O wejściu do Unii Europejskiej zdecydował suwerenny naród w bezpośrednim głosowaniu. O wejściu do NATO - legalne władze wybrane przez tenże naród. O wejściu do imperium zła - a w konsekwencji do RWPG i Układu Warszawskiego - decydował Stalin, przy aprobacie naiwnego Roosevelta i akceptacji pozbawionego złudzeń, ale i realnej siły, Churchilla. Mimo odrzucenia przez zniewolony naród, który swoim poglądom dał wyraz w prawdziwych wynikach sfałszowanego referendum i tak samo sfałszowanych wyborach.
UE i NATO to główny nurt współczesnej cywilizacji, z którego komunizm wyrywał nas, prawie dwa pokolenia, wraz z wielkim kawałem świata. Skutki ? Porównajmy choćby Polskę i Hiszpanię, równie biedne i zacofane zaraz po wojnie i różniące się jak niebo i ziemia na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych.
W latach 1944 - 1947 byliśmy pod faktyczna okupacją zbrojną, z prawie całkowicie ubezwłasnowolnioną administracją. Potem stopniowo zyskiwaliśmy status protektoratu. I tak było do końca. Nie było mowy nie tylko o samodzielnej polityce zagranicznej, lecz nawet o takim uchylaniu się od udziału w sowieckiej polityce imperialnej, na jakie pozwała sobie Rumunia bandyty Ceaucescu. Pierwszy sekretarz nie mógł się obejść bez kremlowskiej inwestytury, a najwyższe naczalstwo co roku jeździło ad limina apostolorum na Krym, który to obyczaj Moskwa przejęła od Złotej Ordy. I poważniejsza próba zmian wewnętrznych groziła interwencja zbrojną, której władza mogła zapobiec tylko jeśli zrobiła ją sama.
Żeby więc powtarzać idiotyczną mantrę, że spod władzy Moskwy weszliśmy pod taką samą, czy nawet gorszą, władzę Brukseli i Waszyngtonu, trzeba być zaślepionym niewolnikiem, z trzystuletnim (od czasu Piotra I ) przekonaniem, że Polska, tak w gruncie rzeczy, nie może być suwerennym państwem. I trzeba być cynicznym lub głupim graczem politycznym, by przekonanie to, rozpowszechniać, utrzymywać i wykorzystywać. Jest się wówczas wyrazicielem interesów Moskwy, nawet jeśli się nie jest jej świadomym agentem wpływu.
Rozczulająca była głupota komentatorów w Salonie, że nie ma nieszczęścia jeśli obalimy Traktat Lizboński i na za to wyrzucą z Unii. Czyli zafundowalibyśmy sobie sami mniej więcej to co nam po wojnie zafundował Stalin. To jest, oczywiście, tylko marznie antyeuropejczyków, lecz pokazuje ich kierunek myślenia i tłumaczy kroki podejmowane w tym kierunku; nie doprowadzą do celu, ale trzeba do tego dążyć.
UE, NATO, cały Zachód to nie jest świętych obcowanie. Każdy ma tam swe interesy, dość często sprzeczne z interesami innych. Trzeba się spierać, negocjować, zawierać kompromisy. To ciężka robota, wymagająca kwalifikacji, lecz nade wszystko zrozumienia nadrzędnej racji. A racja jest taka, że w skomplikowanym i niezbyt bezpiecznym świecie, w którym wyrastają nowe, niekoniecznie demokratyczne potęgi, demokratyczny Zachód powinien, w miarę możności, występować wspólnie. Sprzeczności sprzecznościami, były, są i będą, ale lepiej, żeby nie narażały solidarności, nie pozwalały na wygrywanie rożnic i wbijanie klina przez siły zewnętrzne. Na przykład przez Rosję Putina, czy Miedwiediewa. Sprzeczności te nie powinny być też podsycane w celu wykorzystywania ich w polityce wewnętrznej przez krótkowzrocznych polityków.
Naszym bezpośrednim środowiskiem, w którym mamy najwięcej interesów jest Unia Europejska. Są w niej państwa więcej i mniej ważące - jak w życiu. My ważymy mało ze względu na nasz stosunkowo jeszcze mały potencjał gospodarczy i dużo ze względu na wielkość. W sumie, jeśli uwzględnić, że dość szybko nadrabiamy cywilizacyjne zaległości, można nas uznać za gracza średniej rangi. Ale nawet najsilniejsze państwo w UE, czyli Niemcy, nie załatwi niczego w pojedynkę, bez wsparcia, czy przynajmniej życzliwej akceptacji innych podmiotów. Mając więc wiele do ugrania w UE, nie należy się izolować i ośmieszać walką o nieskuteczne mechanizmy blokujące podejmowanie decyzji. Trzeba się starać o możliwie duży wpływ na podejmowanie decyzji.
Dwa lata polityki Don Kichota, pokazywanie ”albośmy to jacy tacy” antyeuropejskiej klienteli w kraju, nie poprawiło naszej pozycji w Unii. Zaczęło się to poprawiać w ciągu ostatnich kilku miesięcy spokojnej i rzeczowej polityki, gdy wybuchła idiotyczna afera z ratyfikacją Traktau Lizbońskiego, wywołana w partyjnym interesie i nawet tejże partii szkodząca.
Poszerzanie i umacnianie zarówno Unii jak i NATO stanowi ważną część skomplikowanego cywilizacyjnego procesu, określanego jako globalizacja. Niezależnie od tego kto wmyślił jedno i drugie, procesu tego nie sposób zatrzymać i tym bardziej zawrócić. Natomiast można i trzeba go modyfikować, choć sporo jest takich którzy próbują zakłócić.
Na różnych poziomach. Nasi starają się spowalniać integrację europejską. Na Zachodzie, w imię tejże integracji, podważa się integrację Zachodu, co wyraża się głownie w antyamerykanizmie. Można mieć zastrzeżenia do polityki USA, ale taki Emmanuel Todd, wybitny politolog francuski twierdzi: ”Priorytetem Sarkozy'ego jest zbliżenie za wszelką cenę do Stanów Zjednoczonych. Jako prezydent burzy tradycyjną francuską linię, gdzie staliśmy w opozycji do Ameryki. To była istotna część składowa francuskiej obecności na arenie międzynarodowej...swoja postawą Francja odegrała istotną rolę w budowie równowagi w Europie”.
Ta polityka ograniczonej samoizolacji, warto zauważyć, nie zapobiegła stopniowemu spadkowi mocarstwowej pozycji w świecie. I Sarkozy potrafił z tego wyciagnąć wnioski.
Lecz i w Paryżu...głupich nie sieją.
”...Skalski to mistrz syntezy ”sprzedawanej”... atrakcyjnie” (Stefan Kisielewski)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka