie piece Magniotogorska, tłumy zeków ryły Biełomorkanał, powstawały wolne od rynku kołchozy i miliony chłopów umierały z głodu. A wybitni myśliciele z Zachodu zachwycali się sukcesami kraju gdzie ”jutro było już dniem wczorajszym”. Dalszy ciąg znamy.
... i diabłu ogarek
Gospodarka i wiedza o niej, ekonomia, nie są czymś zero - jedynkowym. Demokrata Franklin Delano Roosevelt wygrał w USA wybory prezydenckie 1932 roku, w szczytowym, czy raczej dennym, momencie kryzysu. Nie zmieniał stosunków własnościowych, nie odrzucał gospodarki rynkowej. Ale od wiosny 1933 roku energicznie ją regulował. Hasło brzmiało New Deal, nowy ład, nowy porządek i tak już zostało w historii. Regulując stosunki w przemyśle i rolnictwie, powoływał specjalne administracje. Farmerom płacono za zaniechanie produkcji i poprawę cen. W pracy najemnej ustalono płace minimalne - dolar za godzinę, regułą stały się umowy zbiorowe co ugruntowało na lata potęgę związków zawodowych, a nawet ich dyktat na pewnych obszarach gospodarki. Powstawały skromne zalążki ubezpieczeń społecznych.
FDR miał zdecydowanych przeciwników uważających go za socjalistę. Ale naród wybierał go w latach 1936, 1940 i - już z powodu wojny światowej - w roku 1944. Ameryka wychodziła z kryzysu i ekonomiści sprzeczają się do dzisiaj; czy to dzięki prezydentowi czy też wbrew jemu. I czy gdyby nie on, to kryzys skończył by się samoczynnie - co jest regułą - i czy zamiast późniejszej stagnacji nie nastąpiłby znowu okres prosperity, co nie jest już takie pewne.
Po Wielkim Kryzysie liberalizm był w odwrocie, a triumfy święcił John Maynard Keynes z jego zasadą interwencjonizmu państwa w gospodarce. Również w Polsce, gdzie politykę tę prowadził wicepremier i minister skarbu, Eugeniusz Kwiatkowski, ostro atakowany przez przedsiębiorców zrzeszonych w Lewiatanie.
Po wojnie dalszy ciąg tej polityki wyrażał się na Zachodzie w welfare state, państwie dobrobytu, które stara się zdejmować z ludzi odpowiedzialność za ich los i siłą rzeczy reguluje gospodarkę, nawet nacjonalizując jej gałęzie w Wielkiej Brytanii, Francji, Italii. W USA niczego nie nacjonalizowano, lecz polityka socjalna - Great Society - prezydenta Johnsona, w ramach wyrównywania szans doprowadziła do kryzysu miast, demoralizacji wielkich obszarów społecznych, wzrostu przestępczości. Czyli do użycia dużych środków dla uzyskania marnych efektów.
Prezydent Reagan i premier Thatcher w znacznym stopniu zderegulowali gospodarki z pożytkiem dla nich. We Francji prezydent socjalista, Mitterand za pierwszej kadencji nacjonalizował, za drugiej denacjonalizował, bo stało się jasne, że gospodarka tego wymaga. W Niemczech kanclerz Kohl powiadał, że socjaldemokraci z ich polityką socjalną, owszem, mogą rządzić, lecz wcześniej chadecy muszą na nią zarobić. Potem się pogmatwało. Od rozbuchanej polityki socjalnej chciał już odchodzić kanclerz Schroeder, choć z SPD. Nie bardzo to wychodzi Angeli Merkel z jej mieszaną koalicją i nie bardzo sobie z tym daje radę prezydent Sarkozy, choć zapowiadał odchodzenie.
Warto zauważyć, że choć dyskusje ekonomiczne były zażarte, w praktyce zmiany nie były rewolucyjne. Sam słyszałem jak Angela Merkel, dopiero się przymierzając do kanclerstwa, mówiła w Warszawie, że przeciętny Niemiec z wypracowanego przez siebie euro ma na rękę pięćdziesiąt centów, a ona by chciała aby zatrzymywał 60.
Tak jednak było do jesieni zeszłego roku. Pierwsze oznaki znaczącego pogorszenia w gospodarce, bankructwa wielkich instytucji finansowych zmieniły dyskurs publiczny oraz postępowanie władz.
A lewakom w to graj
Odżywa wszelkie lewactwo. W Polsce, okazuje się, wszystko już dawno przewidział Grzegorz Kołodko, co nie jest rewelacją, bo każdy kto ma pojęcie o gospodarce wie, że po latach tłustych muszą nastąpić chude. Niekoniecznie w proporcji siedem do siedmiu. Moi koledzy w żurnalistyce głoszą, że nic już nie będzie jak było. Nie wszyscy, na szczęście. A w skali świata znowu bryluje Naomi Klein, która niedawno w Polsce promowała swą nową książkę. Według mnie - podkreślam, bo ona może mieć aktywnych adwokatów - to czołowy okaz inteligentnych idiotów. Takich co to sprytnie wyłapują pasujące im fakty, łączą je w łańcuchy przyczynowo -skutkowe i dochodzą do głupich wniosków. Mają wzięcie, szczególnie w trudnych okresach gdy ludzie szukają prostych wytłumaczeń oraz, koniecznie, winnych.
Przestraszeni wyborcy od Tokio do San Francisco pytają: co na to rząd ? Po cośmy ich wybierali ? A rządy myślą o wyborcach i wiedzą, że COŚ muszą zrobić, choć nie zawsze wiedzą czy to co wydaje się słuszne będzie skuteczne. Dają gwarancje i ładują pieniądze. A banki centralne tną stopy, aby ułatwić cyrkulację pieniądza i zaktywizować gospodarkę, której podmioty boją się niemal każdego ruchu.
Gwarancje wydają się posunięciem rozumnym, daje się je po to, aby uspokoić ludzi i instytucje finansowe i aby nie trzeba było tych gwarancji realizować. Podniesienie gwarancji dla lokat bankowych, między innymi w Polsce, wydaje skutecznie zapobiegać runowi na wyjmowanie wkładów, któremu mógłby się nie oprzeć najmocniejszy system bankowy.
Zdecydowani liberałowie protestują przeciw podtrzymywaniu za publiczne pieniądze prywatnych podmiotów, które nie dają sobie rady na rynku, przeważnie z własnej winy. W USA, gdzie tych miliardów daje się najwięcej, są też największe protesty, bo tam podatnicy zdają sobie sprawę skąd rząd ma te pieniądze. I uważają, że w ich ręku lepiej by one ożywiły gospodarkę.
Mają rację, ale rację też maja ci, którzy twierdzą, że dopuszczenie do krachu General Motors, Chryslera i Forda, które w dużym stopniu same się przyczyniły do swych trudności, oznaczałoby kataklizm dla milionów. Może i ozdrowieńczy, ale tu pasowałoby polskie powiedzenie, że zanim słońce wzejdzie rosa oczy wyje.
Ze złej sytuacji nie ma dobrego wyjścia. Są tylko złe i gorsze. W złożonej sytuacji nie sprawdzają się rozwiązania krańcowe; nie dawać ani grosza, albo ratować wszystkich co oznacza, że się nie uratuje nikogo. A dawać wybiórczo ? To według jakich kryteriów ? Można to przyrównać do podawania tlenu w trakcie zapaści, czy do karmienia kroplówką. Ratuje to życie, ale potem trzeba oddychać tym powietrzem co wszyscy i uruchomić własny przewód pokarmowy.
Widziałem w szpitalu pacjenta, który protestował przeciw odstawieniu tlenu. W gospodarce podobnie, znaczące podmioty nie lubią odstawiania od państwowego cycka i maja sposoby, by tego stanu bronić. A z drugiej strony, ludzie aparatu władzy lubią swoją rolę szafarzy dóbr, które biorą od podatników. Poszerzają swój zakres kompetencji, co jest mile, a może być lukratywne. W ten sposób można się znaleźć na krawędzi gospodarki idioty, a niekiedy nawet tę krawędź przekroczyć.
Business as usual
Znany przed lat gawędziarz i facecjonista warszawski, Franc Fiszer opowiadał jak to car Mikołaj, podczas pobytu w Warszawie, przez trzy dni wspaniale gościł na Zamku kwiat miejscowej inteligencji. A kiedy rozanieleni goście wyszli na Plac Zamkowy, nagle najechali na nich kozacy i zaczęli płazować i bić nahajkami. Na pytanie; dlaczego ? padała odpowiedź; żeby nam się w głowach nie poprzewracało.
Czy przypadkiem Pan Bóg nie postępuje z nami podobnie ? Zanim się jeszcze zaczęły kryzysy kapitalizmu ludzkość co jakiś czas doświadczała lat nieurodzaju i głodu, zarazy, niszczących wojen. A mimo to, napędzana chęcią poprawienia sobie życia, wyrażającą się również w chęci zysku, przetrwała od wczesnego paleolitu do epoki postindustrialnej. Można sobie dywagować kiedy był wiek złoty, ale kto by z nas chciał znowu być pańszczyźnianym chłopem, czy robotnikiem z ”Ziemi Obiecanej”, bo na bycie dziedzicem czy fabrykantem niewielu by miało szanse.
Warto więc sobie zdać sprawę, że kryzysy ekonomiczne były i będą. Są karą za grzechy, ale też są relatywnym dobrem, dostępnym dopiero tylko części ludzkości, która w większości ciągle jeszcze jest doświadczana przez głód, epidemie, wojny i wysiedlenia.
”...Skalski to mistrz syntezy ”sprzedawanej”... atrakcyjnie” (Stefan Kisielewski)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka