Profesor Gomułka jest wybitnym ekonomistą, lecz doskonały teoretyk może mieć poważne trudności z wcielaniem swoich pomysłów w życie. A przecież podsekretarz stanu w resorcie finansów może próbować realizacji swoich pomysłów o tyle o ile są one zgodne z założeniami szefa rządu i szefa resortu. Tu akurat nie było merytorycznej sprzeczności, bo inaczej profesor nie otrzymałby tego stanowiska. Ale, poza założeniami, całościowego i zamkniętego projektu reformy polityki finansowej jeszcze nie ma.
Znane są ogólne kierunki; zmniejszenie fiskalizmu, racjonalne wydatki, zmniejszanie deficytu budżetowego. Składa się na to wiele niedopracowanych jeszcze i nie zgranych ze sobą elementów. Stanisław Gomułka miał konkretnie opracować jeden z tych elementów; budżet zadaniowy. Polegałoby to, bardzo z grubsza, na tym, że rząd by wyznaczał cele do osiągnięcia, nie tylko na jeden rok lecz i na dłuższe okresy, a resort finansów dopasowywałby do tego środki. Dotychczasowa praktyka jest - znów dużym uproszczeniu - taka, że większość wydatków budżetu i tak jest rozdysponowywana przez zobowiązania ustawowe, głownie natury socjalnej, a potem powtarza się rozpiskę z poprzedniego roku, wprowadzając odpowiednie zmiany.
Mówi się o tym prosto, lecz dokonanie tego przekształcenia to równanie z wieloma niewiadomymi, a wiadome jego części są zmienne i w skomplikowany sposób skorelowane ze sobą. By to rozwiązać nie trzeba być wybitnym teoretykiem od ekonomii, ale praktycznie rozpracować zadanie przy pomocy sztabu fachowców. Według opinii w resorcie, profesor nie bardzo sobie dawał z tym radę i słusznie zrobił, że zrezygnował. Ale opinia, zniecierpliwiona kunktatorstwem premiera, woli to odczytywać jako merytoryczny protest, zagrożenie dla projektu reform. Sam zainteresowany twierdzi, w licznych wywiadach, że chodzi mu o reformy. Ale też lojalnie przyznaje, że Tusk nie zgłasza odpowiednich ustaw, bo liczy się z wetem prezydenta. To zdanie wydaje się słuszne i bardzo wiele tłumaczy. A mianowicie to, że premier, ze swoja koalicyjną większością w Izbach nie ma pełni władzy politycznej w kraju. Miał ją natomiast Jarosław Kaczyński, dysponując bratem - prezydentem i, w pewnych okresach, koalicją z LPR - em i Samoobroną.
Podstawowe rozbieżności między PiS i PO rozgrywają się jednak głownie w sposobie rządzenia, a nie w obrębie gospodarki. Więc obecny rząd nie próbuje wycofywać ”pisowskiej” ustawy, wprowadzającej, już za trzy kwartały, dwie stawki podatkowe; 18 i 30 procent, zamiast obecnych; 19, 30, 40. Ale rządowi łatwiej jest zaakceptować projekt opozycji niż odwrotnie. I dlatego, można przewidywać, że PiS będzie przeciw poważnym zmianom wprowadzanym przez rząd, a przegrawszy w parlamencie, posłuży się wetem pana prezydenta. I dlatego Tusk, całkiem roztropnie, gra na zwłokę. Stara się nie narazić żadnej większej grupie społecznej, by łatwiej wygrać wybory prezydenckie w roku 2010 i parlamentarne w rok później, jeśli ich nie przyśpieszy, łącząc z prezydenckimi. A na zwycięstwo ma wciąż bardzo duże szanse. Wygrawszy, umocni zaufanie do siebie i do PO, pozwalające mu na reformy, wprowadzane stopniowo, bez rewolucji czy ”szarpania cuglami”
To prawda, że rozliczne reformy bardzo są Polsce potrzebne już teraz. Ale nie ma po co narażać się poszczególnym grupom, przy najprawdopodobniej już z góry przegranych próbach. Tego zdaje się nie brać pod uwagę nawet Leszek Balcerowicz, krytykując opieszałość rządu w reformowaniu i zapominając o tym, jak mu weto prezydenta Kwaśniewskiego zatrzymało już uchwaloną ustawę o podatku proporcjonalnym, znanym jako ”liniowy”.
Zwolennikom rządu zależy, bo robił on to na czym im zleży i co Tusk, w zasadzie, obiecał. Przeciwnicy z lewa i prawa, atakują za zaniechanie. A rząd nic, bo wie, że podstawowa masa wyborców akceptuje takie właśnie postępowanie. Świadczą o tym kolejne sondaże. Poparcie dla PO i PiS od miesięcy zmienia się o parę procent w te i wefte, ale proporcje pozostają niezmienne. Ci wyborcy na ogoł sa zadowoleni ze stanu państwa i swojej sytuacji. Chętnie zaakceptują jakieś zmiany, byle - powtarzam - spokojne.
Może się to zmienić, jeśli gwałtownie pogorszy się sytuacja gospodarcza. Ale narazie gospodarka się trzyma. W marcu, co prawda zahamował wzrost produkcji przemysłowej, rekordowy w początku roku, ale wzrost NBP za cały pierwszy kwartał przekracza lekko pięć procent. Bywało niedawno lepiej, ale i to jeszcze jest bardzo dobrze. Niepokoi nieco wzrost inflacji, wyższy od poziomu, do którego już zdążyliśmy się przyzwyczaić. Ale na żadne dramatyczne załamanie się nie zanosi.
Jeśli trzeba mieć do rządu pretensje, to o to co mógł zrobić bez zmian w ustawodawstwie i czego nie robi. Choćby konsekwentnej prywatyzacji. I jeszcze parę rzeczy by się znalazło.
A co się tyczy budżetu zadaniowego, to jego opracowanie minister Rostowski powierzył sekretarzowi stanu, Elżbiecie Suchockiej - Roguskiej. Nie jest prawdą, że w resorcie ulokował ją jeszcze książę Drucki - Lubecki, ale faktem jest, że znajduje się tam - nie od razu jako wiceminister - od marca 1989 roku. Przeżyła tam jedną zmianę ustroju i wiele zmian rządów, z których żaden nie wyobraża sobie, że ktoś inny mógłby sprawniej opracować kolejny budżet. Ona też wydaje się najbardziej dysponowana do tego, aby go zmienić na zadaniowy.
”...Skalski to mistrz syntezy ”sprzedawanej”... atrakcyjnie” (Stefan Kisielewski)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka