Dum spiro spero, więc nie tracę resztek nadziei, że McCain jednak wygra te wybory, choć przypuszczam, że raczej mu się nie uda.
Więc załóżmy, że prezydentem będzie Barack Obama. Że w Izbie Reprezentantów, wybranej tego samego dnia, Demokraci będą mieli dużą przewagę i to samo w Senacie, w którym wymieni się jedną trzecią senatorów. Co będzie dalej ? Nie w trakcie powyborczej euforii, lecz kiedy nowy prezydent zasiądzie już w Białym Domu, kiedy Izby odbędą już inauguracyjne posiedzenia i zacznie się dzień powszedni nowej prezydentury. Na pewno będzie się ona różniła od prezydentury jaką by sprawował McCain, ale różnica nie będzie tak wielka jakby na to wskazywała retoryka kampanii wyborczej.
Obama jest, w amerykańskiej retoryce liberałem, czyli bardzo umiarkowanym lewicowcem. Na pewno nie jest socjalistą, jakim go przedstawia kampania Republikanów. Być może wyobraża on sobie teraz jak to zmieni i ożywi Amerykę, ale zrobi nie to co mu się marzy, lecz to co będzie mógł w ramach istniejącego systemu. Może go nieco zmodyfikuje.
Chavez i Morales, obejmując władzę mogą podejmować próbę wywrócenia do góry nogami porządku ekonomicznego i społecznego, ale w Brazylii, kraju wielkim i w miarę ustabilizowanym, związkowiec Lula już tego nie robi. Nie wiadomo czy nie chce czy tylko nie może. Teraz, kiedy Brazylia się wspaniale rozwija zapewne już tego nie chce, podobnie jak większość Brazylijczyków.
Spójrzmy na Polskę. W ciągu ostatnich dziesięciu lat przy władzy były; AWS z UW i bez niej, SLD z PSL i bez niego, PiS z przystawkami i bez nich, teraz jest PO z PSL. I co się zmieniło ? Niewiele. Stosunkowo najbardziej rewolucyjny był PiS, lecz głownie w sferze, jakby powiedzieli marksiści, nadbudowy. Złośliwi mówili o ”rewolucji kulturalnej”; coś było na rzeczy, lecz cudzysłów jest jak najbardziej na miejscu. Lewicowy, bądź co bądź, premier Miller pozytywnie zapatrywał się nawet na podatek liniowy. Solidarystyczny PiS spłaszczył skalę podatkową i obniżył PIT, co uszanował rząd Platformy.
Okazało się, że Polska jest już krajem dostatecznie stabilnym gospodarczo, społecznie i politycznie, by unikać gwałtownych zmian, czemu większość głosujących dała wyraz w wyborach 2007 roku. Co dopiero mówić o Stanach Zjednoczonych.
Nowy prezydent zorientuje się, że działać musi w ramach ustalonego porządku prawnego, który można zmieniać w ograniczonym stopniu i bardzo mozolnie, nawet mając większość w Kongresie. Odczuje, że Stany zobowiązane są do przestrzegania dziesiątków umów międzynarodowych, które określają ich politykę. Że, nawet osądzając interwencję w Iraku i Afganistanie, nie jest w interesie państwa poniesienie klęski w obu tych krajach, jaką by spowodowało szybkie wycofanie wojsk. A na wojnie, jak na wojnie; toczy się ona długo pod działaniem własnych mechanizmów.
Obama wymieni szefów resortów ( to tylko pomagierzy prezydenta; USA nie maja rządu, będącego organem władzy) lecz ci będą zapoznawani z tajnikami swych urzędów i z tym co trzeba w nich koniecznie zrobić przez pozostawiony zawodowy aparat. Liczę więc, że w Departamencie Stanu pozostanie zastępca pani Rice, Daniel Fried, były sekretarz ambasady i ambasador w Warszawie, znający i rozumiejący nasz region. Robił to samo i za Clintona i za Busha.
Wolałbym politykę amerykańska w wykonaniu Republikanów, którzy z natury byli twardsi wobec ZSRR i sa twardsi w stosunku do Rosji oraz do międzynarodowego terroryzmu. Ale Obama nie rozwiąże NATO, nie odwróci sojuszy.
A w Stanach ? Sytuacja jest, jak mówią sami Amerykanie, outstanding. Ekstraordynaryjna, wyjątkowa, Kryzys finansowy, groźba recesji. Prezydent Bush, przy udziale obu kandydatów, Obamy i McCaina, zdecydował się na interwencję na rynkach finansowych, więc każdy nowy prezydent musi się dostosować jakoś do tej decyzji.
Jakoś, ale jak ? Czy będzie to potraktowane jako kroplówka i podanie tlenu choremu w momencie zapaści, czy stanie się trwałą protezą, niepotrzebną i szkodliwą. Ta groźba nieco bardziej realna jest przy Obamie.
Co będzie okaże się mniej więcej za rok. Cokolwiek się zdarzy, to dzisiejsi fani Obamy będą rozczarowani i albo dadzą temu wyraz, albo będą robić dobrą minę do złej gry. McCain ma raczej zwolenników niż fanów, choć popierają go fanatyczni przeciwnicy Obamy. Fanatycy po obu stronach podnoszą temperaturę kampanii. I ci fanatycy, którzy dziś, we wtorek poniosą klęskę, będą się mogli za rok pocieszać na zasadzie; a nie mówiłem !?
”...Skalski to mistrz syntezy ”sprzedawanej”... atrakcyjnie” (Stefan Kisielewski)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka