Może rację ma Krzysztof Leski, pisząc, że prezydent przysłużył się Platformie Obywatelskiej, wetując jej ustawę medialną. I chroniąc ją tym samym przed kompromitacją, bo ustawa niedobra. Więc może to racja, ale nie cała, bo prezydent udowodnił, że PO nie może przeprowadzać radykalnych reform, gdyż większość sejmowa jaką ma koalicja nie wystarcza do obalanie weta, a na wsparcie SLD Platforma liczyć raczej nie może.
Jeden przykład może nie przesądza sprawy. Ale oto Platforma wycofała się chyłkiem z pomysłu wycofania kretyńskiej i szkodliwej ustawy, ograniczającej powstawanie - już nawet nie super i hiper marketów, lecz sklepów o powierzchni ponad 400 metrów kwadratowych. A wycofała się, bo koalicjant - PSL - zapowiedział, że nie poprze tego pomysłu. Więc sprawa padła na wczesnym etapie, ale za to Platforma może liczyć, że ludowcy zgodzą się na projekt zmian w służbie zdrowia.
Może będzie próba przeforsowania kolejnej ustawy, której nie może poprzeć lewica bezbożna - SLD - i lewica pobożna - PiS - upoważniając swojego człowieka w Pałacu Namiestnikowskim do kolejnego weta. Jeśli więc premier z rozbrajającą szczerością przyznaje, że jego rząd nie wywiązuje się z obietnic reform, to nie musi zwalać winy - co zawsze nie robi dobrego wrażenia - na złe moce, w postaci mediów, sojuszników i opozycji bo ona sama dostarcza dowodów, że Tusk nie może.
Efekt zadziwiający; opinia publiczna już widzi, że rząd się nie wywiązuje i jednocześnie nie cofa poparcia dla Platformy, premiera i rządu. I nie zwiększa poparcia dla jedynej poważnej siły opozycyjnej, jaką jest PiS. Notowania układu rządzącego ciągle oscylują wokół pięćdziesięciu procent. Na jednym z badań wyszło, że PO ma 49, w PiS - 17 procent poparcia. Przeważnie ma nieco więcej. Wygląda na to, że większość wyborców rozumie sytuację premiera i docenia jego otwartość. Bo PiS trąbił na prawo i lewo o swoich sukcesach w postaci rozwalenia wywiadu i kontrwywiadu wojskowego i o powołaniu przybocznej policji - CBA.
Trochę to przypomina sytuację z czas gdy prezydentem był Aleksander Kwaśniewski, a rządem kierował z za pleców premiera Buzka Marian Krzaklewski. Marian był nawet przystojniejszy od Aleksandra, ale cokolwiek zrobił i powiedział wywoływało irytację. A preziowi wszystko uchodziło na sucho. Gdyby mógł startować trzeci raz, w 2005 roku, zostałby znowu prezydentem po pierwszej turze wyborów.
Okazuje się, że w polityce trzeba być sympatycznym. Dać się lubić. Oczywiście w normalnych czasach. W okresie dramatycznych zagrożeń i przemian, potrzebni są mężowie opatrznościowi, tacy jak Piłsudski, De Gaulle, górni i chmurni. A jak jest normalnie, to patetyczni pretendenci do takich ról głównie irytują i śmieszą.
Tuska i jego rząd poganiają przeciwnicy, bo przeważnie schodzi im z pola ostrzału, a także zwolennicy, którzy poparli go ze względu na oczekiwane zmiany. Sam należę do tych, którzy chcieli by już mieć za sobą reformę systemu finansowego, zmodernizowaną ochronę zdrowia, rozsądny system emerytalny, precyzyjny podział kompetencji we władzach i takie różne. Zdaję sobie sprawę z wagi czasu, który ucieka. Ale tego zniecierpliwienia szeroko rozumianej klasy politycznej - zaliczam do nich wszystkich interesujących się polityka, a więc i blogerow z Salonu - zdaje się nie podzielać liczny elektorat Platformy.
Większość wyborców zdaje sobie sprawę z mankamentów rzeczywistości, ale od lat żyje z marną służbą zdrowia, uciskiem fiskalnym, bałaganem kompetencyjnym, uciążliwą biurokracją. Jeśli jednak jest praca, rosną zarobki, ciągle przewyższając wzrost inflacji, złoty mocny, co dla konsumenta oznacza tanie produkty z importu - auta - i zagraniczne urlopy, a rząd nie jątrzy, to daje się żyć i oby gorzej nie było.
Jeśli Tusk utrzyma poparcie w okresie dłuższym niż rok - półtora, to może liczyć na zwycięstwo w wyborach prezydenckich i parlamentarnych i na akceptację zmian, które będzie wtedy mógł przeprowadzić. A jeśli sytuacja gospodarcza się pogorszy, to reformy będą trudniejsze i droższe, ale też łatwiejsze do przyjęcia przez społeczeństwo, zgodnie z rosyjskim powiedzeniem; póki piorun nie trzaśnie, chłop się nie przeżegna. Przy ładnej pogodzie bowiem nie dopisuje wyobraźnia.
Pretensje do Tuska można mieć za to czego nie zrobił, mimo że zrobić mógł i za to co zrobił chociaż nie musiał. Do pierwszej grupy można zaliczyć poprawę sytuacji na granicy z Ukrainą. Do tego nie trzeba ustawy i podpisu prezydenta. To posunięcie, zresztą, Lech Kaczyński by poparł. Do drugiej - niepoważne zabawy w tanie państwo, które jest państwem dziadowskim. W tym aspekcie mógłby pan premier wyjaśnić kwestie kosztów turystycznej strony swojego pobytu w Peru.
”...Skalski to mistrz syntezy ”sprzedawanej”... atrakcyjnie” (Stefan Kisielewski)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka