Na jedną gwałtowną śmierć; zabójstwo, samobójstwo, wypadek przy pracy, katastrofa budowlana, prąd, gaz, utonięcie i co tam jeszcze, przypada pięć przypadków śmiertelnych w ruchu drogowym. Ponad pięć tysięcy zabitych każdego roku.
Przyczyny ? Za 87 procent wypadków odpowiadają ludzie, za 5 proc stan dróg, za 3 proc. stan techniczny pojazdów, za resztę, czyli za 5 procent, inne okoliczności życiowe. Takie są dane policji. Logiczny wniosek były więc taki, że chcąc zmniejszyć hekatombę na drogach, trzeba się zająć ludźmi, a w dalszej kolejności dopiero można pomyśleć o stanie dróg i pojazdów. Czyżby ?
Tę wiedzę zdobyłem, po czterdziestu latach kołkiem, w tym roku, na sześciogodzinnym kursie policyjnym. Ubyło mi przy tym 250 złotych i sześć punktów karnych, zgromadzonych za przekraczanie dozwolonej szybkości. Mea maxima...
Jak to robią w Ameryce
Czterdzieści lat i dziewięć miesięcy temu, siadając za kierownicą, wiedziałem; na Stany Zjednoczone przypadała wówczas połowa samochodów świata i jedna czwarta wypadków śmiertelnych na drogach. Po dwudziestu latach znalazłem się w USA. Wtedy i podczas następnych pobytów, zdarzało mi się jeździć wypożyczanymi samochodami. Tych, którzy takich doświadczeń nie mają, informuję; że można tam płynnie i spokojnie prowadzić nawet na Manhattanie, w godzinach szczytowego ruchu, czyli prawie zawsze. Problem powstaje gdy się chce z samochodu wysiąść. Trzeba się zdać albo na rzadkie szczęście, albo na drogi parking.
Jak już jesteśmy przy miastach. Ruch jest tam płynny m. in. dlatego, że oznakowanie ulic i domów pozwala z daleka dostrzec do jakiej ulicy dojeżdżamy i gdzie jest jaki numer posesji, a sa to wielocyfrowe numery - chyba ? - hipoteczne.
Ale down town to nie jest właściwe miejsce dla samochodu w USA. Jeździ się przeważnie po autostradach i przelotowych trasach w miastach. A tam wolno jechać z prędkością 60 lub 65 mil na godzinę. Na moje oko wszyscy przekraczają ten limit o jakieś 10 mil i to wydaje się być tolerowane. Podobno policja, z mostów nad autostradą, wypatruje ścigantów, którzy lawirują z pasa na pas, wyprzedzają, zajeżdżają drogę. Czyli robią to co w Polsce znamionuje sprawnego kierowcę.
A tam, wszyscy, no może prawie, jeżdżą z jednakową prędkością. Gigantyczne ciężarówki, sportowe wozy w rodzaju aston martin i cała masa limuzyn, vanów, SUW-ów. Jadąc bez przyhamowań i przyśpieszeń, bez wymuszonych postojów, osiąga się szybkość przelotową niewiele poniżej dozwolonej. Korki, owszem, bywają, kiedy zdarzy się wypadek, choćby na jednym pasie z sześciu, czy blisko wielkich miast w godzinach szczytu. W sumie jednak, ogromne nieraz odległości przebywa się bardzo szybko. Tym się tłumaczy efektywność i relatywne bezpieczeństwo transportu drogowego w USA.
Via Amalfitiana. Droga z Neapolu na południe, wzdłuż morza. Jechałem nią, swoim samochodem, jakieś 36 -37 lat temu. Wąsko, kręto. A jednej strony pionowa ściana w górę, a drugiej takaż w dół. Na niektórych zakrętach myślałem . że skaczę do morza. A ruch szalony, z udziałem ciężarówek i autokarów, z którymi nie bardzo jak się było minąć. Teraz jest, szeroka, bezpieczna szosa, na której spokojnie można podziwiać wspaniałe widoki.
W krajach Europy Zachodniej, gdzie także trochę prowadziłem - poza Zjednoczonym Królestwem, ruch lewostronny ! - jest może nie aż tak dobrze jak w Stanach, więcej jest dróg, jak byśmy powiedzieli, zwykłych. Ale sa w dobrym stanie, należycie oznakowane. Korków trochę więcej niż w USA. W miastach ciasno, ale je można objeżdżać. A w miastach zachodnioeuropejskich oraz amerykańskich nieźle funkcjonuje komunikacja publiczna, w tym metro.
Lecz narzekają; tak w USA jak w UE. Dopóki nie trafią do nas.
Safety first ?
- Opływając jachtem Przylądek Horn, człowiek się boi. I słusznie. Bo to niebezpieczne. Tak samo jak przejazd samochodem trasą E-7 z Warszawy do Gdańska - stwierdził w druku (”Wysokie Obcasy”, więcej szczegółów nie pamiętam) żeglarz, który dwukrotnie opłynął ten cypel, a gdy nie pływa to jest policyjnym specjalistą od ruchu drogowego, wzywanym, tylko do poważnych wypadków ze śmiertelnym skutkiem.
Na policyjnym kursie, o którym wspomniałem na wstępie - tylko dwie panie, na jakaś trzydziestkę chłopa -. dyskutowało się na przerwie z panami policjantami o fotoradarach. Wyszedłem z tych rozmów z poglądem, że urządzenia te mają, owszem, zalety, ale niewielkie dopóki są marne drogi.
Najwięcej wypadkach zdarza się - twierdzi statystyka - nie na trudnych odcinkach; krętych, oblodzonych, w górach, we mgle, śnieżycy, czy w korkach, ale drogach równych i prostych. Paradoks ? Nie. Kierowca kilometrami wlecze się za rozklekotaną ciężarówką, czy za ciasną kolumną kilku tirów, za autobusem , który często staje na przystankach bez zatok i na ogół wtedy ktoś jedzie z przeciwka. Już nie wspominając o traktorze. Traci człowiek czas, nerwy, paliwo, zużywa hamulce i sprzęgło. Kiedy więc wreszcie widzi prze sobą kawałek prostej, równej, niezatłoczonej drogi, dociska. Jedzie szybko, często za szybko. Na ogół nie ma wprawy w szybkiej jeździe. No i łacno może się zdarzyć nieszczęście.
Oczywiście nie powinien tak robić, lecz jechać te przepisowe 90 km/godz. Panowie kierowcy ! Ciekawe kto z was pierwszy podniesie kamień...
Największym osiągnięciem polskiego drogownictwa w ponad już tysiącletniej historii Polski wciąż jeszcze pozostaje ”gierkówka”, dwujezdniowa trasa z Warszawy na Śląsk. Za Gierka nawet się nią w miarę szybko jechało. Poza Częstochową. Bo miejscowi notable wychodzili sobie ekspresowy przejazd przez miasto. I przelotowa - w założeniu - trasa stała się jednocześnie miejską arterią. Piekło ! Ale z czasem i poza Częstochową, coraz trudniejszy robił się wjazd z licznych przecznic. Instalowano więc światła zamiast dwupoziomowych skrzyżowań i rozjazdów. W rezultacie; korek za korkiem.
Trochę szybciej daje się jeździć na trasach z szerokim, acz węższym od pasa ruchu, utwardzonym poboczem. Wolniejsi i uprzejmi kierowcy traktują takie pobocze jak pas ruchu i pozwalają się wyprzedzać. Często na trzeciego, bo akurat ktoś jedzie z przeciwka. Czasem z przeciwka zbliża się taki sam zespół wyprzedzający i robi się na czwartego. Szanse przeżycia gwałtownie się obniżają. Są więc pomysły, by te pobocza likwidować, szosy zwęzić. Też wyjście. Podobnie jak wysepki przy byle skrzyżowaniach. Utrudniają nieprzepisowe wyprzedzanie na skrzyżowaniach, zwiększają bezpieczeństwo, ale też pod warunkiem, że się tam nie wyprzedza.
Co by mogło być gdyby było tak jak powinno być ? Nie mówimy już o autostradach. Niechby wszystkie ważniejsze ośrodki w Polsce, powiedzmy 49 dawnych centrów wojewódzkich i jeszcze trochę innych miast, łączyły za sobą drogi dwujezdniowe, po dwa pasy na każdym kierunku. Takie ”gierkówki”, ale z dwupoziomowymi skrzyżowaniami. No i by obwodnice były. Otóż wtedy fotoradary mogłyby wydatnie powiększyć bezpieczeństwo. Ruch bowiem mógłby być o wiele bardziej płynny. Potrzeba szybkiej jazdy nie byłaby takim imperatywem kategorycznym jak obecnie. Być może czynnik ludzki byłby nadal najistotniejszą przyczyną wypadów, ale wypadków byłoby znacznie mniej.
Jeżdżąc po ulicach i szosach widzi się, że odkąd jesteśmy w Unii, buduje się. I to sporo. Może nawet autostrad będzie wkrótce więcej niż kot napłakał. Na razie jest gorzej, lecz liczę, że może jeszcze i mnie uda się skorzystać z tej świetlanej przyszłości w drogownictwie. Ale tych dwudziestu zmarnowanych lat i tych śmierci, kalectw i strat materialnych nikt nam nie zwróci. Mówiąc o stratach materialnych, mam na myśli nie tylko skutki wypadków. Także spowolnienie ruchu i spowolnienie gospodarki jakie to za sobą pociąga. Bylibyśmy dalej, mielibyśmy więcej, gdyby wszelkiej maści rządy III RP wyciągały wnioski z tego, że safety, owszem, first, ale drogi sa przede wszystkim po to by po nich jeździć. I że szybkość tego jeżdżenia jest też ważną wartością ekonomiczna i społeczną. O ile, na przykład, łatwiej byłoby szukać pracy, gdyby można było do niej dojeżdżać w godzinę, a nie we trzy.
Wszyscy jesteśmy zależni od ruchu samochodowego. Samych kierowców jest kilkanaście milionów. Ale jakoś nie mają takiego charakteru jak górnicy, stoczniowcy, kolejarze. Niczego nie obrzucą, niczego nie zablokują. Po PRL-u zostały jakieś synekury prezesów, w czymś co chyba nazywa się Pezetmot, czy jakoś inaczej, ale gdzie mu do poczucia służebności i determinacji, jaką mają takie organizacje na Zachodzie.
Było, minęło
Inżynier D. miał, czterdzieści lat temu, renomowany zakład na Mokotowie. Był to, jak większość zakładów, obskurny barak, a w nim paru wyszmelcowanych pracowników, brud i bałagan. Sam inżynier był postawnym, eleganckim mężczyzną. Cieszył się szacunkiem z powodu przedwojennych manier i jako były oficer AK. Rankami przyjeżdżały do niego eleganckie panie, skarżąc się, że samochód ”coś nie ciągnie”. Inżynier podawał im kawę, szedł do samochodu, zwalniał hamulec ręczny i inkasował 400 złotych. To było dużo.
W przeciętnym warsztacie było tyle samo bałaganu, ale zdecydowanie mniej dobrych manier. Klient długo czekał, aby na jego parokrotnie powtarzane przywitanie ktokolwiek zareagował. Z reguły pracownicy coś tam dłubali, a szef w kantorku dyskutował przy kawie-zalewajce z jakimiś facetami. Jak się człowiek nie zaprzyjaźnił w firmą to miał przechlapane. A pracownicy lubi używać samochody klientów - trzeba wszak sprawdzić ! - i często je rozbijali.
Pojawiały się wielkie, na owe czasy nowoczesne, zakłady Polmozbytu. Straszna tam była biurokracja przy oddawaniu wozu i przy odbiorze. I często trzeba było zabrać ze sobą wycieraczki, radio ze schowka, a czasem nawet koło zapasowe, bo zakład nie opowiadał. Naprawdę.
Ale się za to jeździło ! Po Rynku w Krakowie i na warszawskiej Starówce - legalnie ! Do każdego punktu w centrum Warszawy i innych miast można było podjechać i postawić samochód. Na drogach było pusto. Trzeba było jednak uważać na furmanki, z reguł nieoświetlone - panie ! tylko kawałek z pola do domu - i na pieszych, których było sporo na szosach. Latem, młodzież wiejska robiła sobie korso na drogach. Na szczęście, dziewczyny jeszcze nie nosiły spodni, a już zaczynały nosić krótkie spódniczki, więc w reflektorach ich nogi zastępowały szkła odblaskowe, których wtedy nie było.
Nie było objazdówek. Więc pamiętam jak wtedy wyglądały centra Płońska, Mławy, Ostródy, Elbląga na trasie E-7, na której było bezpieczniej niż koło Przylądka Horn.
P.S. Jadąc przez Ostrołękę na Mazury, przejeżdżamy miejscowość Rozogi. Przed wjazdem od południa, mamy po lewej karczmę Tusinek. Polecam gorąco. Wspaniale wiejskie jedzenie na miejscu oraz na wynos. Po prawej - stacja benzynowa jakiejś firmy Falco. Raz nabrałem benzyny i samochód przez tydzień prychał, stawał, wymagał płukania silnika. Raczej się nie poleca.
”...Skalski to mistrz syntezy ”sprzedawanej”... atrakcyjnie” (Stefan Kisielewski)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka